Michalkiewicz: Jak trotyl potrząsnął Salonem

REKLAMA

Ufff! Nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające zasady sprawiedliwości społecznej znowu zdało egzamin, chociaż, powiedzmy sobie otwarcie i szczerze, były momenty krytyczne. A właściwie jeden krytyczny moment, kiedy to zarówno pana premiera Tuska, jak i wszystkich mądrych i roztropnych dosłownie zamurowało na widok rewelacji ogłoszonych przez „Rzeczpospolitą”, że we wraku tupolewa, którego nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające… – i tak dalej – jakoś nie może odzyskać, podobnie jak czarnych skrzynek, mimo szalenie groźnych min, jakie prezentuje ruskim szachistom nasz swawolny Dyzio, czyli pan minister Sikorski – więc że we wraku tupolewa odkryto trotyl i nitroglicerynę.

Wszystkich zamurowało do tego stopnia, że nawet elokwentnemu panu prof. Hartmanowi, który jako filozof, gleboznawca, społecznik i demokrata każdego przegada, a udowodnić potrafi dosłownie wszystko – że, powtarzam, nawet panu prof. Hartmanowi nie udało się wykrztusić „Tusku, k****, zrób coś!”. Dopiero potem, znacznie później, kiedy jednak „znalazły się w partii siły, co kres tej orgii położyły”, pan Leszek Miller delikatnie skrytykował pana premiera Tuska za brak „polityki informacyjnej”. I słuszna jego racja, bo jakże można zostawiać Umiłowanych Przywódców, stojących na nieubłaganym gruncie racji stanu, na takie rozterki? Jakże można nie uprzedzić Salonu, a zwłaszcza tworzących jego najtwardsze jądro autorytetów moralnych, co to w swoim czasie – oczywiście „bez swojej wiedzy i zgody” – udzielały pomocy organom państwowym, że musi być przygotowany na trotyl, a nawet nitroglicerynę?

REKLAMA

Owszem, tajemnica państwowa, wiadomo; wszyscy ludzie odpowiedzialni i poważni to rozumieją – ale przecież można było uprzedzić, że jak oszołomstwo wyskoczy z trotylem, to my od razu dajemy odpór tak a tak, zgodnie z instrukcją na wypadek dekonspiracji. Tymczasem mieliśmy pokaz bezradności i karygodnego braku koordynacji, kiedy to każdy musiał radzić sobie na własną rękę. W dodatku „Rzeczpospolita” dała do zrozumienia, że jednym ze źródeł rewelacji jest pan prokurator generalny Andrzej Seremet. Nic zatem dziwnego, że można było sobie pomyśleć, iż ten trotyl ma wysadzić w powietrze również rząd pana Donalda Tuska i ten cały gdański desant, po czym nastąpi zasadnicza przebudowa tubylczej sceny politycznej, na którą razwiedka wprowadzi socjalfaszystowską „prawicę integralną”, żeby wszystkich nauczyła moresu i w ogóle pokazała ruski miesiąc. Czy w tej sytuacji można wprost zaprzeczać trotylowi? Jasne, że póki nie wiadomo, o co chodzi, to nie można, bo przecież nie w tym rzecz, jak było naprawdę, tylko komu to służy.

Kiedy zatem każdy kombinował na własną rękę, nic dziwnego, że pojawiły się koncepcje, że trotyl owszem, był, ale dostał się do wraku z prastarej ziemi smoleńskiej, w której tkwią poniemieckie niewypały z drugiej, a kto wie – może nawet jeszcze z pierwszej wojny? Znaczy: tak czy owak, wszystkiemu winni Niemcy – i w Katyniu, i teraz. To była chyba jakaś pierwsza zasadnicza linia obrony, której śladowe pozostałości pojawiły się nawet w wyjaśnieniach pana pułkownika Szeląga z Naczelnej Prokuratury Wojskowej. Wprawdzie na etapie konferencji prasowej trotylu już „nie było”, a tylko „jony wysokoenergetyczne”, czyli „dżony”, ale przecież i pan prokurator Szeląg wspomniał, że prastara ziemia smoleńska kryje w sobie „całą tablicę Mendelejewa”, a Mendelejew – wiadomo: wynalazł trotyl, tak samo jak Pietia Goras wynalazł liczby i słynne twierdzenie, które potem wykorzystał Łomonosow, wynajdując „polarną zorzę, by oświetlała carski tron i w której blasku wielki Soso milionom podejrzanych osób zgotował zasłużony zgon”. W tej sytuacji pojawienie się „dżonów”, zwłaszcza „wysokoenergetycznych”, było nieuniknione, bo nikt przecież nie przeniknie zamiarów Mocy, nawet pan pułkownik Szeląg. Więc wprawdzie na konferencji prasowej mądrość etapu trotyl wykluczyła, ale nie do końca, bo pojawiła się też informacja, że „trwają badania” – i to w dodatku aż „kilkuset próbek”.

Czy w ciągu najbliższego półrocza, bo tyle te badania będą trwały, potwierdzi się tylko obecność „dżonów”, co to przecież stosowane są w każdej maści na szczury, czy też znowu trotyl da o sobie znać – to już będzie zależało od
tego, co tam Moce postanowią względem premiera Tuska, no a przede wszystkim, która Moc za sześć miesięcy weźmie górę – czy ta wojskowa, której „nie ma”, podobnie jak trotylu, czy też ta z rodowodem SB-ckim, którą ostatnio dotknęły poważne ciosy, zarówno w postaci zatrzymania generała Czempińskiego, jak i zakończenia życia generała Petelickiego „bez udziału osób trzecich”.

Nawiasem mówiąc, pewien Czytelnik zwrócił uwagę, że formuła „bez udziału osób trzecich” może stanowić ważną informację dla zaangażowanych w incydent „osób drugich”, że niezależna prokuratura nie stwierdziła obecności żadnych „osób trzecich”, czyli mówiąc wprost: świadków i że w związku z tym jest bezpiecznie. Jeśli to prawda, to widać wyraźnie, że nasze demokratyczne państwo prawne, urzeczywistniające… – i tak dalej – co i rusz zdaje jakiś egzamin celująco i chociaż zdarzają mu się momenty zaskoczenia, to przecież na końcu bilans musi wyjść na zero.

Kiedy więc iskrówka („i skoczyła iskrówka, zawrzały redakcje”) z Centrali poinformowała wszystkich funkcjonariuszy niezależnych mediów głównego nurtu o jedynie słusznej linii partii, uczucie ulgi było tak wielkie, że nie tylko „Stokrotka” wezwała do TVN pana mec. Giertycha, żeby pogrążył mec. Rogalskiego, ale „Gazeta Wyborcza” najwyraźniej musiała mu wybaczyć wszystkie sprośne błędy młodości, bo wprost nie mogła się go nachwalić. Czyżby decyzja w sprawie „prawicy integralnej” zapadła i jesteśmy już na etapie selekcji kadrowej?

Zatem kiedy nasze demokratyczne… – i tak dalej – państwo, mimo nieprzyjemnych momentów, znowu zdało egzamin, możemy spokojnie zabrać się za rozważanie wyższości Halloween nad świętem Wszystkich Świętych. Halloween jest nową, świecką tradycją, podczas gdy Wszystkich Świętych – tradycją chrześcijańską i starą, co w oczach postępactwa musi ją dyskwalifikować niejako automatycznie. To w zasadzie by wystarczyło, ale na widok szalonego zaangażowania w lansowanie tej nowej, świeckiej tradycji przez żydowską gazetę dla Polaków przyszła mi do głowy myśl inna. Nie jest wszak tajemnicą, że w środowisku „GW” aż roi się od przedstawicieli ubeckich dynastii. Ci inteligentni i spostrzegawczy ludzie z pewnością zdają sobie sprawę, że – pomijając już wszelkie inne względy – z uwagi na zbrodniczą przeszłość ich przodkowie nie mają najmniejszych szans na wejście do grona wszystkich świętych. Skoro tak, to we własnej straszliwej postaci muszą wyglądać właśnie tak, jak są przedstawiani na użytek Halloween – te wszystkie koszmarne nadgniłe żywe trupy, te wszystkie baby-jędze na miotle – i tak dalej. Oto na naszych oczach rodzi się sui generis religia otrzymanej w spadku po komunizmie narodowości, zamieszkującej nasz nieszczęśliwy kraj obok tradycyjnego narodu polskiego – kult przodków…

REKLAMA