Samozwańcze państewka. Fenomen Hutt River

REKLAMA

Kilka lat temu Frank Zappa kpił, że każde państwo, żeby uznawano je za „pełnoprawne i prawdziwe”, musi mieć własne piwo, drużynę piłkarską i kilka głowic jądrowych. Księstwo Hutt River nie posiada żadnego z tych atrybutów, ale szykuje się do fetowania 40. rocznicy secesji ze Związku Australijskiego.

granica Hutt River

Spór o kwoty zakontraktowanego zboża jest przyczynkiem do opowieści o samozwańczym Hutt River. Powierzchnia tego niby-państwa nie przekracza 75 kilometrów kwadratowych, a znajduje się ono w zachodniej Australii. W 1970 roku rolnik Leonard George Casley wkurzył się na gubernatora stanu, Sir Douglasa Kendrewa, który jednym pociągnięciem wiecznego pióra radykalnie zmniejszył ilość kupowanej od niego pszenicy. Casley wraz z piątką sąsiadów długo pomstował na gubernatora. Po pewnym czasie poszperał trochę w archiwach i dokumentach prawnych, by bronić swych praw. Natknął się w nich na tekst konwencji z Montevideo z 1933 roku, wyliczającej cztery podstawowe kryteria państwowości.

REKLAMA

Casleyowi zrodził się w głowie wyśmienity plan. Tytułując się księciem Leonardem, czym prędzej wysłał do władz stanu Australia Zachodnia informację o secesji i szybko sklecił kartę praw dla obywateli swego państwa, którego nazwę wziął od rzeki przepływającej w pobliżu jego gospodarstwa. Początkowo urzędnicy Australii Zachodniej sprawiali wrażenie wyłącznie świetnie rozbawionych fantasmagoriami byłego pracownika Amerykańskiej Agencji Kosmicznej. Zbagatelizowali pierwsze prawne poczynania Leonarda I. Kiedy jednak zażądał on, by uznali go jako niepodzielnego i jedynego suwerena na 75 kilometrach kwadratowych, stanowczo odmówili nadania temu terytorium statusu państwa. Premier William McMahon (którego własne „panowanie” trwało zaledwie parę miesięcy w latach 1971-1972) usiłował nawet uciszyć zrewoltowane terytorium, ale wtedy Leonard I udowodnił, iż jest nie tylko szczwanym przeciwnikiem, ale także posiada dużą biegłość w stosowaniu wybiegów i kruczków prawnych.

Przede wszystkim zapewnia, że „wszystko, co wydarzyło się nad Hutt River, przeprowadzone zostało z poszanowaniem obowiązującego prawa”. To, że „utrzymał się tak długo na tronie”, zawdzięcza zręcznemu odwoływaniu się zarówno w sądzie, jak i poza nim do praw i swobód zagwarantowanych mu zarówno w odgrzebanej starej angielskiej ustawie o zdradzie (Act of Treason) z 1495 roku, jak i w XX-wiecznych konwencjach genewskich.

Zaczął – i trzeba przyznać, że przy niezwykle małych i stonowanych sprzeciwach federalnego rządu Australii – od przekształcenia ustroju swego „państwa” i samozwańczego przyznaniu sobie tytułu księcia. Złożył także wniosek o przyznanie mu statusu obserwatora w ONZ i zgłosił pretensje terytorialne do rozległych obszarów Australii Zachodniej. A wszelkie kwestie sporne gotów był oddać do rozstrzygnięcia Międzynarodowemu Trybunałowi Sprawiedliwości. Na jego zlecenie gitarzysta Keith Kerwin skomponował hymn Księstwa Hutt River, który po raz pierwszy odśpiewał Jon English.

21 kwietnia 1972 roku Leonard I proklamował pełną niepodległość. Lekceważenie, z jakim urzędnicy państwowi Australii potraktowali pierwszą notę o niepodległości Hutt River, srodze się zemściło. Wedle australijskiego prawa, mieli oni dwa lata na podjęcie jakiegoś działania w odpowiedzi na ów akt. Nie zrobili nic, więc de facto uznali niezawisłość tego terenu. Teraz nawet premier Australii w listach nie kwestionuje tytułu książęcego władcy Hutt River.

Do Księstwa Hutt River nie prowadzi żadna bita droga. Podążając bezdrożami na północ od australijskiego Perth, widzimy tylko czerwoną, spaloną słońcem ziemię, zbożowe elewatory lub łany pszenicy. Nawet Nain – stolica księstwa – nie sprawia oszałamiającego wrażenia. Dukt doprowadza do obejścia, w którym oprócz ciągników i maszyn rolniczych stoi może z sześć gospodarczych budynków. Niewielka tabliczka umieszczona na ścianie kaplicy informuje lekko rozczarowanych przyjezdnych, iż trafili właśnie do celu. Obok stoi „urząd pocztowy” oraz budynek rządowy, w którego jedynym pokoju znajduje się mały obelisk upamiętniający sławetną narodową secesję. Hutt River nie jest ułomkiem wśród mikropaństw. Jego powierzchnia jest większa niż San Marino, Monako i Watykanu razem wziętych.

Choć liczy zaledwie 25 stałych mieszkańców, to podobno posiada jeszcze 13 tys. obywateli stale rezydujących zagranicą. – Jesteśmy drugim pod względem wielkości i liczby mieszkańców państwem na kontynencie – osobiście informuje Leonard I. Osiemdziesięcioparoletni władca jest najważniejszym symbolem księstwa. Leonard I uważany jest za wybitnego matematyka i astronoma. Otrzymał kilka doktoratów honoris causa na świecie. Niedawno w dowód uznania zasług księcia na tym polu Międzynarodowy Rejestr Gwiazd nazwał jedną z nowo odkrytych gwiazd w gwiazdozbiorze Panny Gwiazdą Jego Królewskiej Wysokości Księcia Leonarda.

Audiencje odbywają się bez zbędnej, nadętej pompy. W przeciwieństwie od innych władców czy prezydentów, Leonard I nie unika kontaktów z szarymi obywatelami czy gośćmi. Bez długich ceregieli zaprasza ich do swej oficjalnej rezydencji, mieszczącej się w niepozornym betonowym budynku. A księżna Shirley z ujmującym uśmiechem niemal natychmiast osobiście serwuje herbatę i własne wypieki. Leonard I rozumie, że jednym z najważniejszych powodów, dla których może być traktowany z szacunkiem przez władze innych państw, jest jego długowieczność i trwałość jego politycznego tworu. – Musisz udowodnić, że potrafisz przetrwać. A mnie się udało utrzymać przez pewien czas – mówi z determinacją. – Inni nie uznają cię tylko z powodu obowiązującego prawa międzynarodowego. Ale te przepisy piszą przecież politycy, którzy mają na uwadze przede wszystkim swe własne interesy – dodaje.

Większą wagę niż do opinii obcych polityków i włodarzy przywiązuje Leonard I do poparcia ze strony własnej rodziny. W księstwie na stałe mieszka trójka z czwórki jego synów. Stoją za nim murem także trzy córki, 26 wnuków i 21 prawnuków. Następcą tronu jest najstarszy syn Ian, który piastuje także urząd premiera. Ale na wypadek kłopotów, gdyby pojawiły się takie w związku z dziedzictwem tronu, funkcjonuje także specjalna komisja koronna. Choć Leonard I znany jest z łagodności, nieraz dał przykład wojowniczości. A już szczytem zacietrzewienia było wypowiedzenie wojny Australii w 1977 roku. Stało się to za sprawą poczty, która przestała dostarczać przesyłki. Była to zwycięska, bezkrwawa kampania. Mieszkańcy księstwa po prostu odmówili płacenia podatków. Listy znów zaczęto przekazywać, lecz Australijskie Biuro Podatkowe wciąż traktuje mieszkańców Hutt River jako wyłączonych z opodatkowania.

Dziś stosunki z sąsiadem są „chłodne”, ale układają się poprawnie. A na czym opiera się gospodarka księstwa? Choć Leonard I ociąga się z podaniem wysokości produktu krajowego brutto, to z uśmieszkiem powiada, że choć raz jest lepiej, raz gorzej, to i tak „stan naszego skarbca jest w o wiele lepszej kondycji niż Australii, USA czy Wielkiej Brytanii”.

Obecnie Księstwo Hutt River odwiedza co tydzień od 400 do 800 turystów. Wysypującym się z autokarów czy minibusów wycieczkowiczom zwożonym z Perth z miejsca wbijana jest do paszportów wiza wjazdowa lub za opłatą mogą oni kupić ważne pięć lat paszporty Księstwa. Mimo podeszłego wieku władca jest wciąż aktywny zawodowo. Po wypełnieniu oficjalnych obowiązków para monarsza osobiście udaje się do obory, by doglądać krów. Pszenica z pól Hutt River niemal w całości jest „eksportowana za granicę”. Spory dochód daje także sprzedaż znaczków pocztowych oraz innych pamiątek. Prawdziwą gratką dla numizmatyków są monety bite w Hutt River. Za pewną opłatą Leonard I może także osobiście obdarzyć „osobę zasługującą” tytułem rycerskim (członkom brytyjskiej rodziny królewskiej ten tytuł należy się z urodzenia).

Oczywiście niemal wszyscy odwiedzający Hutt River zadają księciu stereotypowe pytanie: jak zbudować własne państwo? – Zawsze odmawiamy wdawania się w takie rozważania. Nie znamy żadnej rzetelnej rady. Każdy powinien iść własną drogą – wykłada cierpliwie i grzecznie.

W rzeczywistości mini-niby-państwa wyrastają niczym grzyby po deszczu. Ile ich jest, tak naprawdę nikt nie wie. Do ONZ należy niespełna 200 państw, międzynarodowa federacja piłkarska skupia o kilkadziesiąt reprezentacji więcej. Z pobieżnych szacunków wynika, że samozwańczych tworów państwowych może być co najmniej 500, a może nawet 600. Są jakby wykwitem współczesnej mody. Powstają z powodu frustracji ludzi bezskutecznie zmagających się z bezduszną – przeważnie fiskalną – maszynerią swego dotychczasowego państwa. Są efektem ekstrawagancji, dziwactwa, rozczarowania rządem, politykami czy też obyczajowego protestu. Próbą stworzenia utopii, turystycznej atrakcji (Królestwo Walachii na Morawach) czy historyczną ciekawostką (np. Seborga, która nigdy formalnie nie stała się częścią Włoch). Istnieje więc na zapomnianej morskiej platformie przeciwlotniczej na Morzu Północnym Księstwo Sealandii, założone w latach 60. ubiegłego wieku przez brytyjskiego nadawcę radiowego. Niegdyś było ono rajem dla piractwa w eterze, później spokojną przystanią dla pornograficznych portali internetowych. Narkotykowym rajem stała się Christiania, leżąca w sercu stolicy Danii. Niezależne państewko Whangamomona, założone w Nowej Zelandii, największy rozgłos uzyskało wówczas, gdy na jego władcę wybrano… kozę. Angielskiemu lichemu komediantowi Danny’emu Wallace’owi w całej jego karierze udał się tylko jeden numer. W 2005 roku w swoim mieszkaniu na East End proklamował królestwo, a na głowę włożył koronę jako król Danny I. Istnieje Cesarstwo Aerican Empira, Protektorat Ibrosian, Brytyjskie Dominium Zachodniej Florydy, a nawet wirtualne Królestwo Pierogów. Entuzjaści starożytnego Rzymu wskrzesili go w amerykańskiej wersji jako Nova Roma, a za drutem kolczastym w Wiedniu egzystuje Republika Kugelmugel. W 2000 roku maciupka Republika Molossi (w amerykańskim stanie Newada) gościła nawet uczestników Igrzysk Olimpijskich Mikropaństw. Ale prawdziwą wylęgarnią takich samozwańczych maleńkich tworów państwowych pozostają Antypody. W Nowej Zelandii i Australii istnieje co najmniej 14 pseudopaństw. Na skrawkach lądu u wybrzeży Queenslandu dewianci założyli w 2004 roku Królestwo Gejów i Lesbijek. Protestowali w ten sposób przeciwko zakazowi „małżeństw” osób tej samej płci. W 1981 roku mieszkaniec rudery przy King Cross w Sydney proklamował niepodległość Cesarstwa Atlantium, „unikatowego suwerennego państwa luźno powiązanego z Nową Południową Walią”. Tytułuje się Jego Cesarską Wysokością Jerzym II. A o rzut beretem (przepraszam, rzut koroną) dalej rozciągają się włości księcia Pawła z Wy, który przez kilkanaście lat bezskutecznie domagał się zgody na wybudowanie podjazdu do swojego domu. Na niepodległość usiłowali wybić się także niektórzy mieszkańcy Melbourne oraz Tasmanii.

Do rzadkości należy jednak, by takie państewka przetrwały dłużej. Padają jedno po drugim jak muchy, gdy tylko natrafią na opór lub kontrakcję urzędowych przedstawicieli dotychczasowych suwerenów lub gdy ich fundatorom minie chęć na polityczną ekstrawagancję albo – w najgorszym wypadku – zejdą oni z tego świata. To właśnie odróżnia Księstwo Hutt River. Książę Leonard I jest jednym z najdłużej urzędujących władców współczesnego świata. O tym, że jego księstwo nie jest tak do końca traktowane jako zjawisko folklorystyczne, świadczy także postępowanie samej Australii.

Ktoś na tamtejszej politycznej „górze” uznał, że skoro Hutt River jest niepodległym państwem, to australijska poczta nie będzie dostarczać tam poczty i przesyłek. Leonard I powołał więc własną pocztę. Podobnie stało się z opieką lekarską. Księstwo jest wyłączone z finansów opieki zdrowotnej. Więc książę porady medyczne opłaca z własnej kieszeni. Nikt oficjalnie nie uznaje Księstwa Hutt River. Jak na razie. Oficjalne przedstawicielstwa państewko to ma w pięciu krajach, w tym w Luksemburgu, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, w Burkina Faso. A dowody międzynarodowego prawnego uznania mogą nadejść w każdej chwili. I to niekoniecznie ze strony innych państw. Wystarczy, że zrobią to jakieś międzynarodowe organizacje.

I tak właśnie się stało! Układając listy rejestracyjne firm, pewien mało rozgarnięty menadżer z Hongkongu zauważył brak spółek handlowych rodem z Hutt River. Wpisał więc to „miejsce założycielskie” do rejestru jako idealne do założenia własnego interesu, a to właśnie z braku jakiejkolwiek konkurencji gospodarczej. I choć owa decyzja wzbudza więcej pytań dotyczących rozsądku owego menadżera czy też jakości obowiązującego w Hongkongu systemu rejestracji przedsiębiorstw, to bezsporny pozostaje fakt, że jest to pierwsza próba międzynarodowej legitymizacji niezawisłości Hutt River, łamiąca długoletnią tradycję oficjalnej obojętności wobec tego wyimaginowanego kraiku. Wpis dokonany został już parę lat temu, ale natknął się na niego dopiero w styczniu bieżącego roku niejaki David Webb, wydawca portalu webbsite.com. Czy wpisanie Hutt River do oficjalnych ksiąg handlowych było efektem błędu, czy żartu, nie za bardzo wiadomo. Ale pan Webb rozsierdził się nie na żarty. Wezwał do zaostrzenia kontroli zagranicznych firm, które usiłują zarejestrować się w Hongkongu. Twierdzi, że jeśli jakaś firma mająca swą siedzibę w miejscu sfingowanej, nieuznawanej powszechnie jurysdykcji prawnej zostanie zarejestrowana w Hongkongu, a potem zacznie zdobywać fundusze inwestorów, to w razie jakichkolwiek kłopotów mogą oni bezpowrotnie utracić swoje pieniądze, a co gorsze nie będą mieli najmniejszych praw do odszkodowania. Ale wymazać Hutt River tak łatwo z rejestru się nie da. Przejrzenie rejestru i skorygowanie „błędu” trochę potrwa.

A co myśli o tym Leonard I? – Zawsze byłem pewny, że nasza deklaracja niepodległości to nie jest jakaś tam czcza gadanina, a niepodległość Hutt River jest nie tylko prawnie uzasadniona, ale i całkowicie realna – powiedział 87-letni książę. – Do tych, którzy chcą się przekonać, czy nasza secesja się udała, my z Hutt River po prostu wołamy: „Wciąż jesteśmy tutaj!” – deklaruje.

(źródło: nczas.com, NCZ! 2012; oryginalny tytuł: „Drugie państwo w Australii”; przedruk tylko za zgodą redakcji)

REKLAMA