O wskaźnikach gospodarczych

„Każda definicja i każdy wskaźnik w świecie realnym (nie w matematyce, na przykład) mają tę właściwość, że z całą pewnością istnieje coś, co pod tę definicję podpada – choć wcale tego byśmy nie chcieli"

Definicja konia podana przez ks. Chmielowskiego w „Nowych Atenach” brzmiała: „Koń jaki jest – każdy widzi”. Otóż jest to bardzo dobra definicja. Co to jest dobry zegarek – każdy wie. Można się jednak pokusić o jakąś naukową definicję. W tym celu trzeba opracować jakiś obiektywny wskaźnik – np.: „Zegarek jest tym lepszy, im częściej pokazuje dobrą godzinę”. Dobry wskaźnik – nieprawdaż?

Z tym, że zegarek spóźniający się minutę dziennie pokazuje dobrą godzinę raz na parę lat – a zegarek, który się zepsuł i stoi, jest znacznie, znacznie lepszy: pokazuje dobrą godzinne dwa razy dziennie. Jest wręcz znakomity! To jest oczywisty nonsens. Faktem mniej znanym (a nawet przez naukowców starannie ukrywanym!) jest to, że każdy wskaźnik musi cierpieć na takie same wady. Mniej widoczne, być może.

REKLAMA

Gdy Platon skonstruował definicję człowieka jako „istoty dwunożnej, nieopierzonej”, Diogenes na następne sympozjum przyniósł oskubanego koguta i rzucił go (wrzask był spory!) pomiędzy dyskutantów przed Platona ze słowami: „Masz swojego człowieka”. Otóż – i to jest ogólne prawo: „Każda definicja i każdy wskaźnik w świecie realnym (nie w matematyce, na przykład) mają tę właściwość, że z całą pewnością istnieje coś, co pod tę definicję podpada – choć wcale tego byśmy nie chcieli. I istnieje przykład, że sytuacja się wedle wskaźnika polepsza – choć w sposób oczywisty się pogarsza”.

Co ciekawe – i całkiem nieznane laikom – nawet w matematyce, jeśli system matematyczny zawiera np. arytmetykę liczb naturalnych, też nie możemy wiedzieć, czy jeśli dwóch matematyków mówi o jakimś systemie, to jest to ten sam system! Po prostu: gdy rzeczywistość jest bardzo złożona, nie da się jej opisać przy pomocy skończonej liczby słów. A my możemy wyprodukować tylko skończoną liczbę słów. Prawdziwy ogląd świata może mieć więc tylko ten, kto jest Nieskończonością. Jeśli – dodają pesymistycznie ateiści – taki ktoś w ogóle istnieje.

Przechodząc do praktyki gospodarczej. Ekonomiści posługują się pewnymi wskaźnikami, by przy pomocy skończonej liczby znaków opisać nieskończenie złożoną sytuację gospodarczą. Wskaźniki te są konstruowane tak, by odpowiadały naszej intuicji. Niestety, teoretyk łatwo skonstruuje kontrprzykład – ale i w praktyce zdarzają się przykłady, gdzie „wypróbowane” wskaźniki zawodzą. Na przykład: cóż lepiej pokazuje sytuację gospodarczą jak wzrost produkcji? Tymczasem w czasie, gdy do władzy doszła w Wielkiej Brytanii śp. Lady Thatcherowa, Brytyjczykom żyło się coraz lepiej… a wskaźniki ekonomiczne leciały w dół w przerażającym tempie 10 proc. rocznie! Mogłoby się wydawać, że za 10 lat Wielkiej Brytanii w ogóle nie będzie na świecie…

Tymczasem działo się tak dlatego, że w socjalizmie ogromna część produkcji była deficytowa. Zamykanie nierentownych zakładów powodowało więc polepszenie się sytuacji – ale i dramatyczny spadek wskaźnika produkcji… Do dzisiaj zresztą ekonomiści twierdzą, że rządy thatcheryzmu były dla Wielkiej Brytanii katastrofą – i podpierają się obiektywnymi wskaźnikami. A że ludziom żyło się lepiej? To nie może zachwiać światem Nauki, opierającej się na Oku i Szkiełku.

Te wskaźniki nie były tworzone specjalnie, by krytykować poczynania p.Thatcherowej. Zupełnie inaczej jest, gdy takie wskaźniki tworzą nie teoretycy, lecz praktycy. W konkretnych celach politycznych. Socjaliści postanowili wyrugować z opisu gospodarek najprostszy wskaźnik – zysk! Bo zysk jest, jak każdemu socjaliście wiadomo, czymś wręcz ohydnym. No, ale w takim razie czymś trzeba się kierować… Zaczęli więc na wyścigi tworzyć rozmaite wskaźniki – a wszystkie bardzo szybko kompromitowały się, bo musiały. Nawet socjalista Jan Maynard baron Keynes zauważył: „Jeśli będziemy promować fabrykę śrubek od wagi – to wyprodukuje rocznie jedną śrubkę o wadze 20 ton; jeśli od liczby – to zacznie robić śrubki o wielkości mierzonej w mikronach; a jeśli od wartości produkcji – to zacznie robić śrubki ze złota”.

I nic na to nie można poradzić. Albo trzeba kierować się zawodnym kryterium zysku – albo trzeba dać sobie spokój i powiedzieć: „Co to jest dobra fabryka śrubek – każdy widzi!”. A najgorzej jest, gdy politycy mają jakąś wizję Najlepszego Społeczeństwa – i tworzą wskaźniki, z których zastosowania ma wyniknąć, że Najlepsze (całkiem „obiektywnie najlepsze”!) jest to społeczeństwo, które ma najwyższy Obiektywny Wskaźnik.

Proszę zauważyć ten manewr. Zamiast troszczyć się o wykazywanie, że Rurytania lepsza jest od Poronii (co jest trudne i niebezpieczne – bo ludzie mogę uważać odwrotnie), tworzy się jakiś Wskaźnik Dobrobytu – specjalnie tak dobrany, by dla Rurytanii dawał wynik wyższy niż w przypadku Poronii. I zamiast się męczyć, pakujemy do komputera dane z Rurytanii, dane z Poronii – i tłum rozdziawia gębę, bo rzeczywiście: „dobrobyt Rurytanii” jest znacznie wyższy niż „dobrobyt Poronii”.

O tym, że jest tak tylko „w sensie tego wskaźnika”, magicy od ekonomii już skromnie nie dodają. Stąd za Gierka Polacy mogli dowiedzieć się, że jesteśmy już dziesiątą gospodarką świata. Według całkiem obiektywnego wskaźnika. Nazwisko twórcy tego genialnego wskaźnika zagubiło się gdzie w papierach Państwowej Komisji Planowania Gospodarczego – a szkoda. Jeszcze trochę by popracował – i wyszłoby, że najlepiej rozwijała się Wenezuela w czasach śp. płk. Hugona Chaveza. To nawet nie jest trudne. Wystarczy jako wskaźnik dobrobytu przyjąć np. ilość benzyny wylewanej na ziemię na stacjach benzynowych. Bo przecież tylko bogaci ludzie wylewają na ziemie tak cenne płyny – nieprawdaż?

Na podobnym wskaźniku opierała się np. dyrektorka szkoły, do której chodził mój syn. Twierdziła, że samotne matki są najbogatsze. Skąd wiedziała? Bo się najlepiej ubierają. Nie przyszło jej do głowy, że wkładają tyle pieniędzy w ubiór, bo chcą przestać być samotne…

Dlatego pamiętajmy: jedynym naturalnym wskaźnikiem gospodarczym jest stary, poczciwy zysk. A nawet i on czasem zawodzi!

REKLAMA