Rywalizacja w kosmosie. Chiny gonią USA

REKLAMA

W PRL opowiadano następujący dowcip z okazji sowieckich lotów w kosmos:
– Tato, Ruscy polecieli w kosmos!
– Wszyscy?

Dziś taki sam dowcip mógłby być opowiadany w Ameryce, z tą różnicą, że miejsce Rosjan zajęliby Chińczycy. W tym wypadku wyrażałby podświadomą obawę przed konkurentem, który już wszędzie jest obecny.

REKLAMA

W naszej części globu panuje powszechne przekonanie, że wyprawy w kosmos to domena Amerykanów i Sowietów/Rosjan. Nawet osoby nie interesujące się tą tematyką zazwyczaj wiedzą, że pierwszym człowiekiem w kosmosie był Jurij Gagarin, a Amerykanie lądowali jako pierwsi i ciągle jedyni na Księżycu. Od końca ubiegłego wieku obaj dominatorzy gwałtownie zaczęli jednak tracić swoją pozycję. Obaj z powodu gwałtownego braku środków na finansowanie bardzo kosztownych badań i wypraw. Szczególnie dotyczyło to Rosjan, którzy w wyniku rozpadu sowieckiego państwa niemal przerwali badanie kosmosu i utracili w znacznej mierze swój unikalny dorobek.

Azjaci w kosmosie

W tym samym czasie azjatyccy giganci – Chiny, Indie i Japonia – od momentu gdy za pomocą własnych rakiet nośnych umieścili na orbitach swoje sztuczne satelity Ziemi, dokonali wręcz skokowego postępu w eksploracji kosmosu, osiągając już bardzo liczące się rezultaty. Chiny mają już za sobą pierwszy lot załogowy, lądowanie na Księżycu łazika, który tam pracował przez miesiąc, oraz wyjście tajkonauty (chińskiego kosmonauty) ze statku na spacer kosmiczny, a Indie wysłały już pierwszego orbitera Marsa. Niewiele gorsze rezultaty ma Japonia, która zresztą jako pierwsza z tej trójki umieściła orbitera Księżyca. Dysponując coraz bardziej nowoczesną technologią, rozwijają swoje programy badawcze w geometrycznym niemal postępie. Wyniki azjatyckiej konkurencji podziałały pobudzająco na dotychczasowych liderów. USA i Rosja przystąpiły do kontrnatarcia.

Amerykański kontratak

W USA panuje przekonanie – nie całkiem chyba prawdziwe – że w tej chwili Chiny zaczynają zajmować miejsce Rosji jako najgroźniejszego konkurenta Ameryki. O ile chiński program kosmiczny jest naprawdę imponujący, to jednak niedocenianie pozycji Rosji wydaje się w tej chwili jeszcze daleko przedwczesne. Ten ostatni kraj ma już nowe sukcesy, np. w budowie działa satelitarnego.

Zaraz po uporaniu się z najgroźniejszą falą kryzysu finansowego prezydent Obama w roku 2010 zaprezentował nowy amerykański program kosmiczny, radykalnie zmodyfikowany. Główną ideą jest odciążenie budżetu NASA przez przekazanie części zadań prywatnym firmom. NASA będzie zajmowała się najważniejszymi projektami, takimi jak utrzymywanie stacji ISS oraz budowanie uniwersalnego statku Orion, którym będzie można odbywać loty po orbicie okołoziemskiej oraz dalekie podróże: ponownie na Księżyc, na planetoidy oraz na Marsa, do którego podróż załogowa jest przewidywana za 20 lat.

Chińskie plany

Amerykanie mają doświadczenie, a Chińczycy pieniądze. Za jakiś czas obie strony będą miały jedno i drugie. Chińczycy nabiorą doświadczenia, a mająca, prawdopodobnie najgorsze za sobą, odbudowująca się amerykańska gospodarka da większe pieniądze, choć na pewno nie takie wielkie, jakie obecnie posiadają Chiny. Kosmiczny wyścig nabierze jeszcze większego tempa. Chińczycy dysponują obecnie olbrzymią infrastruktura kosmiczną, w skład której wchodzi przede wszystkim kilka kosmodromów, umiejscowionych w różnych częściach kraju, zwykle w miejscach odległych od cywilizacyjnych centrów, na północy i zachodzie, ale jeden znajduje na wyspie Hajnan, W sumie jest ich pięć, co daje Chinom zdecydowanie trzecie miejsce w świecie, ale zajmująca w tej klasyfikacji drugie miejsce Rosja ma ich sześć, w tym jeden najsłynniejszy, Bajkonur, znajduje się na terenie Kazachstanu. Najwięcej kosmodromów posiadają Stany Zjednoczone – aż czternaście, w tym osiem prywatnych. Ta klasyfikacja bardzo dobrze odzwierciedla obecne różnice pomiędzy dorobkiem wspomnianych krajów, ale zapewne wkrótce to się zmieni, ponieważ Chińczycy mają niesłychanie ambitne plany.

Chińska Narodowa Agencja Kosmiczna podała, że w ciągu kilkudziesięciu następnych lat zamierza wysłać swoje załogowe statki na Księżyc, zbudować stałą stację kosmiczną Tiangong (Niebiański Pałac), zbudować bezzałogowe kosmiczne statki transportowe i w końcu dokonać lotu na Marsa. Wiele ciekawych informacji na temat badania tej ostatniej planety przedstawił Lei Fanpei, przewodniczący Chińskiej Korporacji Nauk i Technologii Kosmicznych (CASC). W 2020 roku Chiny mają zamiar wysłać „marsjańską” sondę wraz łazikiem. W drugim etapie badań, projektowanym na lata 2040-2060, zamierzają wysłać na Marsa statek załogowy. W celu dokonania tego potrzebny będzie jakościowy przełom w budowie rakiet. W tej chwili projektują kolejną rakietę z rodziny rakiet nazwanych Długi Marsz. Ta nowa, Długi Marsz-9, ma mieć średnicę ok. 10 metrów i długość aż 100 metrów, a ważyć (masa startowa) ponad 3 tysiące ton i przewidywana jest do eksploatacji w 2030 roku. Prawdziwy gigant, ale nie przewyższający rozmiarami wszystkiego, co w tej dziedzinie ludzie dotychczas zbudowali. Warto przypomnieć, że już w 1967 roku Amerykanie wystrzelili rakietę Saturn V ważącą też ponad 3 tys. ton, ale dłuższą o 10 m od projektowanej chińskiej rakiety, W pewnym sensie pokazuje to różnicę między amerykańskimi a chińskimi osiągnięciami.

Gwiezdne wojny

Wszystkie badania naukowe, klimatyczne etc. prowadzone przez dominującą trójkę tak naprawdę mają drugorzędne znaczenie. Podstawowe znaczenie mają bowiem badania wojskowe. Nie znamy oczywiście szczegółów badań i celów misji, ale możemy się domyślać, co się naprawdę dzieje. Kilka lat temu Chińczycy zestrzelili rakietą swojego starego satelitę Feng Yun 1C (Deszcz i Chmura) na wysokości ponad 800 km nad Ziemią, powodując tym rozrzut odpadów po satelicie i falę oskarżeń w świecie o zaśmiecanie kosmosu. W ten sposób dali znać, że potrafią zakłócić komunikację satelitarną. Dziś potrafią wysłać rakietę z małym ładunkiem jądrowych, który jest w stanie wyeliminować kilka satelitów naraz.

Niedawno odnieśli jeszcze większy sukces. Wystrzelili trzy satelity, z których jeden, Shiyan-7 (SY-7), posiada automatycznie wysuwane ramię. Po jakimś czasie SY-7 odłączył się od dwóch pozostałych i zbliżył się do małego, kilkuletniego satelity i po prostu go przechwycił – tak jak w filmie „Żyje się tylko dwa razy” z Jamesem Bondem. To oznacza, że już nie trzeba zestrzeliwać rakietami wrogich satelitów, dokonywać miniaturowych eksplozji jądrowych czy wysyłać w kosmos załogowych statków kosmicznych. Obecnie będzie można „połknąć” cudzego satelitę, sprowadzić go na Ziemię, rozebrać go na czynniki pierwsze i robiąc dobrą minę do złej gry, stwierdzić, że nic nie wiemy o tym, co się stało w kosmosie…

Podobne prace podjęła Rosja, wysyłając rok temu trzy satelity komunikacyjne dla wojska. Nie poinformowano, że rakieta nośna wyniosła w kosmos jeszcze jednego satelitę – na tyle małego, że początkowo został przeoczony przez obserwatorów przestrzeni kosmicznej. Dopiero po jakimś czasie Rosja podała, że wystrzelono czwartego, ale nie podała w jakim celu. Wzbudziło to pewne podejrzenia, tym bardziej że ów obiekt zaczął wykonywać manewry jak na karuzeli. Niektórzy analitycy uważają, że może to być niszczyciel satelitów wyposażony w broń laserową lub – co się wydaje bardziej prawdopodobne ze względu na dość małe wymiary tego satelity – służyć do zakłócania pracy innych satelitów.

Nadzorca kosmosu

Wszystko to niezmiernie denerwuje Amerykanów, których dowodzenie armiami i flotami stacjonującymi na całym świecie oraz system ostrzegania o ataku rakietowym na USA oparte są na łączności satelitarnej, podobnie jak ogromna część działalności w sferze cywilnej. W związku z tym w USA pracuje się nad „cudowną bronią”, która wyeliminowałaby wszelkich konkurentów do panowania w kosmosie i dałaby Ameryce taką technologiczną przewagę, jaką mieli w latach 1945-1949, kiedy byli jedynymi posiadaczami broni atomowej.

US Army od kilku lat testuje wahadłowiec X-37B, który potrafi miesiącami przebywać w kosmosie. Z dwóch posiadanych modeli pierwszy przebywał tam 225 dni. Drugi pobił jego rekord, osiągając wynik 469 dni, czy rok i kwartał. Następnie wysłano w kosmos znowu pierwszy model, który krążył 22 miesiące. Ważniejsze jednak od rekordów są cele ich misji. Jakie są, tego nie wiemy, ponieważ armia odmawia wszelkich komentarzy. Wiemy natomiast, że jest to maszyna, która po otrzymaniu polecenia i czasu lądowania sama dokonuje manewrów i powrotu na Ziemię. X-37B jest zasilany przez baterie słoneczne, co właśnie daje mu możliwość wręcz nieskończonego pobytu w kosmosie, a potem lądowania na Ziemi i ponownego startu. Bardzo interesujące jest, że X-37B ma jak na wahadłowca bardzo małe wymiary: 9 x 4,5 x 3 metry, co powoduje, że jest dość szybki i zwrotny – szybszy od satelitów, a więc może je doścignąć. Niewykluczone też, że może być wyposażony w broń laserową do niszczenia wszystkiego w kosmosie, jako że ostatnio zmodernizowano potężny laser Mahem o ogromnej sile rażenia. Mając możliwość zabrania 2 ton sprzętu, może samodzielnie instalować inne satelity. Może też przywieść z powrotem jakiś sprzęt z kosmosu, własny lub obcy, dając unikalną możliwość przetestowania go na Ziemi. Szybki i zwrotny X-37B będzie trudny do trafienia przez rakiety wystrzeliwane z Ziemi. Wydaje się, że tego rodzaju pojazd będzie prawdziwym nadzorcą w kosmosie.

O tym, że tak może być, świadczy zachowanie Chin i Rosji. Oba kraje zaproponowały podjęcie specjalnej rezolucji ONZ zakazującej dokonywania zbrojeń w kosmosie. Amerykanie potraktowali ten projekt jako czysty wybieg taktyczny i przy pomocy swoich sojuszników sprzeciwili się jego uchwaleniu, uważając słusznie, że nie da się zweryfikować zaniechania zbrojeń w kosmosie, a zakaz tylko pozbawi ich posiadanej przewagi w tym względzie.

Broń hipersoniczna

O ile Amerykanie mają ciągle wyraźną przewagę w przestrzeni kosmicznej, to w powietrzu im bliżej Ziemi, ich przewaga maleje. Przykładem są pojazdy poruszające się szybkością hipersoniczną, czyli kilkakrotnie szybszą od prędkości dźwięku. Amerykanie kilka lat temu zbudowali takie szybkościowce: X-43, a potem X-51. Ten pierwszy osiągnął prędkość ponad 10 tys. km/h, co oznaczało, że odpowiednio uzbrojony może zaatakować każdy cel w ciągu godziny. Amerykańska przewaga szybko się skończyła. Chiński WU-14 osiągnął jeszcze większą prędkość. Z tego wypływają pewne wnioski.

Prawdziwa wojna

Część ekspertów i analityków uważa, że pomiędzy Chinami a USA nieuchronnie wybuchnie wojna. Ma być ona nie do uniknięcia, ponieważ Chiny chcą zająć miejsce USA i stać się światowym hegemonem, a żaden hegemon dobrowolnie nie rezygnuje ze swojej pozycji. To niezmiernie dyskusyjna teza, nie biorąca pod uwagę faktu, że w dotychczasowej historii świata żaden upadający hegemon nie miał broni jądrowej, dlatego też przewidywana przez niektórych wojna na zachodnim Pacyfiku, gdzie miałyby odbyć się zapasy hegemona i jego challengera, może w ogóle się nie zacząć ze względu na ryzyko wzajemnego unicestwienia. Jeśli w ciągu najbliższych dwudziestu lat nie wybuchnie wojna pomiędzy mocarstwami na Ziemi, to następna wojna będzie w przestrzeni kosmicznej. Taka jest logika wydarzeń i rozwoju techniki. Wygra ją ten, kto będzie miał większa możliwość unicestwienia sił przeciwnika w kosmosie i na Ziemi. Jak to może wyglądać, pokazuje nakręcony jeszcze w 1992 roku amerykański film pt. „Liberator 2”, ze słynnym aktorem sztuk walki Stevenem Seagalem.

W tym filmie zbuntowany, nie całkiem normalny na umyśle naukowiec przejmuje kontrolę nad satelitą, który potrafi razić impulsami inne satelity oraz Ziemię, wywołując lokalne trzęsienia ziemi. Zbudowanie takiego urządzenia jest kwestią czasu. Kto pierwszy je zbuduje, ten wygra wojnę. Może wtedy z kosmosu zniszczyć wszystko, łącznie z łodziami podwodnymi krążącymi z rakietami uzbrojonymi w głowice jądrowe. Przeciwnik nie będzie miał nawet chwili czasu, żeby odpowiedzieć. Nie ulega wątpliwości, że ten, kto pierwszy zbuduje taką przewagę, wiedząc, że być może ma ją tylko przez chwilę, będzie musiał od razu ją wykorzystać…

(autorzy: Wojciech Tomaszewski, Radosław Pyffel)

REKLAMA