Nikt się Polski nie będzie pytał „co” i „czy w ogóle” chce

REKLAMA

Nie mam wątpliwości, że Berlin i Bruksela przełamią wątły i obliczony na przedwyborczy pokaz opór Pani Premier Ewy Kopacz i Polska będzie musiała przyjąć tysiące, jeśli nie dziesiątki tysięcy imigrantów z krajów arabskich w ramach „europejskiej solidarności”. Zresztą stanowisko Martina Schulza jest w tej sprawie jasne i wyraża stanowisko europejskich elit politycznych, a brzmi w skrócie następująco: nikt się was w Polsce przecież nie będzie pytał, czy chcecie. A skoro nikt się nas nie spyta, to nie mamy innego wyboru niż tylko „chcieć”. Jak mawiali marksiści, „wolność to samouświadomiona konieczność”.

W sprawie tej interesujące są dwa aspekty dotyczące suwerenności Polski, jak i pozycji UE na scenie światowej. Po pierwsze – suwerenność Polski. Klasyczna definicja suwerenności mówi, że suwerennym państwem jest to, które nie podlega prawnie nikomu na zewnątrz (innym państwom lub grupom wpływu zewnętrznym), ani wewnątrz (grupom nacisku). Kwestia ta odnośnie państw członkowskich UE zawsze była mocno skomplikowana. Z jednej strony bowiem państwa te podlegają rozmaitym europejskim regulacjom i komendom. Z drugiej strony prawo instytucji europejskich do narzucania czegoś poszczególne kraje same – na owe instytucje – delegowały. Mogąc (przynajmniej teoretycznie) wycofać się z UE, mogą strukturom unijnym ową delegację cofnąć. Jednak aż do tej pory usilnie nam tłumaczono, że ustawodawstwo i decyzje unijne są dla Polski zawsze korzystne, więc samoograniczenie się Państwa Polskiego wychodziło mu zawsze na dobre. Niestety, w tym przypadku trudno byłoby mi znaleźć kogoś, kto na serio broniłby idei odgórnego narzucenia nam, czy i ilu islamskich imigrantów musimy przyjąć. Już tylko w zupełnie żenujących demomediach można znaleźć podobne pochwały wobec unijnego „geniuszu”. Decyzję o przyznaniu nam „kwoty” imigrantów w Brukseli już podjęto, a uchwałę w tej sprawie napisano po niemiecku. Polityka śp. Lecha Kaczyńskiego pozbawiła zaś Polskę możliwości skutecznego zawetowania tego dyktatu i prawdy tej nie przykryje dziś żadne antyimigranckie przemówienie Jarosława Kaczyńskiego. Polska może dziś albo wyjść z UE, albo powarczeć, pokrzyczeć i pojazgotać, aby ostatecznie imigrantów przyjąć. Sprawa ta pokazuje, jak iluzoryczna jest suwerenność naszego kraju w stosunku do Brukseli i do Berlina.

REKLAMA

Sprawa imigrantów pokazuje także iluzoryczność miejsca zajmowanego przez UE w stosunkach międzynarodowych. Zauważmy, że uginająca się pod naciskiem lewackich ideologii Europa przyjmuje dziś miliony imigrantów, którzy przybyli na jej terytorium w wyniku obcych wojen. Wszak imigranci z Syrii to widoczny skutek wojny domowej i powstania tzw. Państwa Islamskiego, wyhodowanego całkiem sprawnie przez Amerykanów i Saudyjczyków, przy nieskrywanej radości Izraela. Dziś jednak żaden z tych trzech krajów nie tylko nie chce przyjąć odpowiedzialności za powstanie tzw. Państwa Islamskiego, ale nie chce też przyjąć kukułczego jaja wojny domowej w Syrii w postaci setek tysięcy uciekinierów. Stany Zjednoczone powiedziały, że imigrantów nie przyjmą, bo nie przyjmą; Izrael zapowiedział, że nie przyjmie, gdyż nie sposób odróżnić uchodźców od terrorystów; saudyjscy szejkowie zaś zaoferowali postawienie w Europie 200 meczetów, aby przybysze z Syrii mogli się lepiej „zaaklimatyzować” w chrześcijańskiej (do niedawna) Europie.

Drugim źródłem napływu imigrantów do Europy są wybrzeża północnoafrykańskiego państwa, które kiedyś nazywało się Libia, a które zostało zniszczone wspólnym wysiłkiem militarnym Stanów Zjednoczonych, Francji, Wielkiej Brytanii, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Także i w tym wypadku USA i szejkowie nie chcą przyjmować żadnych imigrantów. Współodpowiedzialne za obalenie katechonicznego rządu Kaddafiego Francja i Wielka Brytania powinny więc dziś, na swój wyłączny koszt, przyjąć miliony ludzi przedostających się z byłej Libii do południowej Italii. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego pozostali europejscy podatnicy mieliby płacić za idiotyczne wojny Davida Camerona i Nicolasa Sarkozy’ego. Co więcej, gdy dziś Rosja wzmacnia ostatnią rubież obrony przed islamistami na Bliskim Wschodzie, czyli Syrię, to Amerykanie tę mądrą politykę krytykują. Widać wolą tam panowanie zaczadziałych islamskich fideistów, którego konsekwencje – w postaci wielomilionowej imigracji – będzie musiała ponieść cała Europa, w tym i Polska.

Przykro mi to pisać, ale wydaje się, że odpowiadający za zniszczenie Libii Kaddafiego i osłabienie Syrii Asada Amerykanie zdają się traktować Europę niczym kosz na śmieci. Amerykanie będą sobie bombardować, kogo chcą na Bliskim Wschodzie, obalać istniejące tam systemy polityczne zapewniające porządek i stabilizację, popierając antyreżimowych islamistów („demokratyczną opozycję” w amerykańskiej nowomowie), a potem europejski podatnik ma płacić najpierw miliony na utrzymanie i zaklimatyzowanie uchodźców ze zniszczonych państw, a następnie kolejne miliony na islamskich bezrobotnych, gdyż większość z nich – co nie jest żadną tajemnicą – nie przyjechała do Europy w poszukiwaniu pracy. Nie podoba mi się operacja, gdy jedni prowadzą wojny, a inni mają utrzymywać uchodźców, którzy z powodu tychże wojen pouciekali ze swojego kraju. Zgoda Unii Europejskiej i zachodnioeuropejskich przywódców na podobne rozwiązanie świadczy o politycznej nieporadności, utracie zdolności do logicznego myślenia z powodu zamydlenia mózgów przez abstrakcyjne ideologie rzekomych „praw człowieka” i „społeczeństwa wielokulturowego”, a przede wszystkim o niezdolności do prowadzenia polityki wyrażającej europejskie racje i interesy.

Sytuacja polskich elit na tym tle wygląda jeszcze bardziej paradnie, gdyż nie uczestniczą w podejmowaniu tych samobójczych dla kontynentu decyzji. O decyzjach tych nasze autochtoniczne elity są informowane z Berlina lub Brukseli i mają je tylko wykonać – o czym wymownie przypomniał rządzącym Polską Martin Schulz.

REKLAMA