Epidemia idzie do Europy wraz z migrantami!

REKLAMA

Polityczna poprawność zabrania otwartego mówienia na szereg tematów – nawet wtedy, gdy zdrowy rozsądek dyktuje, że należy je nagłośnić. Przekonał się o tym ostatnio Jarosław Kaczyński, gdy zabrał głos w sprawie trzecioświatowych migrantów i zagrożeń epidemicznych z nimi związanych. Tymczasem nie tylko w czasopismach specjalistycznych, ale też w zwykłych mediach na Zachodzie można znaleźć od czasu do czasu opinie ekspertów bardzo podobne do wypowiedzi prezesa PiS.

Światowi specjaliści od chorób zakaźnych rutynowo ostrzegają przed zagrożeniami płynącymi z miejsc dotkniętych wojną, głodem czy innymi plagami. Wskazują szczególnie na efekty zatrucia wód oraz na dość szybkie przemieszczanie się infekcji za sprawą nowoczesnych form transportu. Tak było w przypadku epidemii eboli, której ofiary przerzuciły zarazki do Europy i Ameryki. Tak też jest z całą gamą chorób niesionych obecnie do Europy przez migrantów. Według Światowej Organizacji Zdrowia, „w ciągu ostatnich czterech lat wśród uchodźców wybuchła odra, tyfus, żółtaczka typu A, krymsko-kongijska krwawa gorączka, a nawet paraliż dziecięcy” (Among refugees over the last four years have been outbreaks of measles [1,000 cases currently inside Iraq], typhoid fever, hepatitis A, Crimean-Congo hemorrhagic fever, and even polio, which was once all but eradicated from the Middle East). A teraz do drzwi puka cholera typu Inaba.

REKLAMA

W „Foreign Policy” z 2 listopada Lourie Garret alarmuje, że w Afryce i na Bliskim Wschodzie wzmaga się epidemia cholery. Ostatni wybuch tej plagi w 1997 i 1998 roku powalił ponad 200 tys. osób między Mozambikiem a Syrią, z czego około 8 tys. zmarło. Teraz sytuacja wygląda dużo groźniej. Cieplejszy klimat pomaga w rozprzestrzenianiu się choroby. Sprzyjają mu też trudne warunki higieniczne, a szczególnie kiepska gospodarka wodna oraz przenoszenie się ludności. Zarażeni ludzie, podróżując, przenoszą bakterie oraz infekują wodę odchodami, a nurt rzek roznosi chorobę wszędzie. Dotyczy to szczególnie różnego rodzaju uchodźców.
Z powodu konfliktu syryjskiego i irackiego domostwa swe opuściło 10 milionów ludzi. Część z nich uciekła do krajów ościennych, szczególnie Turcji i Libanu. W tym ostatnim kraju sypie się infrastruktura, a na dodatek przewalił się przez niego strajk śmieciarzy. W Iraku przecinkowiec zakaził już Eufrat; podejrzewa się, że dostał się też do Tygrysu. To są tam podstawowe źródła wody pitnej. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy w Iraku zaraziło się ponad 2 tys. osób. Pierwsze symptomy dostrzeżono w Syrii, gdzie odnotowano ponad 100 tys. przypadków krwawej biegunki u dzieci. Podejrzewa się, że już są ofiary śmiertelne, choć w warunkach wojny domowej trudno takie rzeczy dokładnie ustalić. Prawdą jest, że z terytoriów kontrolowanych przez ISIS wyciekały wieści o cholerze w Mosulu i w prowincji Anbar już rok temu. Ale terroryści uznają cholerę za karę Allaha i nie upubliczniają jej przypadków. Terytorium pod ich panowaniem to świetny inkubator wszelkiego paskudztwa.

Ogólnie w Afryce i na Bliskim Wschodzie od września odnotowano 10,7 tys. zakażeń cholerą. Zmarło 170 osób. Oprócz Iraku i Syrii dotknięte są: Bahrajn, Kuwejt, Iran, Demokratyczna Republika Konga, Uganda, Sudan Południowy i Tanzania. Ta ostatnia jest epicentrum epidemii: 5 tys. zachorowań, z czego 74 osoby zmarły. W Kongo – gdzie cholera pojawia się rutynowo wraz z falami uchodźców – odnotowano 4 tys. zakażeń i 95 przypadków śmierci. W Ugandzie na 130 zainfekowanych osób skonało sześć. W każdym wypadku plaga dotknęła w pierwszym rzędzie populację uchodźców. Skażona woda, brak higieny i przemieszczanie się potęgują niebezpieczeństwo. Epidemia wkracza do Europy. Na początku października prewencyjnie poddano izolacji Holendra cierpiącego na ciężkie rozwolnienie na greckiej wyspie Kos, na której znalazły się tysiące trzecioświatowych uchodźców.

W wielu miejscach na północnym wybrzeżu morza Śródziemnego pojawił się wirus zachodniego Nilu. Po ponad 60 latach nieobecności do Grecji powróciła malaria. Rakotwórcza opistorchoza pojawiła się we Włoszech, denga dotarła do Portugalii, a bilharcjozę odkryto we Francji. Epidemiolodzy spodziewają się też, że niebawem w Europie pojawi się leiszmanioza. Znana w Syrii jako „zło z Aleppo”, ponieważ może zniekształcić twarze młodych ludzi, jest chorobą pasożytniczą przenoszoną przez pchły pustynne. Wszystko to jest jasne dla lekarzy, specjalistów, ale nie dla opinii publicznej, kształtowanej przez tolerancjonistów.
Gdy zdrowy rozsądek podyktował, że w związku z zagrożeniem epidemiologicznym należy wyrazić troskę, stężona dawka krytyki runęła na Prawo i Sprawiedliwość oraz jego prezesa Jarosława Kaczyńskiego ze strony zachodnich mediów. Przyznajmy, że to nic nowego. Gdy PiS było u władzy poprzednio, odsądzano „bliźniaków Kaczyńskich” od czci i wiary, wyzywano od antysemitów, rasistów i innych bezeceńców. Dopiero po śmierci Lecha Kaczyńskiego pod Smoleńskiem nastąpiła niespodziewanie samokorekta i w nekrologach wspomniano nagle o życzliwości Prezydenta RP wobec mniejszości żydowskiej i sympatii do Izraela.

Teraz PiS ponownie doszło do władzy, a więc przed i po wyborach media zachodnie, szczególnie te najbardziej opiniotwórcze globalnie – anglojęzyczne – oscylują między strzykaniem nienawiścią a zaniepokojoną krytyką. Pokazują analogie z bête noire Europy – Węgrami – oraz przewidują falę eurosceptycyzmu. Na marginesie pozostają spokojniejsze opinie o Polsce i PiS – takie jak wychodzące z German Marshall Fund, Suffragio.org, „The Daily Caller”, „Forbes”, „Economist”, The Heritage Foundation czy SELOUS Foundation. W wielu wypadkach podnosi się sprawę ksenofobii, antysemityzmu i rasizmu, czasami przywołując wypowiedź polskich polityków o zagrożeniu epidemią.

Jedną z najbardziej ekstremalnych opinii wygłosił Nikolas Kozloff. W lewicowym „The Huffington Post” skrytykował władze USA, że „podlizują się nacjonalistycznej, prawicowej, katolickiej Polsce w obliczu zbliżającej się zimnej wojny II”. Kozloff zaatakował nie tylko Jarosława Kaczyńskiego, ale również prezydenta Andrzeja Dudę za wszystkie grzechy, na czele z rzekomo negacjonistycznym podejściem do Holokaustu (historic revisionism), bowiem ten ostatni ośmielił się kwestionować wersję masakry w Jedwabnem popularyzowaną przez Jana Tomasza Grossa. A ukryty rasizm Kaczyńskiego miał się ujawnić właśnie najjaskrawiej przy okazji ostrzeżeń o epidemii. Kozloff nazwał to „porąbanym dopiekaniem” (bizarre aside) migrantom i „nienawistną ksenofobią” (hateful xenophobia), „przypominającą nawet nazistowską retorykę, którą stosowano wobec Żydów” (even reminiscent of Nazi rhetoric which was applied to the Jews).

Mitchell A. Orenstein określił całą sytuację, a przede wszystkim Jarosława Kaczyńskiego dosadniej: „paranoik w Polsce” (paranoid in Poland – „Foreign Affairs”, 1 listopada). Grzechem głównym naturalnie jest rzekome basowanie „antysemickiemu” Radiu Maria, które ponoć naucza o „żydokomunie”. I zapewne jest źródłem PiS-owskiego etatyzmu, czyli „katolickiego socjalizmu”. Autor wyszydza stwierdzenia prezesa PiS, że migranci „przenoszą rozmaite pasożyty” na Stary Kontynent, w tym „cholerę na greckie wyspy” oraz „dezynterię do Wiednia”. I naturalnie polski polityk „wierzy, że uchodźcy z Syrii przenoszą choroby oraz że Rosjanie zamordowali jego brata i prawdopodobnie jego też chcą wykończyć” (believes that refugees from Syria carry diseases and that the Russians assassinated his brother and are probably after him as well). Jest jasne, że Ornstein musiał paść ofiarą narracji lewicowej prasy nadwiślańskiej, a nie czyta tego, co na temat epidemii pisze prasa amerykańska. To samo dotyczy innych komentatorów.

Podobnie jednolity ton dobiegał właściwie ze wszystkich innych tytułów i orientacji. W neokonserwatywnym The American Enterprise Institute dyżurny Słowianin, Dalibor Rohac, prymitywnie ostrzegł przed „powrotem nowej Europy do ciemności średniowiecza” (New Europe’s return to the dark ages – AEI.org, 22 października). Grzechem jest, że PiS chce naśladować Węgry. A Jarosława Kaczyńskiego autor dezawuuje w ten sposób: „Kaczyński ostrzegł przed migrantami przynoszącymi tropikalne choroby do Europy, wymieniając cholerę, dezynterię i infekcje pasożytnicze. Łatwo można by wyśmiać to jako ględzenie starca, gdyby nie odzwierciedlało to głęboko osadzonych uprzedzeń, które są popularne w społeczeństwach Europy Środkowej” (Kaczyński warned against migrants bringing tropical diseases to Europe, citing cholera, dysentery, and protozoan infections as examples… It would be easy to dismiss these as the ramblings of an old man, if they did not reflect deep-rooted prejudices shared widely across the societies of Central Europe).

W anglojęzycznym serwisie Deutsche Welle, 26 października, intonowano w minorowych tonach: „Podczas gdy Europę dotyka największy kryzys z uchodźcami od czasu II wojny światowej, Kaczyński podburzał nacjonalizm i strach w konserwatywnej Polsce, twierdząc, że uchodźcy przyniosą choroby i naruszą tkankę społeczną kraju” (As Europe faces the largest refugee crisis since World War II, Kaczynski has stoked nationalism and fear in conservative Poland claiming refugees will bring disease and upset the country’s social fabric). Podobny zarzut odnotowała Remi Adekoya (politico.eu, 22 października).

„The New York Times” przed wyborami w przewidywalny sposób komentował wątek epidemiczny. Po wyborach, we wstępniaku z 26 października, ograniczył się do potępienia prezesa PiS i jego „identycznego bliźniaka” za „ksenofobiczną politykę” (xenophobic politics) wzorowaną na węgierskiej. I puentował: „Nie ma co się cieszyć z wyboru rządu, który jest bardziej nacjonalistyczny i antyeuropejski niż poprzedni” (There is little to celebrate in the election of a government that is more nationalistic and anti-Europe than the previous one).

I jak zwykle wszystkie głowy pochylają się zatroskane nad Polską w imię tolerancji. Ale przecież aby wyciągnąć odpowiednie wnioski z jakiegokolwiek zjawiska, należy wszystkie sprawy zbadać otwarcie. Na tym właśnie polega wolność i tolerancja. Czym jest więc duszenie debaty publicznej szantażem moralnym o ksenofobii?

Epidemia idzie do Europy wraz z migrantami i należy jej zapobiec. Najpierw jednak należy uporać się z plagą fałszywej tolerancji, paraliżującej zdrowy rozsądek.

REKLAMA