Szymowski: Gazowa wojna

REKLAMA

Jeżeli NATO zaatakuje Syrię, Rosja powinna w rewanżu zająć kraje nadbałtyckie – powiedział w wywiadzie dla portalu Delfi.ru Michaił Aleksandrow, politolog i dyrektor rządowego Instytutu Nadbałtyckiego. Stało się to w czasie, gdy najważniejsze kraje NATO decydowały o ewentualnej interwencji zbrojnej w Syrii, a w Polsce dyskutowano o możliwości wysłania tam żołnierzy. W wojnie w Syrii nie chodzi o łamanie praw człowieka, tylko o interesy gazowe. Rozwój wydarzeń w Syrii może mieć duży wpływ na sprawy Polski.

Michaił Aleksandrow – wpływowy rosyjski politolog – pełni funkcję szefa Instytutu Nadbałtyckiego. To rządowa komórka zajmująca się analizowaniem sytuacji politycznej, gospodarczej i militarnej w krajach leżących nad Bałtykiem. Sporządza analizy, które trafiają do rosyjskiego MSZ, rządu i służb specjalnych, a te wykorzystują je do kształtowania rosyjskiej polityki. Podobnie jak inne rządowe ośrodki analityczne, tak i Instytut Nadbałtycki pełni rolę „białego wywiadu”. I pomaga rządowi w Moskwie odbudować rosyjską potęgę imperialną w rejonie Bałtyku.

REKLAMA

Spór o Syrię

Wypowiedzi dla portalu Delfi.ru Michaił Aleksandrow udzielił 28 sierpnia. Jednym z głównych tematów podejmowanych przez światowe media była sprawa wojny w Syrii i możliwej interwencji NATO. W tej kwestii zdania są podzielone. Premier David Cameron ogłosił, że Wielka Brytania nie weźmie udziału w tej wojnie, a Barack Obama wciąż ogłasza, że nie podjął decyzji. Możliwość zaangażowania się w wojnę deklaruje rząd francuski (przy sprzeciwie opozycji). Interwencji za to od początku ostro sprzeciwia się Rosja. Jej stanowcze niet na razie nie jest w NATO brane pod uwagę w takim stopniu, jak życzyłby sobie tego Kreml. Czy w takiej sytuacji wypowiedź Michaiła Aleksandrowa to realna groźba, czy typowe rosyjskie straszenie? I czy z tej wypowiedzi wynika cokolwiek dla Polski? Paradoksalnie, wojna w Syrii może mieć negatywne implikacje dla naszego kraju.

Człowiek Rosji i Gazpromu

Na 2015 rok zaplanowano zakończenie gazociągu Nabucco. To gazociąg wiodący ze wschodniej Turcji przez Bułgarię, Rumunię i Węgry do Austrii. Zachodnia część inwestycji kończy się w Baumgarten am March w pobliżu Wiednia. Jest tam budowany jeden z największych węzłów rozdzielczych gazu na świecie, z którego odchodzą nitki gazociągów do innych krajów – m.in. do Polski, Słowacji i Czech. Z kolei na wschodzie, projekt zaczyna się w pobliżu miasta Erzurum, dokąd biegną gazociągi z Iranu. Dodatkowo ma tam powstać połączenie z gazociągiem transkaukaskim, którym będzie można dostarczać „błękitne paliwo” z Azerbejdżanu i Turkmenistanu. Projekt ten umożliwiłby powstanie systemu przesyłu gazu do Europy z pominięciem Rosji. Byłaby to więc alternatywa dla Gazpromu – rosyjskiego giganta energetycznego. To z kolei sprawiłoby, że Gazprom straciłby swoją dominującą pozycję w Europie. Jeśli tak się stanie, Rosjanie stracą bardzo ważny element szantażu politycznego. To z kolei wywołało reakcję Gazpromu, który zaproponował przedłużenie już istniejącego gazociągu na Węgry i dalej do Włoch. Ten projekt miał zapewnić Gazpromowi dominującą pozycję. Poparł go Ferenc Gyurcsány – skorumpowany socjalistyczny premier Węgier (w lutym 2008 r. na Kremlu została podpisana węgiersko-rosyjska umowa w tej sprawie).

Wydawało się więc, że z tej rozgrywki Rosjanie wyszli zwycięsko. Tym bardziej że ich wpływy w Azerbejdżanie i Turkmenistanie są na tyle mocne, że mogliby kontrolować dostawy gazu do Nabucco. Powstał więc kolejny projekt. Zakładał on budowę gazociągu z Kataru przez terytorium Arabii Saudyjskiej, Iraku i Syrii właśnie do Turcji i dalej do Nabucco. W ten sposób powstałby alternatywny gazociąg, zapewniający krajom europejskim możliwość zakupu gazu z Kataru. Szyicki rząd Iraku (zapewne nie bez udziału ludzi Putina) nie wyraził zgody na ten projekt, jednak wkrótce poparła go Jordania. Jedynym krajem, który mógł zablokować ten projekt, została więc Syria. I stąd zbliżenie Asada i Putina.

Arabski socjalista

Główny negatywny bohater zachodnich mediów – prezydent Baszar-al-Asad – to syn byłego syryjskiego dyktatora Hafiza al-Asada. Rządy Asada seniora stały się w Syrii okresem rozkwitu korupcji, której szczyt przypadł na prezydenturę jego syna. Al-Asad zasłynął dodatkowo potęgowaniem chaosu gospodarczego (przez socjalistyczne ustawy, sankcje, niejasne przepisy prawne) i – co istotne – łamaniem praw człowieka. W polityce zagranicznej Asad doprowadził do wycofania wojsk z Libanu (w zamian za zakończenie amerykańskich sankcji). Jednak od początku swojego urzędowania prowadzi ostrą politykę antyamerykańską i antyizraelską. Stanom Zjednoczonym zarzuca angażowanie się w sprawy państw Bliskiego Wschodu i popieranie Izraela. Od Izraela chce zresztą części jego terytorium, na co rząd w Jerozolimie zgodzić się nie może.

Naturalnym sojusznikiem w polityce zagranicznej Asada stała się więc Rosja. Reżim Putina wsparł finansowo i militarnie prezydenta Syrii, pomagając mu umocnić władzę i rozprawić się z opozycją. W zamian Asad nie zgodził się na budowę gazociągu z Kataru do Turcji. Gazociąg ten miał być połączony z gazociągiem Nabucco. Nie dojdzie do skutku, jeśli Asad będzie trwał przy swoim sprzeciwie. Aby być pewnym jego lojalności, Rosjanie załatwili mu również poparcie szyickich bojowników z Jemenu, Bahrajnu i Azerbejdżanu oraz poparcie Partii Pracujących Kurdystanu (finansowanej dawniej przez Związek Sowiecki). Asada poparł niechętny Amerykanom Iran.

Taki rozwój zdarzeń wywołał reakcję państw zainteresowanych zbudowaniem gazociągu i podłączeniem go do Nabucco. Rządy Kataru, Arabii Saudyjskiej, Libii i Turcji poparły opozycję polityczną przeciwko Asadowi, która trafia na podatny grunt, domagając się ustąpienia skorumpowanego prezydenta i jego sitwy odpowiedzialnej za doprowadzenie kraju do katastrofy. Tak powstała Syryjska Koalicja Narodowa, którą poparły niemilitarnie USA, Niemcy i Francja, a militarnie Al-Qaida i kilka mniejszych ugrupowań terrorystycznych. Ciekawy paradoks: gdyby Stany Zjednoczone zaangażowały się w konflikt, walczyłyby po tej samej stronie co Al-Qaida.

Iskrą zapalną konfliktu były rewolucje w Tunezji i w Libii. Ich sukcesy zachęciły syryjską opozycję do wystąpień przeciwko Asadowi. Wystąpienia przerodziły się w zamieszki, zamieszki w regularną wojnę domową. Rząd i premier zostali zmuszeni do ustąpienia, a prezydent Syrii wysłał przeciwko demonstrantom wojsko. Doszło do masakr ludności (m.in. w miastach Hims, Aleppo i w samym Damaszku), a ostatnio mówiono też o użyciu broni chemicznej. Ta ostatnia sprawa – eksponowana przez światowe media – jest wygodnym pretekstem do ewentualnej interwencji. Dla opinii publicznej łatwiejsza do przyjęcia jest konieczność obalenia dyktatora-ludobójcy niż względy ekonomiczne.

Jest jasne, że jeśli w Syrii dojdzie do interwencji i obalenia Asada, jego polityczni przeciwnicy – finansowani przez USA, Arabię Saudyjską i Katar – na pewno zrealizują projekt gazowy i uruchomią nowy gazociąg połączony z Nabucco. A to będzie oznaczać, że Gazprom straci dominującą pozycję w całym rejonie Europy Wschodniej. To zaś zdecydowanie pogorszy pozycję Rosji, chcącej mieć narzędzia ekonomicznej dominacji.

Wielka rozgrywka

Jak w tym kontekście rozumieć wypowiedź Michaiła Aleksandrowa? Czy to możliwe, aby Rosjanie na poważnie rozważali zajęcie krajów nadbałtyckich w rewanżu za atak NATO na Syrię? Wydaje się, że sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. NATO nie jest już tą samą siłą, którą było jeszcze kilkanaście lat temu. Barack Obama prowadzi politykę ograniczania interwencji zbrojnych i wycofywania amerykańskich wojsk z terenów ogarniętych wojną. Jeśli dodamy do tego kryzys gospodarczy trawiący Amerykę i coraz większy paraliż decyzyjny w NATO, możemy dojść do wniosku, że NATO nie jest specjalnie zainteresowane obroną państw członkowskich. Jest wątpliwe, czy Sojusz stanąłby w obronie państw bałtyckich zaanektowanych przez Rosję. Z tego wynika, że Rosja może sobie zająć trzy republiki, jeśli będzie miała taki kaprys – i wcale nie musi mieć wymówki w postaci ataku NATO na Syrię.

Z punktu widzenia Polski obalenie Asada jest jak najbardziej wskazane. Budowa nowego gazociągu umożliwiłaby naszemu krajowi uniezależnienie się od dostaw rosyjskiego gazu i silne związanie się polityczne i ekonomiczne z krajami Zatoki Perskiej. Szkopuł w tym, że taka polityka nie jest możliwa przy obecnym rządzie, który nie jest zainteresowany budową polskiej niepodległości. Lepiej więc już nie angażować się w wojnę w Syrii, na której na razie i tak nic nie ugramy, aby niepotrzebnie nie antagonizować Rosji.

Pozostaje natomiast otwarte pytanie, jak wiele Rosja jest w stanie poświęcić dla obrony Asada. Być może niewiele. Być może Rosjanie zdają sobie sprawę, że ich faworyt stoi na z góry straconej pozycji i z konfrontacji z opozycją i NATO wyjdzie jako pokonany. W tej sytuacji straszenie NATO zajmowaniem krajów nadbałtyckich może być wysyłaniem sygnału do Waszyngtonu: odpuścimy Asada i Syrię, ale wy dacie nam wolną rękę w Europie Środkowo-Wschodniej. Taki scenariusz dla Polski jest najgorszy z możliwych.

REKLAMA