Wielomski: Rząd kończy z fikcją liberalizmu

REKLAMA

Rządząca Polską Platforma Obywatelska – a konkretnie przedstawiciele jej lewicowo-liberalnego skrzydła – zapowiedziała złożenie w Sejmie ustawy przeciwko „mowie nienawiści”. Nie ukrywam, że postrzegam tę zapowiedź jako jeden z decydujących momentów w historii liberalnej demokracji w Polsce. Projekt logiczny, bowiem ostatecznie kończący z fikcją liberalizmu.

Być może urażę część Czytelników nczas.com, ale uważam liberalizm za nieludzki. Przez określenie to rozumiem, że ideologia liberalizmu i liberalny system polityczny jest niezgodny z naturą człowieka, która ma charakter wspólnotowy. Każda zaś wspólnota opiera się na konstytuujących ją wartościach. Ci, którzy opierają się nim, kontestują je, są eliminowani w drastyczny sposób. W czasach świetności Cywilizacji Zachodu społeczeństwo eliminowało heretyków i wolnomyślicieli, podpalając pod nimi drewniane stosy, czyli penalizując herezję, bluźnierstwo i apostazję. Potem rozpoczęło się zjawisko opisane znakomicie przez Carla Schmitta w jego pracy „Lewiatan w teorii państwa Thomasa Hobbesa” (1937): mediewalne społeczeństwo monoideowe zaczęło pękać i pod skorupą oficjalnej ortodoksji zaczęły się pojawiać prądy wolnomyślicielskie. Najpierw publicznie oddawano jeszcze Bogu cześć wedle ustalonej przez suwerena ortodoksji, ale w sercu już w to nie wierzono, a w końcu publicznie zaczęto kwestionować wszystkie prawdy. I tak oto narodziło się społeczeństwo liberalne. Schmitt uważał takie zjawisko za nietrwałe, gdyż sprzeczne z naturą ludzką, która domaga się, aby wspólnota ufundowana była na jakiejś ortodoksji. Stąd pojawiły się „ortodoksje zastępcze”, które podjęły próby narzucenia masom zeświecczonej religii w postaci ideologii. To świat dwudziestowiecznych totalitaryzmów.

REKLAMA

Niemiecki prawnik uważał, że oto świat powrócił do pewnej bardzo niedoskonałej „normalności”, czyli do monoidei, acz o laickim i mitycznym charakterze. Ideologia totalitarna to taka zlaicyzowana postać religii. Nie ma wątpliwości, że Carl Schmitt pomylił się co do tego, że przyszłością świata jest monoidea faszystowska. Ma jednak rację co do natury ludzkiej: ta rzeczywiście domaga się jedności wierzeń, jedności poglądów i walki z odstępcami za pomocą ustaw o świętokradztwie. Kwestią wtórną jest, czy ortodoksją będzie katolicyzm rzymski, luteranizm, anglikanizm, faszyzm, bolszewizm czy demoliberalizm. Mechanizm ludzkiego myślenia jest zawsze ten sam: mamy wspólnotę i chcemy, abyśmy wszyscy czuli się jako jedno wielkie „my”. Dlatego domagamy się brutalnego spacyfikowania odstępców, którzy świętokradczo naruszyli drogie nam wartości, bez których nie istnieje nasza wspólnota polityczna.

Ktoś spyta o Prawdę? Schmitt odpowiada cytatem z Hobbesa: „To władza, a nie prawda tworzy prawo” (Auctoritas non veritas facit legem). Kwestia nie sprowadza się do tego, czy prawda w ogóle istnieje – ludzie nie umieją funkcjonować bez pozytywnej odpowiedzi na to pytanie – ale do kwestii, która z oferowanych nam prawd jest rzeczywiście „prawdziwa” (czyli twierdzenie jest zgodne z rzeczą – jakby to powiedział Arystoteles)? Mówiąc znów językiem Hobbesa: w sumie nie jest istotne, czy prawda istnieje i która z oferowanym nam prawd jest „prawdziwa”. Ważne jest tylko, kto decyduje, co jest prawdą i która z nich ma być oficjalną doktryną integrującą ludzi w społeczeństwo (Quis interpretabitur?). Tak właśnie odczytuję wspomniany projekt ustawy o „mowie nienawiści”.

Na naszych oczach widzimy przełomowy moment w polskiej historii: oto kończy się wolność proklamowana w błyskach fleszy w 1989 roku. Oczywiście ktoś powie, że nigdy jej nie było, iż III RP od samego początku przeżarta była socjalizmem. To oczywiście prawda, ale cały ten bajzel funkcjonował przez prawie ćwierć wieku z hasłami „wolności” na sztandarach, a jedną z podstawowych swobód była wolność wypowiedzi, sumienia i przekonań. I oto władza postanowiła nam powiedzieć zupełnie jasno i wprost: liberalizm właśnie się skończył i będziemy represjonować wszystkich „bluźnierców” wobec oficjalnej doktryny państwa, którą jest „wolność”, „tolerancja” i „prawa człowieka”.

Tak, my w Średniowieczu także represjonowaliśmy heretyków, z kolei faszyści i komuniści podobne prawodawstwo wprowadzili wobec przeciwników politycznych. Oto logika każdego normalnego, ludzkiego systemu władzy. Na naszych oczach liberalna demokracja także „domyka się” i ustanawia swoją wersję ustawy o „świętokradztwie”. To logiczne.

Nie widziałem jeszcze projektu tej ustawy, ale z medialnych doniesień dowiadujemy się, że penalizowana nie będzie wszelka „nienawiść”, lecz jedynie ta, która skierowana jest przeciwko cechom wrodzonym, niezależnym od człowieka.
Chodzi o rasę, narodowość, płeć i orientację seksualną. Czyli przy okazji zostanie zadekretowane, że homoseksualizm nie jest chorobą, tylko wrodzoną „odmiennością”. W ten sposób ustawodawca rozstrzygnie problem, o który spierają się lekarze. Quis interpretabitur? Za pomocą tej ustawy system zadekretuje ochronę „grupy trzymającej władzę” w liberalnym państwie.

Co ważne, wręcz kluczowe, ustawa o „mowie nienawiści” nie ma dotyczyć tych elementów, które nie są wrodzone. A co nie jest wrodzone? Nabyta jest wiara chrześcijańska, patriotyzm, duma narodowa, własność prywatna. Bez groźby kary można więc będzie tryskać nienawiścią do Kościoła, polskości i właścicieli. Oto system pokazuje, że te elementy nie konstytuują wartości, na których zbudowana jest III RP. Po ewentualnym uchwaleniu ustawy o „mowie nienawiści” liberalna demokracja ostatecznie domknie się, przekształcając się w nowy monoideowy system z własną cenzurą.

Rodzaj antyśredniowiecza z antyteologią i antydogmatyką, zbrojny w ustawę o antybluźnierstwie, na straży której stać będą antyinkwizytorzy.

Nie potępiam tej tendencji, gdyż wynika z natury ludzkiej, którą liberalizm zignorował. Radykalnie nie zgadzam się jedynie z treściami, które mają być penalizowane. Jak to napisał na Facebooku jeden z moich znajomych: musimy tylko przejąć władzę i zmienić penalizowane treści…

REKLAMA