Teologia polityczna Unii Europejskiej

REKLAMA

W ciągu ostatnich miesięcy dużo czasu poświęciłem pracy nad książką o teologii politycznej Carla Schmitta. Nie pisałbym o tym, gdyby nie fakt, że w trakcie jej pisania przyszło mi do głowy następujące pytanie: a jak przedstawia się teologia polityczna Unii Europejskiej?

Carl Schmitt naucza, że wszystkie pojęcia prawne z dziedziny nauki o państwie to zsekularyzowane pojęcia teologiczne, dając liczne przykłady analogii, takich jak: wszechmocny nowożytny suweren w państwie to zsekularyzowany obraz wszechmogącego Boga w Niebiosach; zawieszający prawa konstytucyjne stan nadzwyczajny to zsekularyzowana analogia do cudu w religii, zawieszającego prawa natury; konstytucyjny model, gdzie „król panuje, ale nie rządzi”, to zsekularyzowany deistyczny obraz Boga, gdzie Stwórca jest, ale nie sprawuje rządów nad światem. Przykłady tego rodzaju można mnożyć. W skrócie: chodzi zawsze o analogie pomiędzy pojęciem teologicznym a ustrojowym.

REKLAMA

No właśnie – skoro nowożytny suwerenny monarcha państwa narodowego jest analogią do wszechmocnego Boga, to analogią do jakiego teologicznego czy religijnego twierdzenia jest Unia Europejska?

Z punktu widzenia teologiczno-politycznego to bardzo interesujące i ważkie pytanie. Każde nowoczesne i suwerenne państwo było odpowiednikiem Boga, tyle że na ziemi. Suweren był refleksem Stwórcy. Przemiany ustrojowe, od rewolucji francuskiej (1789) po powstanie Unii Europejskiej, odbywały się w ramach suwerennego państwa, które było absolutnym podmiotem w stosunkach międzynarodowych. To, co do tej pory się zmieniało, to ustrój, gdzie stopniowo słabła pozycja ustrojowa głowy państwa, która była wyzuwana ze swoich kompetencji na korzyść instytucji parlamentarnych i demokratycznych. Analogią tego procesu było nowożytne zjawisko pozbawiania Boga cechy wszechmocności na rzecz rozwiązań deistycznych, gdzie był jeszcze Stwórcą, ale niczym nie zarządzał, będąc ograniczony przez prawa natury.

Unia Europejska w sposób radykalny zmienia ten stan, ponieważ suwerenność nie przechodzi już z rąk absolutnego monarchy ku tzw. instytucjom przedstawicielskim, ale z rąk suwerennego państwa w ręce instytucji europejskich. Analogią tego procesu nie jest słabnięcie decyzyjnej mocy Boga na rzecz praw natury, lecz słabnięcie Boga na rzecz czynników znajdujących się poza Jego dotychczasowym światem. W ten sam sposób państwo odstępuje kolejne swoje suwerenne kompetencje na rzecz supersuwerena w Brukseli. Jak to wyrazić w języku teologii politycznej, szukającej analogii pomiędzy pojęciami teologicznymi a ustrojowymi?

Logika teologiczno-polityczna jest w sumie banalnie prosta: każde suwerenne państwo jest analogią do suwerennego Boga. Wystarczy więc tylko wskazać suwerena w Unii Europejskiej, a natychmiast dowiemy się, kto jest analogią dla Boga. Pytanie tak proste, jak trudna jest odpowiedź – bo właściwie to kto jest suwerenem w Unii Europejskiej? Państwa członkowskie? Przecież prawo unijne stoi ponad prawem krajowym, czyli w dziedzinie prawodawczej państwa są władne prowadzić legislację tylko w obrębie swobody wytyczanej im przez unijne prawa i dyrektywy. Parlament Europejski? Przecież to fasadowe ciało, które nie sprawuje żadnej realnej władzy. Komisja Europejska? Przecież to tylko delegacja rządów krajów członkowskich, zwykle idąca na pasku Berlina, a cofająca się i przed Paryżem. Niemcy? Są bardzo silni, ale nie wszechmocni i nie zmusili małych krajów z Grupy Wyszehradzkiej do przyjęcia islamskich uchodźców. Trudno nie dojść do wniosku, że w Unii Europejskiej nie ma suwerena w tradycyjnym pojęciu tego terminu.

Nie ja pierwszy pochyliłem się nad tym problemem. Wskazał mi jego istnienie Jürgen Manemann, autor (merytorycznie słabej) rozprawy „Carl Schmitt i teologia polityczna. Polityczny anty-monoteizm” („Carl Schmitt und die Politische Theologie. Politischer Anti-Monotheismus”, 2002), której największą zaletą jest sformułowanie problemu zdefiniowania analogii pomiędzy teologią a pojęciami prawnymi w jednoczącej się Europie i globalizującym się świecie. Niemiecki badacz udzielił dość zaskakującej, ale inteligentnej odpowiedzi: skoro w Europie nie istnieje jednolity ośrodek suwerenności, gdyż jest ona porozkładana na multum ośrodków o mniejszych i większych kompetencjach i wpływach, to teologicznym odpowiednikiem tego systemu politycznego winien być… politeizm.

Odpowiedź tylko pozornie jest idiotyczna. Jeśli politeizm zdefiniujemy jako wielość bóstw, gdzie obok siebie występuje Zeus, Atena, Posejdon, Hera, najady i inne bóstwa lasów i drzew, to taki politeizm w Unii Europejskiej nie istnieje. Nikt, nawet pośród ignorantów zaludniających korytarze w Brukseli, nie wierzy w Zeusa i Posejdona ani w Kybele, ani w Re i Ozyrysa. Mimo to w Unii Europejskiej panuje politeizm, tylko nie w wersji starożytnej, lecz nowoczesnej – taki politeizm postmodernistyczny. O co chodzi? Otóż w Europie Zachodniej od dawna upadła jedność konfesyjna. Gdy część ludzi jest katolikami i wyznaje Boga w wersji „rzymskiej”, to inna wyznaje tego samego chrześcijańskiego Boga w wersji „niemieckiej” (luteranie), inna w wersji „genewskiej” (kalwini), inna jeszcze w wersji anglikańskiej. Obok chrześcijan rozmaitych konfesji współistnieją tutaj, jako podmioty absolutnie równoprawne, wyznania niechrześcijańskie. Mamy przecież żydów, mamy też muzułmanów, zresztą coraz więcej dzięki zabiegom chrześcijańskiej demokratki Angeli Merkel.

O Unii Europejskiej nie możemy powiedzieć, że realizuje odwrotność rozkazu Boga „Nie będziesz miał cudzych bogów przede Mną”. Mamy tutaj misz-masz rozmaitych wyznań. Każde z tych wyznań, traktowane oddzielnie, jest monoteistyczne (żydzi to nawet wyznawcy monolatrii), ale jeśli wszystkie koegzystują obok siebie, to mamy tutaj wielość bogów, czyli właśnie politeizm. Jest Bóg rzymski, Bóg augsburski, Bóg genewski, Bóg londyński, starotestamentowy Jahwe, Allah, bogowie rozmaitych sekt, wreszcie ateiści, czyli ludzie nie uznający Stwórcy.

REKLAMA