Prokurator Domino pod sąd. O człowieku niegodziwym

fot. Domino Zbigniew / Wikipedia / CC BY-SA 2.0
REKLAMA

Jako prezes Społecznego Trybunału Narodowego wniosłem w ubiegłym tygodniu o uznanie Zbigniewa Domino za infamisa, człowieka niegodziwego, pozbawionego czci, wykluczonego ze społeczeństwa. Domino to były członek zbrodniczej formacji – Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego, pułkownik Ludowego Wojska Polskiego, prokurator komunistycznej Naczelnej Prokuratury Wojskowej, oskarżający polskich żołnierzy w sfingowanych procesach politycznych, bezprawnie żądający dla nich kar śmierci, które były następnie wykonywane, uczestniczący w ich egzekucjach w ubeckiej katowni przy ul. Rakowieckiej w Warszawie, skąd ciała ofiar były wywożone na Powązki, gdzie zrzucano je do bezimiennych dołów śmierci na „Łączce”.

„Nie odbiorą ci Ojczyzny, jeśli nosisz ją w sercu” – te piękne słowa promują „Syberiadę polską”. Tragiczny los Polaków deportowanych w latach czterdziestych XX wieku na Syberię wreszcie doczekał się ekranizacji. Film jakże ważny, bo pokazujący temat kiedyś zakazany, a do dziś niemal nieobecny. Superprodukcja z 10-milionowym budżetem, plenerami na Syberii, muzyką Krzesimira Dębskiego. Doborowa obsada z Sonią Bohosiewicz, Adamem Woronowiczem i Janem Peszkiem. I tylko jeden minus, który nakazywał… bojkot obrazu. To płk Zbigniew Domino – autor książki, na której oparty jest scenariusz.

REKLAMA

„Nie zrusyfikowano nas”

W materiałach filmowych czytamy: „Podstawą scenariusza, który zgodzili się napisać Michał Komar i Maciej Dutkiewicz, jest znakomita i wielokrotnie nagradzana epicka powieść Zbigniewa Domino, również pod tytułem »Syberiada polska«”. Adam Woronowicz przyznaje, że książka ta „zrobiła na nim wielkie wrażenie”. I rzeczywiście, powieść może się podobać. Niektórzy uważają ją wręcz za wybitną, autora nominują do Nagrody Literackiej „Nike”, a jego bogata twórczość (liczne powieści i zbiory opowiadań) jest tłumaczona na wiele języków, zyskując szerokie uznanie.

Przede wszystkim książka może ujmować szczerością opisu. Bo Domino, jako 15-latek, w pierwszej wielkiej wywózce mieszkańców Kresów Wschodnich II RP (10 lutego 1940 roku) trafia wraz z rodziną do irkuckiej obłasti. Na nieludzkiej ziemi przyjdzie mu spędzić sześć lat. Już na początku doświadcza śmierci matki. Ojciec, jako kościuszkowiec, przeszedł następnie cały szlak bojowy od Lenino do Berlina. Razem z młodszym bratem Zbigniew wraca do Polski w czerwcu 1946 roku. Reżyser Janusz Zaorski uznał, że jego losy to „zwycięstwo człowieczeństwa. (…) Ani Marszałek Stalin, ani »generał mróz« nie pokonali Polaków. Jesteśmy, żyjemy, kontynuujemy nasze tradycje. Nie zrusyfikowano nas”.

Domino jak Jaruzelski

Domino po latach został członkiem Związku Sybiraków, odznaczonym w 2005 roku Krzyżem Zesłańców Sybiru przez prezydenta Kwaśniewskiego. Wśród zesłańców jest autorytetem, a w Rzeszowie jednym z najbardziej szanowanych mieszkańców. Tylko czy na pewno możemy w tym przypadku mówić o „zwycięstwie człowieczeństwa”? Czy zasługą Domino jest to, że „nie zrusyfikowano nas”? Bo Zbigniew Domino to nie tylko ofiara stalinizmu, której powinniśmy współczuć, a za walkę ze złem podziwiać. Nie tylko sybirak przeżywający jako dziecko gehennę pod butem NKWD. To człowiek, którego sowieckie piekło najwyraźniej niczego nie nauczyło. Człowiek, który przeszedł na stronę oprawców, zostając stalinowskim prokuratorem. Ale w „Syberiadzie” nie ma o tym słowa. To tak, jakbyśmy poznawali historię zesłańca Jaruzelskiego bez ciągu dalszego. Bez mordowania niepodległościowego podziemia, antysemickich czystek w armii, ofiar inwazji na Czechosłowację i stanu wojennego. W przypadku Domino ktoś na takie przekłamania pozwolił, ktoś zaakceptował. Liczył, że manipulacji nikt nie zauważy, bo Domino nie jest tak znany jak Jaruzelski?

„Do reakcji odnosi się z nienawiścią”

Czy trudy na Syberii mogą usprawiedliwiać późniejszą działalność wymierzoną w polskich patriotów? Czy zaszczepiona w łagrach bezwzględna walka o przetrwanie musi owocować świadomym prześladowaniem swojego narodu w „lepszych” czasach, ramię w ramię z dawnym ciemiężycielem? Wbrew temu, co pisał Tadeusz Borowski, ekstremalne warunki często wyzwalają pokłady dobra. A jak jest w przypadku Domino? Czy udział w stalinowskiej machinie zbrodni to „zwycięstwo człowieczeństwa” – jak tego chce Janusz Zaorski? W internecie Zbigniew Domino jeszcze do niedawna figurował wyłącznie jako autor książek. Przyjrzyjmy się zatem mniej znanej twarzy tego cenionego pisarza, członka Związku Literatów Polskich, autora nagradzanych powieści.

Urodzony pod Rzeszowem; na Kresy, skąd ich potem wywieźli Sowieci, rodzina trafiła jako osadnicy. Po powrocie do kraju Domino zdał maturę i wstąpił do Korpusu Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Walczył z „bandami”. Tak – oczywiście bez zbędnych szczegółów – opisał ten czas w swojej kolejnej autobiograficznej powieści „Młode ciemności”: „Staszek Dolina [Zbigniew Domino] od początku tych nowych przemian błądził w nich jak pijane dziecko we mgle. Marks, Engels, Lenin, Stalin, a nawet ci swoi, jak Bierut, Gomułka czy Cyrankiewicz, to były dla niego, no, może z wyjątkiem Gomułki, raczej portrety wiszące na ścianach, i tyle. Rządzili powojenną, w odróżnieniu od przedwojennej kapitalistycznej, demokratyczną Polską i to mu wystarczyło”.

21 czerwca 1949 roku Zbigniew Domino zgłosił się ochotniczo do WP. Szybko trafił do Oficerskiej Szkoły Prawniczej w Jeleniej Górze.

Przyspieszone kursy prawnicze, szkolące „prokuratorów nowego typu”, ukończył jako prymus i został oficerem śledczym Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Poznaniu. Później pracował na różnych stanowiskach w Zielonej Górze i w Naczelnej Prokuraturze Wojskowej. W ten sposób sybirak – ofiara stalinizmu – został prominentnym funkcjonariuszem stalinowskiego systemu bezprawia, zaufanym człowiekiem słynnego kata Polaków Stanisława Zarakowskiego. Dla polskich patriotów domagał się kar śmierci, a sędziowie przychylali się do wniosków oskarżyciela. Przełożeni pisali o nim: „Do reakcji odnosi się z nienawiścią”, jego wystąpienia „odznaczają się dużą bojowością i podnoszeniem strony politycznej”.

Staranny podpis egzekutora

Gomułkowska „odwilż” nie podcięła kariery Domino. W latach 1956-1969 dalej pracował w NPW, zawsze na kierowniczych stanowiskach związanych z „zadaniami specjalnymi”, z krótką przerwą (1959–1963), kiedy był oddelegowany do Marynarki Wojennej. W międzyczasie został pułkownikiem i ukończył prawo. Od 1969 do 1973 roku był prokuratorem Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Rzeszowie. Służbę Ojczyźnie (którą, jak wiemy z filmowych plakatów, ma w sercu) zakończył w 1975 roku na stanowisku oficera do zleceń specjalnych Głównego Zarządu Politycznego WP. Ale jego doświadczenie nie mogło być zmarnowane. Zanim został wziętym literatem, w latach 1980-1985 i 1989-1990 był radcą Ambasady PRL w Moskwie.

Jednak chyba najbardziej Domino obciąża udział w komunistycznej prowokacji mającej wyeliminować przedwojenne kadry WP – egzekucjach polskich lotników ze słynnego „spisku w wojsku” oskarżonych o szpiegostwo na rzecz imperialistów. 7 sierpnia 1952 roku o 20.30 w więzieniu na Rakowieckiej w Warszawie nakazał rozstrzelać: płk. Bernarda Adameckiego, płk. Józefa Jungrava, płk. Augusta Menczaka, ppłk. Stanisława Michowskiego, ppłk. Władysława Minakowskiego, ppłk. Szczepana Ścibiora. Staranny podpis Domino widoczny jest na dokumencie egzekucji. To ci polscy patrioci, których oskarżał prokurator Jan (Iwan) Amons, a sądził Teofil Karczmarz.
To tylko kilku bohaterów, których szczątki po sowieckim strzale w tył głowy oprawcy wrzucili do dołów śmierci w dzisiejszej kwaterze „Ł” na Powązkach Wojskowych. Liczymy na to, że w końcu zostaną zidentyfikowani. A może Domino mógłby coś podpowiedzieć?

W komisji Mazura

Bo już raz pomógł wyjaśniać stalinowskie zbrodnie. W latach 1956-1957 kierował sekretariatem komisji Mazura, badającej „przejawy łamania socjalistycznej praworządności” w organach WP. Wskazywał m.in. na nadużycia w sprawie… „spisku w wojsku”. 25 stycznia 1956 roku Domino podpisał postanowienie o umorzeniu śledztwa wobec jednego z oskarżonych, gen. Józefa Kuropieski, które zatwierdził jego dobry znajomy – Stanisław Zarakowski. Domino ustalił, że „śledztwo przeciwko Kuropiesce prowadzono prawie przez cały czas przy zastosowaniu niedopuszczalnych, niezwykle ostrych i brutalnych metod śledczych. Kuropieskę przesłuchiwano przeciętnie 18-20 godzin na dobę i na skutek braku snu miewał halucynacje. Przez wiele miesięcy przesłuchiwano go w pozycji stojącej, oblewano wodą, dawano mu zimne posiłki, często osadzano w karcerze, grożono rozstrzelaniem, aresztowaniem rodziny itp.”.

Przypomnę, że na podstawie takich „niedopuszczalnych, niezwykle ostrych i brutalnych metod śledczych” wcześniej oskarżał sam Domino. A egzekucje, które nadzorował, dotyczyły właśnie spreparowanego przez bezpiekę „spisku w wojsku”. Ale komisja Mazura nie próbowała nawet pociągnąć go do odpowiedzialności, bo był jej członkiem. Tak podczas „odwilży” wyglądało rozliczanie okresu stalinowskich błędów i wypaczeń.

A w III RP Domino zeznawał jako świadek w sprawie czterech śledczych, którzy w latach pięćdziesiątych znęcali się nad oficerami WP aresztowanymi pod fikcyjnym zarzutem uczestnictwa w… „spisku w wojsku”. Były prokurator potwierdził, że oskarżeni ubecy stosowali niedozwolone metody przymusu. Ale w końcu Domino jest w tych sprawach ekspertem. Ciekawe tylko, że nie zainteresował się nim prokurator III RP.

„Jako oficer miałbym Polskę zawieść?”

Drugim tomem „Syberiady polskiej” jest „Czas kukułczych gniazd”, który w 2004 roku otrzymał Nagrodę Literacką im. Władysława Reymonta, przyznawaną przez Związek Rzemiosła Polskiego. Domino odbierał wyróżnienie razem z innymi laureatami – Jerzym Ficowskim i Tomaszem Łubieńskim. Podczas uroczystości mówił: „Jerzy Giedroyć powiedział kiedyś, że liczy się dzieło, a nie jego twórca”.
Cóż, dla stalinowskiego prokuratora to słowa wyjątkowo wygodne… Trzecim tomem są cytowane już „Młode ciemności”. Tygodnikowi „Przegląd” (4 listopada 2012) Domino mówił o swoim autobiograficznym bohaterze: „Po pierwszej euforii, że przeżył Sybir i jego zachwyceniu Polską, która jest, lecz czasem której on coraz bardziej nie rozumie, jest zdziwiony tym, co się w jego kraju dzieje. Wyobrażał sobie raj odzyskany, a tutaj brat do brata strzela i te wszystkie powojenne perypetie wokół (…)”. Po tych bujdach o wojnie domowej wygłasza polityczny manifest: „Dla nas, dla mnie PRL to nie była nigdy i nie będzie czarną dziurą w historii Polski, jak chcą tego dzisiaj niektórzy nawiedzeni ideolodzy, politycy i niedouczeni, mściwi pseudohistorycy”. A dlaczego to nie „czarna dziura”? Podczas swojego zaprzysiężenia w OSP przyrzekł sobie: „Jako oficer miałbym Polskę zawieść? Tę moją Polskę, do której zaledwie parę lat temu wróciłem jako zabiedzony wyrostek półanalfabeta, a która dała mi wszystko, od kromki chleba mojego powszechnego, po wykształcenie i dzisiejszy stopień oficerski. Nie, kurczę, żeby nie wiem co, to ja jej nigdy nie zawiodę. Nigdy, przenigdy!”.

I właściwie wszystko jest jasne. Ale przeczytajmy jeszcze, co Leszek Bugajski napisał w „Newsweeku” (3 grudnia 2012): „Zbigniew Domino po syberyjskiej zsyłce, repatriacji na Ziemie Zachodnie w 1945 r. opowiada, jak jego pokolenie było zniewalane politycznie, a jego przedstawiciele mający szlachetne poczucie misji dawali się wyprowadzać na manowce. (…) Cała ta (na razie) trylogia to projekt realizowany z epickim rozmachem, który jest wyjątkowy we współczesnej polskiej prozie. Domino zna i pamięta realia, umie je opisać pięknie i lekko, wydobywając okruchy urody z tamtej paskudnej rzeczywistości. Daje przenikliwy opis rodzącej się w latach 40. schizofrenii, w której przez kilka dziesięcioleci żyli Polacy bez możliwości godzenia prywatnego z publicznym”.

Mnie bardziej od pięknego, epickiego języka interesuje prawda historyczna. Bo jeśli nawet Domino w ramach stalinowskiego systemu miał – jak twierdzi Bugajski – „szlachetne poczucie misji”, a jednocześnie czuł się przez ten system „zniewalany politycznie” (choć po syberyjskim doświadczeniu nie powinien dać się „wyprowadzać na manowce”), to czemu sam zniewalał? A nawet jeśli była to „schizofrenia” – tu wracamy do wyjściowego pytania – czy może ona zwalniać stalinowskiego funkcjonariusza od odpowiedzialności?

Na kawę i ciastko do galerii

Chyba tylko w rozmowie z Tomaszem Szymborskim Domino przyznał: „Liczę się z zarzutami na temat tego, co robiłem w wojskowym wymiarze sprawiedliwości po 1949 roku”. Problem polega jednak na tym, że dzisiejsza Polska nie jest zainteresowana ściganiem stalinowca. Woli robić – na podstawie jego wybiórczych wspomnień – filmy. Mam nadzieję, że zmieni się to po orzeczeniu Społecznego Trybunału Narodowego.

Ale jeśli nie przed prokuratorem III RP, to przynajmniej powinien o tym opowiedzieć – skoro tak świetnie mu to wychodzi – w swoich powieściach. Np. tak „pięknie i lekko” (za dziennikarzem „Newsweeka”) jak Syberię przedstawić opluwanych przez siebie przed krzywoprzysiężnymi sądami polskich patriotów. Jak wyglądali po wcześniejszym skatowaniu przez bezpiekę? Jak się czuli, kiedy wyzywał ich od zdrajców i bandytów? Domino powinien jeszcze, najlepiej z „epickim rozmachem”, opisać piwnice więzienia na Rakowieckiej, gdzie uczestniczył w egzekucjach. Prześledzić ostatnią drogę niewinnie skazanych.

I takiej prawdy od Domino żądam. Jest to winny historii, a przede wszystkim stalinowskim ofiarom i ich rodzinom. Szczególnie jeśli tak dobrze „zna i pamięta realia”. I PRL może nie być dla niego „czarną dziurą” (trudno zresztą, aby było inaczej), ale dla nas nie może być białą plamą. Ostatnio na „Łączce” spotkałem panie, które mówiły, że ich ojcowie zostali straceni w 1952 roku, a przyszły po to, aby przekazać materiał genetyczny. Czy nie mówimy o ofiarach prokuratora Domino?

A co się z nim teraz dzieje? Zbigniew Domino nadal mieszka w Kielnarowej, w okazałej willi, pisze książki, jest za nie nagradzany, zapraszany na prelekcje i odczyty – także do szkół. Razem z żoną jest często widywany w Rzeszowie, chodzą na kawę i ciastka do galerii handlowej. Szanowany obywatel, literat, autorytet, wychowawca młodzieży.

REKLAMA