Wolnościowy sport

REKLAMA

Ponieważ szczęśliwie rozpoczęło się „euro” w piłce kopanej, dziś będzie o sporcie. Jakiś czas temu byłem na dziennikarskim spotkaniu z nowym ministrem sportu Witoldem Bańką. Opowiadane przez tego sympatycznego urzędnika historie upewniły mnie w oczywistym skądinąd przeświadczeniu, że państwo w ogóle nie powinno się do sportu mieszać, nie powinno go finansować ani wspierać. Przeanalizujmy na przykład przypadek Centralnych Ośrodków Sportu.

Są to instytucje, finansowane przez podatnika oczywiście, które mają stanowić „zaplecze infrastrukturalne dla polskich sportowców”. Jest tylko kilka problemów. Problem numer jeden jest taki, że COS-y każą sobie jednak tym sportowcom płacić – i to całkiem słono. Dlaczego? Bo hotel prowadzony przez państwo z definicji będzie droższy i gorszy niż prywatny. Problem numer dwa jest taki, że państwo o swój majątek nie dba, więc na przykład taki COS w Zakopanem nadaje się do kompletnego remontu za kilkadziesiąt milionów. O problemach pomniejszych, takich jak zatrudnianie po COS-ach znajomych królika i przekształcaniu ich w prywatne folwarki, to już nawet nie warto wspominać.

REKLAMA

Jaki jest tego efekt? Oczywisty. Sponsorowani przez państwo zawodnicy nie chcą jeździć do sponsorowanych przez państwo COS-ów, bo po pierwsze – jest w nich za drogo, po drugie – za prymitywnie, a po trzecie wreszcie – przecież cały świat (no prawie) stoi teraz otworem i na takich Kanarach czy w Alicante trenuje się ponoć lepiej, taniej i przyjemniej. Co na to ministerstwo? No oczywiście chce ono włożyć kolejne podatkowe miliony w COS-owe rudery i rozważa zmuszenie sponsorowanych przez państwo siłaczy do zajeżdżania do COS-ów pod groźbą utraty stypendiów!

Przyznają Państwo, że to sen wariata. Sen złodzieja to z kolei historia polskich stadionów. Uświadommy sobie w końcu, że powstały one w gruncie rzeczy za pieniądze rąbnięte przez Donalda Tuska i jego kompanów z OFE (za ten wyczyn całe to towarzystwo, razem z pełnym składem Trybunału Konstytucyjnego z prezesem Andrzejem Rzeplińskim na czele, które klepnęło tę grabież, powinno jak najszybciej trafić do kryminału).

Emerytury będą więc mniejsze, za to będą stać obiekty, do których trzeba będzie już do końca świata dopłacać. Ponoć Stadion Narodowy pochwalił się niedawno „zyskiem operacyjnym” w wysokości… 1,5 miliona zł za 2015 rok. Ale przecież ten „zysk operacyjny” oznacza tylko tyle, że w tym roku nie dopłaciliśmy do pensji pracujących tam krewnych i znajomych rządzącej wtedy szajki, bo nie uwzględnia on przecież ani kosztów inwestycji, ani kosztów remontowych, które w przypadku takich obiektów idą w dziesiątki milionów złotych rocznie…

A tak w ogóle to co to za pomysł, by podatnik musiał płacić za to, że ktoś wyżej podskoczy, dalej rzuci kulkę czy solidniej machnie przeciwnikiem o matę? Czy my naprawdę zwariowaliśmy, że nie tylko zgadzamy się za to płacić, ale nawet, jak np. minister Bańka, uważamy to za najoczywistszą rzecz pod Słońcem?

nczas-25-26-2016

REKLAMA