Sommer: Jak Tomasz Lis walczy z wolnością słowa używając ofiar Holocaustu?

REKLAMA

Coraz częściej w walkę z wolnością słowa angażują się w Polsce… dziennikarze. Dobrym papierkiem lakmusowym jest tu awantura, jaka rozpętała się wokół wypowiedzi prof. Krzysztofa Jasiewicza, który złamał obowiązujące w polskim dyskursie dogmaty judeofilii. Donos do prokuratury złożyło na niego, za wypowiedź, „Towarzystwo Dziennikarskie”, którego zarząd tworzą znany z noszenia koszulki „pier**** nie rodzę” dziennikarz „Gazety Wyborczej” Seweryn Blumsztajn oraz dziennikarze telewizyjni Jan Ordyński i Dorota Warakomska. Co ciekawe, Towarzystwo w swoim statucie deklaruje, że chce walczyć o wolność słowa.

Z kolei na akcję zbierania podpisów w obronie wolności badań naukowych zareagował na swoim portalu natemat.pl Tomasz Lis, który uznał ją za dowód tego, że, jak zatytułował swój tekst: „Antysemityzm i głupota [są – dopisek Redakcji] wiecznie żywe”. Tekst ów w wymowny sposób wykazuje głupkowatość i nieumiejętność myślenia tego znanego dziennikarskiego propagandzisty. Ale przede wszystkim jest wyrazem najbardziej chyba przykrej, a niestety w Polsce bardzo popularnej formy antysemityzmu, jaką jest hienowate granie ofiarami Holokaustu, by uzyskać pozorną moralną wyższość nad swoimi domniemanymi wrogami. Celebryta w ten sposób przeobraził się w praktyka holohienizmu, czyli osobę używającą żydowskich ofiar eksterminacji dokonanej przez Niemców w czasie II wojny światowej do młotkowania 70 lat później swoich przeciwników. Lis pisze (niezbyt zresztą gramatycznie):

REKLAMA

„Zdawać by się mogło, że antysemityzm mają u nas wyłącznie gębę ulicznego głupka, anonimowego internetowego trolla i mętnych postaci z absolutnego politycznego marginesu. Okazuje się jednak, że antysemityzm i głupota mają czasem tytuły, także profesorskie. Właśnie przeczytałem, że grupa »naukowców« napisała do szefa PAN list w obronie historyka, profesora Jasiewicza, wyrzuconego w PAN ze stanowiska kierownika”.

Lis najwyraźniej sądzi, że gdy ktoś broni wolności badań naukowych, to znaczy, że odnosi się do konkretnych tez lub badań. Radzimy więc Lisowi, by wrócił do szkoły podstawowej, aby zgłębić podstawy logiki. A jeśli uważa, że zaliczenie podstawówki to strata czasu, powinien udać się do jakiegoś adwokata, który mu wytłumaczy, że obrona kogoś przed kimś lub przed czymś nie ma żadnego związku z innymi pozytywnymi czy negatywnymi zachowaniami tego kogoś. Wiemy, że to tłumaczenie na pomyślunek Lisa zbyt abstrakcyjne, więc wytłumaczymy mu prościej: jeśli na przykład jedna córka Lisa chce uderzyć drugą – za to, że ta druga strzeliła jej wcześniej z gumki w czoło – to jeśli Lis tę narażoną na uderzenie córkę obroni przed przemocą, to wcale nie znaczy, że popiera strzelanie gumkami. Powtórzmy: obrona przed przemocą nie stanie się w żadnym razie wyrazem poparcia dla strzelania gumkami.

Być może Lis to doskonale rozumie. W takim razie nie wzbrania się przez uznaniem za antysemitów tych, którzy bronią wolności badań naukowych także dla osoby uznanej, zresztą bezzasadnie, za antysemitę. Używa więc młotka w postaci ofiar Holokaustu, by wyrażać swoje fałszywe moralne oburzenie i wątpliwą moralną przewagę, oskarżając osoby broniące wolności badań naukowych o popieranie tezy, za którą ktoś w swojej wolności badań został administracyjnie ograniczony. Nie rozumie jednak, że wykorzystując w ten sposób żydowskie ofiary do swoich wątpliwych rozumowań, tak naprawdę poniża je i instrumentalizuje. Natomiast poniżanie i instrumentalizowanie żydowskich ofiar to chyba najgorsza forma antysemityzmu! Pewnych rzeczy po prostu robić nie wypada. Holohienizm to podła przypadłość.

Oprócz zupełnie idiotycznego argumentu uzasadnianego w antysemicki sposób, Lis pisze słowo „naukowców” w cudzysłowie. Chce w ten sposób najwyraźniej poniżyć uznanych naukowców. Wykazać wobec nich pogardę i nienawiść.
Ale czytajmy dalej:

„Ów Jasiewicz wypowiedział niedawno na łamach magazynu »Focus Historia« najbardziej niedorzeczną, podłą i głupią myśl ostatniej dekady. Powiedział mianowicie, że na Holocaust zapracowały przez stulecia pokolenia Żydów”.
Lis, wypowiadając takie rzeczy, pokazuje tylko swój brak wiedzy. Teza wygłoszona przez prof. Jasiewicza w formie publicystycznej od lat funkcjonuje choćby w najnowszej judaistycznej teodycei. Jeśli ktoś nie wierzy, to niech sobie poczyta wyznania rabina Owadii Josefa, niegdyś naczelnego rabina Żydów sefardyjskich, który przekonuje, że Holokaust był zapłatą za reinkarnację żydowskich grzeszników z minionych wieków. Nie wnikając w zasadność tej tezy, trzeba jednak przyznać, że skoro była regularnie powtarzana w Izraelu co najmniej od roku 2000, to w żadnym razie jej powtórzenie w Polsce nie może być „najbardziej niedorzeczną, podłą i głupią myśl(ą) ostatniej dekady”.

To jednak dopiero początek rozważań Lisa. A im dalej w las, tym ciemniej:

„Powiedzieć coś takiego w kraju, w którym wymordowano ponad trzy miliony Żydów, w kraju, którego stolica jest wielkim, także żydowskim cmentarzyskiem, w kraju, w którym zrealizowano zbrodniczy, chyba najbardziej zbrodniczy plan w historii ludzkości, trzeba być po prostu niespełna rozumu. Trzeba nie mieć ani głowy, ani serca”.

Lis najwyraźniej kombinuje w taki sposób, że w Paryżu pewne rzeczy powiedzieć można i są one tam prawdą, ale już w Londynie niekoniecznie, a w Moskwie to już na pewno te rzeczy prawdą nie są. W dodatku, jego zdaniem, uczucia mają wielkie znaczenie przy ustalaniu faktów naukowych! Wypada tylko wyrazić radość, że Lis nie został naukowcem. I załamać ręce, że został dziennikarzem, bo ten zawód też przede wszystkim wymaga obiektywizmu. I już tylko przy okazji warto dodać, że Lis zapomniał chyba, że warszawscy Żydzi w zdecydowanej większości zostali zamordowani poza Warszawą.

Jedźmy dalej:

„Sygnatariusze listu, w tym znowu ludzie z profesorskimi tytułami i doktoratami, bronią jednak Jasiewicza i potępiają PAN. Ich zdaniem, Jasiewicza prześladuje się, a wolność badań naukowych się ogranicza. Brawo. Jeśli wolność badań naukowych zakłada możliwość wypowiedzenia każdej, nawet najbardziej odrażającej bredni, to w istocie Polska Akademia Nauk wolność tę ograniczyła”.

Wreszcie Lis przyznaje więc, że wolność badań naukowych została ograniczona. Przeciwko temu właśnie protestują sygnatariusze listu. Zaraz jednak dodaje:

„Należą się jej za to wyłącznie pochwały i słowa szacunku. Jeśli jakaś wolność badań jest tu rzeczywiście potrzebna, to wolność badań psychiatrycznych nad intelektualną atrofią, moralną deformacją, umysłowym skrzywieniem antysemity”.

Czyli wyraża zachwyt, że tak się stało. A osobę, której poglądy mu się nie podobają, kieruje, jakżeby inaczej, do psychiatry. Dziennikarz praktykujący holohienizm podpiera się więc sowieckimi nawykami. Dalej publicysta Lis sypie określeniami, które w jego przekonaniu są zapewne wyzwiskami, czyli znów objawia swą nienawiść i pogardę:

„Pod listem podpisało się jednak wiele osób. Niektóre z nich znamy. To profesor Bender, rydzykowy naukowiec i były senator PiS, to profesor Wolniewicz, rydzykowy ekspert od komentowania rzeczywistości i dr habilitowany Cenckiewicz, specjalista od lustrowania, ze szczególnym uwzględnieniem opluwania Lecha Wałęsy”.

Potem natykamy się na prawdziwy cymesik. Lis decyduje, z czym można polemizować, a z czym nie. Innymi słowy: znów odrzuca zasadę wolności badań naukowych, która polega przecież na falsyfikowaniu najbardziej nawet nieprawdopodobnych hipotez, bo i one przecież, o ile rzeczywistość im nie zaprzeczy, mogą okazać się prawdą. Ale Lis z góry wie, co jest prawdą, a co nie:

„Z tezami Jasiewicza oczywiście nikt przytomny nie może polemizować. To tak, jakby polemizować z teorią, że pokolenia Murzynów pracowały na niewolnictwo, pokolenia kobiet na prześladowania kobiet, a pokolenia Polaków na mordowanie Polaków w czasie wojny. Ale oczywiście w ramach wolności badań naukowych Bender, Wolniewicz, Cenckiewicz i inni także w tych tematach badania mogą podjąć”.

Tak nawiasem mówiąc, niestety rzeczywiście jest tak, że w pewnym sensie całe pokolenia Polaków pracowały na to, by Polska najpierw została poddana rozbiorom, a potem ich rodacy byli mordowani podczas wojny. Po części negatywnej następuje u Lisa część pozytywna:

„Mamy w Polsce oczywiste prawo twardego polemizowania z idiotyczną tezą, że jesteśmy narodem antysemitów. Ale korzystanie z tego świętego prawa musi się łączyć z obowiązkiem – obowiązkiem potępiania wszelkich aktów głupiego, ordynarnego, a czasem bydlęcego antysemityzmu, nawet, a może tym bardziej, gdy podłość i głupota chowają się pod profesorskimi gronostajami i naukowymi tytułami”.

Lis najwyraźniej nie rozumie, że teza w sensie naukowym nie może być idiotyczna, tylko prawdziwa albo nie. Nie można w ogóle mówić o prawie do polemizowania z jakąś tezą, tylko należy rozstrzygać, używając poprawnej argumentacji, czy jest ona prawdziwa, czy nie. Jeśli zaś nie ma prawa, to nie może się z nim wiązać jakikolwiek obowiązek. Dalej Lis brnie apologetycznie, choć zupełnie bez związku z meritum:

„Państwo polskie po 1989 roku ma tu dobrą tradycję. Mądrze i przyzwoicie zachowywali się polscy prezydenci od Wałęsy przez Kwaśniewskiego i Kaczyńskiego po Komorowskiego, odpowiedzialnie zachowywali się polscy premierzy od Mazowieckiego, przez Kaczyńskiego, na Tusku kończąc. Tradycję trzeba podtrzymywać. Także tradycję, której wyrazem jest twarde stanowisko PAN w sprawie Jasiewicza”.

Warto może dodać, że niestety ci politycy (z wyjątkiem Wałęsy) tolerowali istnienie skandalicznego prawa o „kłamstwie oświęcimskim”, które z góry wyklucza pewnego rodzaju rozważania naukowe i jest jaskrawym zaprzeczeniem wolności słowa – co przyznawała w okresie jego wprowadzania nawet „Gazeta Wyborcza”.

I wreszcie Lis przechodzi do konkluzji, o której myślał od samego początku – czyli apeluje, by sygnatariuszy listu, których znów po drodze obraża za to, że ujęli się za prześladowanym kolegą… ukarać:

„Panowie Bender, Wolniewicz i Cenckiewicz gdzieś pracują, jakieś instytucje oni i inni sygnatariusze listu reprezentują. Jeśli instytucje te nie chcą, by hańba, którą okrywają się pseudonaukowcy, spłynęła także na nie, powinny twardo, stanowczo i bezkompromisowo zareagować”.

I jeszcze na koniec tylko udowadnia, że wcale nie jest zwolennikiem tolerancji i „róbta, co chceta”, którymi zwykle zachwyca się w obecności Jurka Owsiaka. O, nie żadne tam „róbta, co chceta”:

„Jeśli tego nie uczynią, uzasadniony będzie pogląd, że głupota i antysemityzm są w Polsce często tolerowane i to dokładnie tam, gdzie nie powinny być tolerowane nigdy i pod żadnym pozorem”. Głupota jest na pewno tolerowana, czego przykładem jest radosna twórczość Lisa, stanowiąca w tym przypadku idealne objaśnienie terminu „holohienizm”.

Podsumujmy więc, jaka postać wyłania się z tekstu podpisanego nazwiskiem Tomasz Lis. Otóż jest to człowiek przepełniony nienawiścią i pogardą do swoich prawdziwych i domniemanych przeciwników, który nie waha się użyć ofiar Holokaustu do młotkowania swoich domniemanych wrogów, co – delikatnie pisząc – zalatuje antysemityzmem. Jest przeciwnikiem wolności badań naukowych i sam wyznacza, z którymi tezami można polemizować. Jest też mściwy – wszystkich, którzy mu się nie podobają, od razu by karał. Oprócz mściwości cechuje go też nietolerancja – nie toleruje żadnych ludzi i poglądów, które kłócą się z jego bardzo płytkim, pozbawionym zaplecza faktograficznego i logicznego światopoglądem.

I tego to właśnie człowieka zausznik Lecha Kaczyńskiego, Andrzej Urbański, obdarzył najtrwalszym chyba w ostatnich latach programem publicystycznym w państwowej telewizji…

REKLAMA