Status obywatela ułaskawionego z niewinności

REKLAMA

Jak zauważyła jeszcze za pierwszej komuny obecnie zapomniana nieco pani Anna Bojarska – „od polityki uciec niepodobna”. Zwłaszcza teraz, kiedy nasz sojusznik, a jak sytuacja się rozwinie, to kto wie, czy nie włączy się do tego również sojusznik naszych sojuszników – więc kiedy nasz sojusznik przebudowuje polityczną scenę dla potrzeb swojej aktywnej polityki w Europie Wschodniej. Jak wiadomo, przebudowa polega przede wszystkim na instalowaniu na politycznej scenie tak zwanych „naszych sukinsynów”, a wymiataniu z niej sukinsynów jakichś takich nie naszych. Jakże w takich chwilach uciekać od polityki, kiedy tu idzie o życie?

Toteż ludziska politykują na potęgę, a ponieważ każdy człowiek jest jednością duszy i ciała, to skoro on politykuje, to jego sumienie też politykuje – bo oddzielenie jednego od drugiego jest niemożliwe. Rodzi to bardzo wiele problemów, zwłaszcza na styku winy i niewinności – o czym mogliśmy przekonać się choćby na przykładzie pana ministra Mariusza Kamińskiego i byłego posła PSL Jana Burego. Według opinii rozpowszechnianej przez media niepokorne, którym w tej sprawie intensywnie przeciwstawiają się media niezależne, pan minister Mariusz Kamiński jest niewinny. Nie kwestionując tej opinii, wypada przypomnieć, że nie on jeden i nie on pierwszy.

REKLAMA

Jak pamiętamy, kiedy niezawisły sąd w Ameryce uniewinnił tzw. karabinierów, podejrzewanych o handel bronią, to mnóstwo ludzi, jeden przez drugiego, podążało na Okęcie, żeby na własne oczy zobaczyć, jak wyglądają ludzie niewinni. Przyjechał nawet sam generał Wojciech Jaruzelski i podobno nie mógł się napatrzyć i nadziwować. No a teraz pan Kamiński. Wprawdzie pan prezydent Duda w stachanowskim tempie go ułaskawił, co na pierwszy rzut oka mogłoby sugerować, że pan Kamiński taki całkiem niewinny nie był, ale to nieprawda, bo prawo polskie respektuje zasadę domniemania niewinności, która głosi, że człowieka uważa się za niewinnego, dopóki nie zostanie prawomocnie skazany.

Ponieważ pan minister Kamiński nie został skazany prawomocnie, to w myśl zasady domniemania niewinności powinien być uważany za niewinnego również przez pana prezydenta. Pan prezydent bowiem, podobnie jak inne organy władzy publicznej, zgodnie z art. 7 konstytucji, działa – a w każdym razie powinien działać – „na podstawie i w granicach prawa”. W przełożeniu na język ludzki oznacza to, że nie można domniemywać uprawnień organu władzy publicznej, której każdy krok powinien następować z wyraźnego upoważnienia. Tymczasem kodeks postępowania karnego umieszcza procedurę traktującą o ułaskawieniu w dziale zatytułowanym „Postępowanie po uprawomocnieniu się orzeczenia”, co interpretatorzy hołdujący potępianej za pierwszej komuny metodzie formalno-dogmatycznej uznaliby za argument, iż ułaskawić można tylko osobę prawomocnie skazaną. Podobno jednak nie można było czekać z ułaskawieniem pana ministra Mariusza Kamińskiego ani chwili dłużej i z tego powodu pan prezydent nie miał innego wyjścia jak ułaskawić pana ministra Kamińskiego, niechby nawet z niewinności.

Może to stworzyć kłopotliwy precedens dla jurysprudencji, bo jaki właściwie jest status obywatela ułaskawionego z niewinności?

Czy na skutek ułaskawienia z niewinności obywatel traci niewinność, czy przeciwnie – nie tylko jej nie traci, ale nawet uodpornia się na utratę niewinności w przyszłości, analogicznie jak w przypadku zaszczepienia ospy prawdziwej? W pierwszym przypadku pan prezydent swoją stachanowską decyzją wyświadczyłby panu ministrowi Kamińskiemu niedźwiedzią przysługę, natomiast w przypadku drugim pan minister Kamiński mógłby dokazywać jeszcze śmielej niż w przypadku afery gruntowej, korzystając z nabytej odporności na winę, zgodnie z nazistowską jeszcze zasadą, że „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”. Na tym przykładzie widać, ile nowych zadań spadnie na naszą tubylczą jurysprudencję w związku z kuracją przeczyszczającą, przeprowadzaną w naszym bantustanie dla potrzeb naszego sojusznika.

Czy będzie ona w ogóle w stanie tym oczekiwaniom sprostać? To nie jest takie pewne, tym bardziej że w najtwardszym jądrze jurysprudencji, czyli Trybunale Konstytucyjnym, zapanował zamęt nie do opisania. Najsampierw koalicja Platformy Obywatelskiej i PSL rzutem na taśmę dokonała wyboru pięciu sędziów do Trybunału Konstytucyjnego. Ci sędziowie byli, ma się rozumieć, niezawiśli, podobnie jak wszyscy inni, ale co to komu szkodzi, jak niezawisłość będzie wzbogacona wdzięcznością za nominację?

Takie rzeczy się zdarzały; któregoś razu TK wydał orzeczenie opatrzone aż dziewięcioma zdaniami odrębnymi, Autorzy jednych zdań odrębnych uznawali wyrok za zbyt surowy, zaś autorzy drugich – za zbyt łagodny. Okazało się, że ocena wyroku zależała od daty nominacji konkretnych sędziów, co rzuca snop światła na przyszłe badania nad niezawisłością. Mając na uwadze te zależności między nominacją a niezawisłością, PiS postanowiło wybrać innych – nie powiem, że „swoich” – sędziów, bo ci też będą niezawiśli, jak zresztą wszyscy. Jurysprudencja, politykieria i żuliarystyka podzieliła się na dwa obozy: jedni uważają, że skoro sędziowie zostali raz wybrani, to Roma locuta i causa finita, a drudzy – że vim vi repellere licet, co się wykłada, że siłę godzi się odeprzeć siłą, a w przełożeniu na praktykę polityczną – jak wy nam tak, to my wam tak. Żeby tylko wskutek tego nie osłabła w narodzie wiara w niezawisłość niezawisłych sądów i trybunałów, tym bardziej że mamy jeszcze sprawę byłego posła Jana Burego.

Otóż został on spektakularnie zatrzymany przez Centralne Biuro Antykorupcyjne na polecenie niezależnej prokuratury w Katowicach, która podobnież przedstawiła u aż sześć baaardzo poważnych zarzutów. Cóż jednak z tego, kiedy następnego dnia niezawisły sąd w Katowicach uznał te wszystkie zarzuty za błahe i pana Jana Burego wypuścił?

Zarówno ten przypadek, jak i dymisje przywódców różnych bezpieczniackich watah skłaniają do postawienia pytania, do jakiego szczebla będą nam strzygli kadry nasi sojusznicy, a od jakiego szczebla będziemy mieli do czynienia z tubylczą, rządową samowolką – bo wiadomo, że gdzie drwa rąbią, tam wióry lecą, a żaby podstawiają nogi również tam, gdzie kują konie. Przede wszystkim zaś skłania to do postawienia pytania: co z konfidentami? Wiadomo przecież, że agentura jest podstawowym narzędziem, przy pomocy którego RAZWIEDUPR utrzymuje okupację naszego nieszczęśliwego kraju.

Ta agentura, którą można spokojnie liczyć w dziesiątkach tysięcy, uplasowana została w miejscach, gdzie podejmuje się decyzje, gdzie kontroluje się kluczowe segmenty gospodarki, gdzie decyduje się o energicznych śledztwach – komu zrywamy paznokcie, a komu na razie nie – gdzie wydaje się wyroki, no i gdzie wytwarza się masowe nastroje, a więc w mediach i środowiskach opiniotwórczych.

Ci konfidenci, w zamian za synekurę, gotowi są służyć każdemu, więc z punktu widzenia naszego sojusznika kuracja przeczyszczająca nie jest tu potrzebna, no ale oprócz sojusznika, który na tubylcze synekury nie poluje, są jeszcze inni polujący, więc nie jest wykluczone, że kuracja przeczyszczająca obejmie również konfidentów. Czy jednak wtedy można będzie jeszcze rządzić naszym nieszczęśliwym krajem?

REKLAMA