Przypadek księdza Międlara

REKLAMA

Przesłuchałem sobie dość dokładnie słynne białostockie kazanie ks. Jacka Międlara i nie mogę wyjść ze zdumienia, dlaczego Kościół postanowił go zakneblować, skoro nie powiedział nic kontrowersyjnego. No, chyba że chodziło o użycie przymiotnika „radykalny” w kilku kontekstach, ale wcześniej nie słyszałem, by słowo to było na kościelnym indeksie.

Oczywiście rozumiem, że chodzi o coś zupełnie innego. Lewackie media, takie jak nasza ulubiona „GW” czy „Na Temat”, uderzyły w stół i nożyce się odezwały. To drugie medium, finansowane przez lata przez Narodowe Centrum Badań i Rozwoju (sic!), określiło nawet księdza Międlara mianem „kapłana nienawiści”, choć – jak łatwo sprawdzić w inkryminowanym kazaniu – niczego, co by nasuwało takie określenie, nie było.

REKLAMA

Pytam więc, kiedy wreszcie Kościół wyjdzie spod tej nieustannej presji lewactwa; zrozumie, że w tym przypadku nie ma mowy o żadnym drugim policzku, a uleganie tym ludziom wiedzie do zguby i zgorszenia.

Moim zdaniem, białostocki biskup, choćby z racji geograficznego położenia diecezji, zamiast ulegać tej żałosnej propagandzie, powinien zająć się upamiętnieniem kilkuset polskich księży zamordowanych przez lewactwo w Związku Sowieckim w latach dwudziestych i trzydziestych minionego wieku, bo jak na razie nikt tego nie robi. Wymyśliłem nawet dla nich specjalną nazwę: „Polscy Księża Męczennicy, Ofiary Komunizmu”. A to właśnie mentalni ojcowie „GW” i „Na Temat” walnie się do zamęczenia tych kapłanów przyczynili. Zresztą w ogóle mam wrażenie, że Kościół wszedł obecnie w falę lekkiego zamętu, bo rzeczywiście skoro – jak napisał mi jeden z Czytelników – „papież całuje w rękę żyda, a w nogę muzułmankę, to strach pomyśleć, co będzie dalej”. Na szczęście jest jeszcze Duch Święty…

REKLAMA