Trump zerwał z globalnym ociepleniem

REKLAMA

Gdy piszę te słowa, to kilka godzin wcześniej media doniosły, że Donald Trump wycofał się z układów paryskich dotyczących ochrony klimatu, czyli – mówiąc popularnie – z porozumień dotyczących walki z tzw. globalnym ociepleniem.

Tym samym legła w gruzach cała idea walki z globalnym ociepleniem. Rosja i Chiny od dawna były niechętne temu porozumieniu, więc albo same wprost także ten układ wypowiedzą, albo go ratyfikują, lecz nie będą go przestrzegać. Zawsze należałem do sceptyków globalnego ocieplenia i traktuję całą tę hipotezę naukową w kategoriach mitu, żeby nie powiedzieć: naukowego zabobonu, w dodatku o silnym zabarwieniu politycznym.

REKLAMA

Nie twierdzę przy tym, że ocieplenie klimatu samo w sobie jest konfabulacją. Rzeczywiście, ocieplenie jest faktem empirycznym. Jestem jedynie głęboko sceptyczny, aby z tego powodu rozpaczać. Zjawisko to wydaje się całkowicie normalne, a dowody znalazłem, pisząc kilka lat temu książkę „Teokracja papieska, 1073-1378. Myśl polityczna papieży, papalistów i ich przeciwników” (Warszawa 2011). Praca nad tą rozprawą zmusiła mnie do lektury wielu opracowań i źródeł dotyczących historii, kultury i filozofii średniowiecza. Wertując rozmaite materiały natrafiłem na dwie informacje, które mocno mnie zastanowiły:

1. W źródłach znajdujemy informacje, że w epoce piastowskiej (jeśli mnie pamięć nie myli, to do końca XIII wieku) na Śląsku i w Małopolsce, czyli w najcieplejszej części Polski, w sposób masowy uprawiano winorośl i produkowano z niej całkiem niezłe wina. Nie mam tutaj na myśli popularnych „jaboli”, ale trunki naprawdę przedniej jakości. Pod koniec średniowiecza uprawa winorośli powoli zanika, a narodowym alkoholem polskim staje się piwo (o wódce i spirytusie taktownie nie będziemy tutaj wspominać). Stało się tak dlatego, że klimat zaczął się oziębiać i winorośl rosła w południowej Polsce coraz słabiej.

2. Kiedy pochodzący z Danii wikingowie odkryli w średniowieczu wielką wyspę na dalekiej północy, to nazwali ją Zieloną Wyspą, czyli – w ich germańskim języku – Grenlandią. Gdy ją odkryli, nie była ziemią niegościnną, przykrytą śniegiem i lodem. Gdyby taką ją zobaczyli, to by ją nazwali Hvidlandią, czyli Białą Wyspą. Ujrzeli ją jednak zieloną i byli zachwyceni płodnością jej ziemi. Zaczęli się tam masowo osiedlać. Potem Duńczycy praktycznie utracili kontakt ze swoimi pobratymcami na północy. Nawiązali go pod koniec średniowiecza i byli zszokowani: było zimno, ziemia była skuta lodem i prawie nic nie rodziła. Kroniki mówią, że tamtejsi mieszkańcy byli chronicznie niedożywieni i z tego powodu stali się niżsi wzrostem od „klasycznych” wikingów. Kto dał radę, ten ewakuował się do Skandynawii.

Te dwa przykłady – mediewista zapewne podałby ich więcej – wskazują, że pod koniec średniowiecza klimat gwałtownie zaczął się ochładzać. Nastąpiło „globalne oziębienie”. Teraz zaś z kolei mamy „globalne ocieplenie”. Samo to pojęcie sugeruje, że jest coraz cieplej. Ale zjawisko to można opisać zupełnie inaczej: czy klimat rzeczywiście ociepla się, czy też wraca do poziomu z końca średniowiecza? W Polsce ponownie, po kilkuset latach, zaczyna się uprawiać winorośl… To, czy mamy do czynienia z ociepleniem, czy powrotem do normalności, zależy od autorytatywnego zdefiniowania, która temperatura ma charakter archetypiczny, czyli wzorcowy. Czy jest to temperatura z X wieku, gdy kwitła Grenlandia, a na Śląsku wyrabiano dobre wina? A może jest nią mocno zimniejszy klimat z XIX wieku? Czy więc klimat się ociepla, czy też wraca do status quo ante?

Zupełnie nie czuję się kompetentny do odpowiedzenia na to pytanie, gdyż zapewne nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy klimat ociepla się, bo obniżki i zwyżki temperatur są czymś normalnym co kilkaset lat, czy też to wynik działalności przemysłowej człowieka. Nie stwierdzimy tego, ponieważ nie mamy danych statystycznych z poprzednich tysiącleci, aby móc określić temperatury wzorcowe. Nauka jest bezradna i tyle.

Zobaczmy więc, które środowiska głoszą apokaliptyczną wizję globalnego ocieplenia. Gdy przedstawiciel bankierów i kawiorowej lewicy Emmanuel Macron wygrał wybory prezydenckie we Francji, to we francuskiej telewizji wystąpił z krótkim anglojęzycznym przemówieniem, w którym stwierdził, że skoro Donald Trump poobcinał granty dla naukowców zajmujących się globalnym ociepleniem, to on zaprasza wszystkich wygłodzonych amerykańskich badaczy do Francji. W samych Stanach Zjednoczonych w kwestii globalnego ocieplenia wyspecjalizował się najpierw lewicujący Al Gore, a potem jeszcze bardziej lewicujący Barack Obama. W Unii Europejskiej prym w tematyce globalnego ocieplenia wiedzie niemiecka SPD z Martinem Schulzem i – szerzej – socjaldemokraci i zieloni, przy czym wszyscy wiemy, że zieloni są jak arbuzy: z wierzchu zieloni, w środku czerwoni.

Za europejską lewicą hasła o globalnym ociepleniu przyjęły wszystkie partie establishmentowe, bez względu na ich formalną nazwę i głoszony światopogląd, a które moglibyśmy określić mianem „kolaborujących z wielkim kapitałem”. Dziś wielką zwolenniczką walki z globalnym ociepleniem jest autentyczna katechonka Unii Europejskiej, czyli Angela Merkel. Teraz doszlusował do niej Macron. Oczywiście jest jeszcze Donald Tusk. Czy te, wymienione wyżej, nazwiska brzmią dla Państwa wiarygodnie? Czy uwierzycie Państwo w globalne ocieplenie, gdyż tak jednym głosem mówią Obama, Merkel, Schulz i Tusk?

Nie jestem fideistą i brak mi tak pojętej wiary. Jestem człowiek do gruntu nowożytnym i wiara mi nie wystarcza. Potrzebuję dowodu na globalne ocieplenie, tak jak św. Tomasz potrzebował dowodów na istnienie Boga. Dowodu takiego mi nie przedstawiono, a nie uwierzę, gdy naukę taką dają mi autorytety, ponieważ owe autorytety nie są dla mnie autorytetami. Nie tylko w nauce, ale i w ekonomii, w polityce i w każdej innej sferze. Nie powierzyłbym tym wszystkim postępowcom banknotu stuzłotowego, więc tym bardziej nie powierzę im czuwania nad klimatem na kuli ziemski.

REKLAMA