Paradoks: przedłużenie wieku emerytalnego dodatkowo obciąży, a nie odciąży ZUS i budżet

REKLAMA

Stary rok żegna nas kryzysem zadłużeniowym praktycznie wszystkich państw strefy Euro, a tak naprawdę to zadłużona po uszy jest cała Europa i Ameryka nie czyniąc wyjątku dla Polski. No cóż „..za dużo się jadło i wcale nie myszki lecz szynki lub sadło”. Teraz przychodzą rachunki. Bierzemy wszystko „na krechę” kłopot w tym, że niektórym już „na krechę” nie dają. Stąd lamenty protesty i oczywiście zbawcze pomysły uzdrowienia sytuacji. Niektóre takie pomysły zdradzają niezwykłe poczucie humoru ich autorów. Wszystkie jednak fajerwerki intelektualne przebija gusło o potrzebie przedłużenia aktywności zawodowej by starczyło na emerytury.

Pomysł pochodzi od bohatera „Folwarku Zwierząt” – Konia, który na wszystkie kłopoty folwarku zwykł reagować sentencją „będę więcej pracował”. Ciekawe dlaczego różni stręczyciele pomysłu o wydłużonym okresie aktywności zawodowej nie przywołują Orwella jako autora swej idei.

REKLAMA

Zamiast Orwella pojawiają się „argumenty”:
1. przecież żyjemy dłużej więc powinniśmy wszyscy dłużej pracować
2. mamy ponadto mniej dzieci, więc na jednego emeryta przypada mniejsza liczba pracujących jak drzewiej bywało i jakoś ten deficyt należy uzupełnić ergo
wystarczy, że pójdziemy na emeryturę dwa albo siedem lat później i kryzys będzie zażegnany.

Streścił to najlepiej Jan Krzysztof Bielecki, który do indagującej go redaktorki wypalił (cytuje za „NCz!”): „Jeżeli Pani Redaktor będzie-przepraszam, że to powiem – żyła 90 lat, to trudno, żeby pani poszła na emeryturę, jak to było dotychczas”. Zatem zamiast dziewczyny na traktory – babcie do redakcji. Takie jest hasło na dzień dzisiejszy euro socjalizmu.

Od przedłużania nie urośnie

Zastanówmy się czy przedłużona praca każdego z nas przyniesie określony przychód Lewiatanowi? Bo przecież pracujący na pewno zarobią więcej niż na emeryturze. Tak to by nam się przynajmniej na pierwszy rzut oka wydawało. Żeby odpowiedzieć na to pytanie należy zdać sobie sprawę, że od czasu Rewolucji Neolitycznej zatrudnieni dzielą się na niewolników i urzędników (też w większości niewolnych). Urzędnicy żyją z tego co wypracuje reszta niewolników w ramach aktywności, której urzędnicy nie zredukowali w 100%. Mimo kilku tysięcy lat urzędniczych wysiłków jeszcze jakieś pola aktywności zawodowej pozostały nie do końca zredukowane i dzięki temu jest jeszcze co do garnka włożyć. Z pracy niewolników czyli przedsiębiorców i zatrudnionych przez nich pracowników żyją dziś, tak jak w czasach kiedy Balzak pisał fragment „Urzędnicy” swojej „Komedii Ludzkiej”, różni profesorowie państwowych uniwersytetów, oficerowie policji i wojska, nauczyciele państwowego szkolnictwa i cała masa konsumentów podatków drobniejszego płazu. Wszyscy ci osobnicy, których wysiłek jest gospodarce potrzebny jak rybie parasol, żyją ze służby u Lewiatana, zawarłszy z nim odpowiednią umowę, na mocy której, zgodzili się być tym czym są. Ponieważ jednak organizacje dla których ultima ratio jest przemoc nie uznają możliwości rozwiązania takiej umowy (spróbujcie się Państwo wypisać z gangu), a państwo jest jedną z takich organizacji, zatem tego typu „umowa społeczna” ma bardzo określony kształt. Urzędnik, pozostaje na utrzymaniu państwa dożywotnio z klauzulą że po osiągnięciu wieku emerytalnego państwo będzie go utrzymywać za mniejsze pieniądze. Nazywa to się emeryturą.

Emerytura to zysk

Z punktu widzenia gospodarki czysty zysk. Nie dość że facet nie przeszkadza już innym, to przy okazji trzeba na niego mniej podatków płacić. Państwowy Lewiatan traci wobec swojego „żołnierza” część przywilejów hołdowniczych np. w postaci codziennego przebywania w określonym miejscu przez kilka godzin, ale rzecz ma charakter czysto symboliczny. W końcu co za różnica gdzie się nic nie robi sensownego – w domu czy w tzw. „pracy”.

Pewnego dnia zaczyna brakować pieniędzy w kasie państwa. I w tym momencie Lewiatan zmienia urzędnikom umowę proponując im sowite utrzymanie przez 2 do 7 lat dłużej, a potem dopiero redukcję zwaną emeryturą. Rachunek jest tu dość prosty. Emerytura to średnio połowa ostatniej pensji. Tak więc przez dwa do siedmiu lat dopłacimy połówkę wypasionej pensji przedłużając wiek emerytalny. Nasz zatrzymany na stanowisku pracy urzędnik zablokuje ponadto miejsce dla nowego adepta urzędniczego cechu, który to bezrobotny adept upomni się przy okazji o zasiłek lub pomoc społeczną, także płaconą z budżetu. Ponieważ pierwsza pensja jest zwykle także połową tej ostatniej, zatem w obecnej sytuacji przez te dwa do siedmiu lat płacimy 0,5 ostatniej pensji na emeryturę i 0,5 tej pensji na pensję początkującego urzędnika, który go zastąpił. W sumie jedną „wypasioną” pensję. W systemie z przedłużonym wiekiem emerytalnym przez dwa do siedmiu lat płacimy dokładnie połowę więcej: 1 całą „wypasioną” pensję plus zasiłek dla bezrobotnego adepta sztuki urzędniczej. Jeżeli tak ma wyglądać szukanie oszczędności budżetowych to ja się pytam gdzie tu logika?

I to tylko, w okresie przejściowym, do momentu aż „wdrożymy” przedłużony wiek emerytalny. Kiedy już się to stanie, żaden urzędnik nie zadowoli się nędzną połówką swojej ostatniej pensji jako emerytury, bo przecież „wypracował” sobie więcej. I słuszna jego racja. W końcu dla przykładu, nauczycielce, państwowej szkoły, należy się wyższa emerytura, za to, że przez siedem lat dłużej nikogo niczego nie nauczyła.

No dobrze, powiecie Państwo, ale przecież gdzieś są ci przedsiębiorcy i zatrudnieni przez nich pracownicy którzy, rzeczywiście wypracowują dochód i płacą realne podatki. Na ich przedłużeniu wieku emerytalnego budżet zarobi że ho ho! Otóż nie zarobi. Nieco zaoszczędzi na tym, że na utrzymanie zwane emeryturą weźmie ich nieco później. Ale te oszczędności i tak pochłonie zwiększony koszt utrzymania klasy urzędniczej, która jest po prostu liczniejsza od grupy wytwórców. I jest to stan uniwersalny dla wszystkich społeczeństw strefy północno-atlantyckiej. Dla przykładu, w USA liczba tylko urzędników federalnych przekroczyła liczbę zatrudnionych w przemyśle już w latach 90. ubiegłego stulecia, a było to jeszcze przed erupcją państwowych etatów, która nastąpiła po 11 września. Zważywszy, że udział podatków w PKB jest i tak w Stanach najniższy w tej strefie, to w Europie jest już tylko „lepiej”. Biorąc pod uwagę „wypasione” pensje urzędnicze, zwłaszcza te pod koniec „kariery”, trudno się tu spodziewać realnych oszczędności. Po stronie zaś przychodów czyli sugestii, że dłużej zatrudnieni przedsiębiorcy i pracownicy sektora prywatnego naprodukują nam dochodu to warto zauważyć że, podstawą gospodarki są małe, niekiedy rodzinne przedsiębiorstwa. Biznesy które zatrudniają rodzinę plus kilku zaprzyjaźnionych przeważnie pracowników.

To właśnie tego typu „koncerny” wnoszą największy wkład do PKB. Są elastyczne, sprawnie zarządzane i wolne od zbędnej biurokracji. Jest tylko jedno ale. W tych małych sprawnych firmach reforma emerytalna dokonała się już wiele lat temu. Państwowy wiek emerytalny od dawna tam już obowiązuje. Nie da się już tu przedłużyć okresu aktywności zawodowej, bo każdy pracownik tego sektora pracuje już tak długo jak może. Można zobaczyć emerytowanego prokuratora, ostatnio nawet w sejmie, emerytowanego nauczyciela, czy emerytowanego policjanta, ale czy ktoś widział emerytowanego przedsiębiorcę? A w większości ten przedsiębiorca to szef jednoosobowej firmy, właściciel zakładu samochodowego, tynkarz czy lekarz. Granice ich aktywności zawodowej wyznaczone są przez fizjologię starzenia się i nominalne przesunięcie wieku emerytalnego nie stworzy żadnej wartości dodatkowej. Ten koń nie będzie więcej pracował, bo już więcej pracuje.

I na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Żyjemy dłużej, ale nie wszyscy. W Polsce 40% mężczyzn nie dożywa 65 roku życia i rozkład ten nie ulegnie zmianie w najbliższych latach. Prognoza GUS przewiduje, że w grupie obecnych piętnastolatków 35% mężczyzn nie dożyje 65 roku. W ciągu 50 lat przeżywalność do emerytury poprawi się o 5%! Nietrudno się domyślić kto wypracuje ten wzrost przeżywalności urzędnicy czy ci co na nich pracują. Fakt iż największą przeżywalność notuje się w grupie profesury uniwersyteckiej rzuca pewne światło na to zagadnienie. Pracownicy przemysłu pracujący na trzy zmiany zasilą raczej tę grupę, która żadnych reform systemu emerytalnego obawiać się nie musi. Tak wiec ci, dzięki pracy których, jest jeszcze co do garnka włożyć, uprzejmie w większości umrą sobie przed 67 rokiem życia nie pogłębiając deficytu budżetowego. Pozostali z tej grupy będą pracowali tak długo jak tylko mogą nie zwiększając per saldo jednak przychodu budżetowego, a cała reszta czyli klasa urzędnicza, będzie żyła dostatnio, długo i szczęśliwie za pożyczone pieniądze. Wzrost zadłużenia rządów będzie jedynym efektem przedłużenia wieku emerytalnego dla wszystkich, którzy go dożyją.

Skoro tak, to zapytacie państwo dlaczego gusło o przedłużonym wieku emerytalnym jako remedium na kryzys finansów publicznych jest tak powszechnie wyznawane w kołach rządowych? Odpowiedzi wiele lat temu udzielił premier Aristide Briand, który na pytanie: co rząd zrobi odpowiedział: że tak na poczekaniu nie może powiedzieć, co jest w zaistniałej sytuacji najgłupsze do zrobienia. Ponieważ jednak kryzys trwa już jakieś dwa lata z okładem, więc nasi przywódcy nie musieli działać pod presją czasu i znaleźli w końcu odpowiedź na kwestię emerytur dla rządzących właściwą – czyli najgłupszą.

Nieco inaczej przedstawia się sytuacja z tzw. rynkami kapitałowymi, czyli personifikując międzynarodowymi lichwiarzami, którzy wydają się nie oponować tego typu gusłom. Kryterium Brianda tu nie obowiązuje. Ludzie ci nie kończyli uniwersytetów z końca czwartej setki rankingu szanghajskiego tylko te z Ivy League. I wszystko im można zarzucić z wyjątkiem braku umiejętności prognozowania przepływów kapitałowych. Ale czy widział ktoś lichwiarza, który byłby wrogiem cudzej rozrzutności?

REKLAMA