O sprzedaży polskiej ziemi

REKLAMA

Nie jest dobrze. W trakcie kampanii prezydenckiej pojawiły się ostrzeżenia o groźbie wykupu polskiej ziemi przez cudzoziemców. To groźba bardzo poważna, chociaż z drugiej strony warto pamiętać, że aby cudzoziemiec kupił w Polsce ziemię, najpierw Polak musi mu ją sprzedać. W przeciwnym razie o żadnym wykupieniu nie może być mowy; wbrew woli polskiego właściciela cudzoziemiec mógłby polską, a właściwie nie tyle może „polską” – bo każda własność ma konkretnego właściciela i tylko on ma prawo nią rozporządzać – tylko ziemię prywatną zrabować. Ale przed tym nikt nie ostrzegał, tylko przed wykupem. Zatem jeśli cudzoziemcy mają w Polsce ziemię wykupić, to tylko wtedy, gdy polscy właściciele im ją sprzedadzą. A kiedy polscy właściciele zechcą sprzedać ziemię, niechby i cudzoziemcom? Najprawdopodobniej wtedy, gdy na przykład dochód z lokaty bankowej będzie większy niż dochód z prowadzenia gospodarstwa rolnego. Ale to, czy dochód z gospodarstwa rolnego będzie mniejszy, czy większy od dochodu z lokaty bankowej, nie zależy od cudzoziemców, tylko od rządu polskiego.

To znaczy tak byłoby w warunkach normalnych, gdyby Polska była państwem suwerennym. Niestety po Anschlussie do Unii Europejskiej, a zwłaszcza po ratyfikacji traktatu lizbońskiego, tak już nie jest. Obecnie – jak to kiedyś podczas słynnego Forum Dialogu w Sali Kongresowej Pałacu Kultury i nauki im. Józefa Stalina przenikliwie zauważył pan dr Andrzej Olechowski – już tylko „współdecydujemy o naszych sprawach”.

REKLAMA

Zatem cudzoziemcy w sprawie poziomu opłacalności gospodarstw rolnych w Polsce mogą nas przegłosować – i zdaje się, że to już nastąpiło. Ciekawe, że ci sami Umiłowani Przywódcy, którzy gardłowali za Anschlussem i za ratyfikacją traktatu lizbońskiego, obecnie biją na alarm z powodu groźby wykupu ziemi. A jakie proponują remedium? To nie jest jasne, ale właśnie dlatego, że nie jest jasne, wygląda na to, iż chodzi o dalsze ograniczenie uprawnień właścicielskich – żeby właściciel ziemi nie mógł jej sprzedać bez zgody odpowiedniego urzędu. A zgodę odpowiedniego urzędu można – jak wiadomo – uzyskać przy pomocy propozycji korupcyjnej. O ile bowiem bardzo trudno jest przekupić właściciela, by dokonał niekorzystnego rozporządzenia własnym mieniem, o tyle skłonić urzędnika, by dokonał niekorzystnego rozporządzenia mieniem cudzym, jest już znacznie łatwiej.

Zatem dalsze ograniczenie uprawnień właścicielskich na rzecz zwiększenia uprawnień urzędników, zwłaszcza w sytuacji postępującej utraty suwerenności przez Polskę, ryzyko przejścia własności ziemi w ręce cudzoziemców raczej zwiększa niż zmniejsza. Zatem zamiast ograniczać uprawnienia właścicielskie, należałoby raczej odzyskać suwerenność państwa – by cudzoziemcy utracili wpływ na poziom opłacalności gospodarstw rolnych w Polsce – ale czy Umiłowani Przywódcy potrafią odzyskać suwerenność, którą przefrymarczyli na rzecz Unii Europejskiej, i czy w ogóle tego chcą – oto pytanie.

Ale kiedy w naszym nieszczęśliwym kraju Umiłowani Przywódcy kombinują, jakby tu utworzyć sobie kolejną złotą żyłę na „obronie polskiej ziemi”, w San Francisco ważą się losy niewielkiego, bo niewielkiego, niemniej jednak skrawka ziemi polskiej. Oto jedną z ulic tego pięknego miasta nazwano imieniem Kukuńka, czyli Lecha Wałęsy. W swoim czasie bowiem Lech Wałęsa był najukochańszą duszeńką wolnego świata – jako ten, co przeskoczył przez płot i obalił komunizm. Ciekawe, że sam zainteresowany też w to uwierzył, co jest znakomitą ilustracją siły propagandy. Nie o to jednak w tej chwili chodzi, bo oto ten niewielki skrawek polskiej ziemi w dalekim San Francisco jest śmiertelnie zagrożony – i to w dodatku nie tylko za sprawą cudzoziemców, ale w dodatku cudzoziemców sodomitów i gomorytów. Otóż tutejsi sodomici i gomoryci poczuli się dotknięci lekceważącymi uwagami Kukuńka na ich temat, oskarżyli go o „homofobię”, co w Kalifornii może jeszcze nie jest gorsze od śmierci, ale w każdym razie jest niebezpieczne – i wystąpili z inicjatywą, by tę ulicę mu odebrać. Jeśli ta inicjatywa zyska poklask opinii publicznej, dosyć już przez sodomitów i gomorytów wytresowanej, a nawet – powiedzmy sobie otwarcie i szczerze – sterroryzowanej, to wspomniany skrawek polskiej ziemi przejdzie nie tylko w obce, ale być może nawet sprofanowane fistingiem ręce.

Czy w tej sytuacji wszyscy Polacy ponad podziałami nie powinni w akcie solidarności stanąć murem za Kukuńkiem i murem własnych piersi zasłonić go przed rozwścieczonymi sodomitami i gomorytami? Czy pan minister Grzegorz Schetyna, co to poprawnie odpowiedział na wszystkie pytania podczas egzaminu dojrzałości w Departamencie Stanu, dzięki czemu został ostatecznie zatwierdzony na ministra i mógł wygryźć z rządu złowrogiego Cezarego Grabarczyka, nie powinien przynajmniej tej kwestii nie podnieść do rangi racji stanu? Jak zauważył podczas podsłuchanej rozmowy pan Radosław Sikorski, Polska „robi laskę” panu prezydentowi Obamie, nie starając się nawet uzyskać od niego obietnicy, że Stany Zjednoczone nie będą naciskały na nasz nieszczęśliwy kraj w sprawie roszczeń żydowskich – ale ulicę Lecha Wałęsy w San Francisco może by się udało przed sodomitami i gomorytami obronić? W końcu jakieś korzyści z przyjaźni i sojuszów nawet nasz nieszczęśliwy kraj powinien uzyskiwać, bo w przeciwnym razie cóż poczniemy z naszą godnością narodową?

Myślę, że przed drugą turą wyborów prezydenckich obydwaj kandydaci powinni złożyć opinii publicznej jakieś wiążące obietnice w tej sprawie. Innych obietnic na pewno nie spełnią, bo w sytuacji postępującej utraty suwerenności cudzoziemcy, nie mówiąc już o bezpieczniakach, im na to nie pozwolą, ale taką sprawę chyba jeszcze mogliby załatwić? Jeśli już nie uda się obronić całej polskiej ziemi, to spróbujmy obronić przed przejściem w obce ręce chociaż ten skrawek w dalekim San Francisco!

REKLAMA