Wozinski: Mit Reagana. Krytyka z prawej

REKLAMA

Ronald Reagan jeszcze za swojego życia uzyskał status pomnika z brązu. Zapatrzeni w ten pomnik rzekomo wolnorynkowego polityka Polacy zapominają jednak, że w czasach jego prezydentury docierały do nas zaledwie skrawki prawdziwych informacji o tym, co działo się w Ameryce.

Zgodnie z popkulturową wersją historii, lata osiemdziesiąte upłynęły pod znakiem leseferystycznych rządów Ronalda Reagana w USA i Margaret Thatcher w Wielkiej Brytanii. Niczym mityczni herosi mieli oni dokonywać licznych deregulacji, rozpędzić związki zawodowe, obniżać podatki, znosić cła, lansować kapitalizm i walczyć z komunizmem. Niestety, opis ten ma się do rzeczywistości tak samo jak wizja Ernesto „Che” Guevary jako obrońcy biednych i uciśnionych Latynosów.

REKLAMA

Decydujący wpływ na wytworzenie wolnorynkowego mitu Reagana w Polsce miały komunistyczne media. Ostatnia dekada zimnej wojny miała już mniej militarny charakter, a obydwie strony konfliktu postawiły przede wszystkim na słowną przepychankę. Komuniści krytykowali zgniły kapitalizm, a Reagan postanowił sprzedać się medialnie jako wielki orędownik wolnego rynku oraz pogromca Imperium Zła. Ponieważ Polacy nie mieli jeszcze wówczas dostępu do internetu, a jedynym kanałem informacyjnym były rządowe media, nad Wisłę trafiały jedynie informacje starannie przygotowane przez pijarowy sztab amerykańskiego prezydenta. Komuniści z chęcią przyjmowali puste wolnorynkowe slogany Reagana, gdyż zyskiwali tym samym sojuszników wśród środowisk niechętnych kapitalizmowi.

Tak jak niezliczone szeregi polityków, Reagan był mistrzem w rzucaniu pustych przedwyborczych obietnic. Jedno z jego wyborczych haseł zachęcało do „zrzucenia rządu z naszych barków” (to get government off our backs), a w swoich przemówieniach lubił się powoływać na Miltona Friedmana, Friedricha von Hayeka, czy nawet Ludwiga von Misesa. Przed objęciem prezydentury, chcąc zdobyć głosy libertarian, zapowiadał, że zniesie pobór do wojska, gdyż twierdził, że „niszczy właśnie te zasady, których obronie oddane jest nasze społeczeństwo”. Jednakże już w rok po złożeniu prezydenckiej przysięgi zmienił zdanie, argumentując, że „żyjemy w niebezpiecznym świecie”.

Reagan nabierał wyborców na swój leseferyzm w sposób najbardziej kłamliwy z możliwych. W czasie kampanii grzmiał na rządzących, że zadłużają państwo oraz obiecywał znaczną redukcję budżetu. Tymczasem fakty mówią same za siebie. Gdy w 1980 roku Jimmy Carter kończył swoją kadencje, wydatki budżetu wynosiły 591 miliardów dolarów, a deficyt był na poziomie 73,8 miliarda. Po ośmiu latach rządów Reagana w 1988 roku wydatki wzrosły do prawie 1 biliona dolarów, a deficyt – do poziomu 155 miliardów. Choć przed wyborami przyszły prezydent obiecywał, że dokona drastycznej deregulacji rynku energii oraz edukacji, nie podjął w tym kierunku żadnego kroku. Zamiast zrzucić państwo z barków obywateli, Reagan podwoił jego ciężar.

Większa część prezydentury Reagana upłynęła na wprowadzaniu nowych ceł, podnoszeniu podatków oraz nakładaniu coraz większych obciążeń na sektor prywatny. W 1982 dokonał najwyższej w historii USA podwyżki podatków, która przyniosła 100 miliardów dodatkowych wpływów do budżetu, zaś w 1986 roku drastycznie podwyższył podatek dochodowy, który uderzył najbardziej w amerykańską klasę średnią.

Na okres rządów Reagana przypada także drastyczne natężenie wojny narkotykowej w Ameryce Łacińskiej. Wywołana w latach sześćdziesiątych poprzez wprowadzenie zakazu posiadania narkotyków, przyczyniła się do wzrostu potęgi mafii, które dzięki prohibicji mogły liczyć na większe zyski z interesu. Gdy Reagan obejmował urząd prezydenta, liczba więźniów odsiadujących wyroki za narkotyki stanowiła 25% ogółu; gdy ten niby-leseferysta kończył urzędowanie, było ich już 44%. Z polecenia Reagana zaczęto nawet wywierać na rządy krajów Ameryki Łacińskiej naciski, aby również zakazywały narkotyków niedozwolonych w USA pod groźbą odebrania pomocy pieniężnej.

Reagan chciał się w ten sposób przypodobać środowiskom spoglądającym na politykę wyłącznie z religijnego punktu widzenia. Tym właśnie należy tłumaczyć używaną przez niego często figurę „Imperium Zła”, rozpętanie wojny z pornografią oraz podniesienie wieku dopuszczającego spożycie alkoholu do 21 lat. Reagan jak mało kto rozumiał, że na wolnej przedsiębiorczości zależy tak naprawdę garstce osób, a już na pewno nie szeroko rozumianym środowiskom prawicowym, dla których ważniejsza jest armia, walka ze specyficznie i wąsko pojętym złem oraz wzmacnianie państwa. Dlatego też nie należy się dziwić temu, iż w drugich wyborach zyskał aż 60% poparcia. Reagan był bowiem sprzecznością, która idealnie wpasowała się do oczekiwań społecznych: z jednej strony stwarzał wrażenie wolnorynkowych reform, a jednocześnie umacniał władzę państwa.

Retoryka walki z Imperium Zła dała Reaganowi uzasadnienie do instalowania amerykańskiej armii w jeszcze większej liczbie państw świata. Z rozkazu Reagana zrzucano bomby na Libię („przypadkiem” zginęła córeczka pułkownika Kadafiego, nie licząc tysięcy poszkodowanych cywilów), wysłano żołnierzy do Libanu, dokonano interwencji w Nikaragui, wspierano finansowo Saddama Husajna, którego akolici Reagana – Bush senior i junior – uznali już za zbrodniarza. Jakby tego było mało, Reagan wysyłał dolary nawet dla reżimu Pol Pota w Kambodży.

Dobre stosunki Reagana z papieżem Janem Pawłem II sprawiły, że do dziś uważa się go za głównego, obok Wojtyły, autora upadku komunizmu. Jeżeli jednak Związek Sowiecki przez coś upadł, to przede wszystkim za sprawą samego systemu gospodarczego komunizmu. Ponad 70 lat gospodarki centralnie planowanej przyniosło tak ogromne zubożenie, że włodarze na Kremlu zrozumieli, iż nie stać ich na żadną konfrontacje zbrojną z Zachodem. Zdobycze wojenne już dawno się wyczerpały, a biedę zaczęła odczuwać nawet klasa najważniejszych aparatczyków. Blok sowiecki upadł z przyczyn ekonomicznych – nie wytrzymał konkurencji z bardziej wydajnym światem kapitalistycznym.

W związku z tym ciężko jest uznać Reagana za pogromcę komunizmu, gdyż zamiast wzmacniać kapitalizm na Zachodzie, jedynie go ograniczał. Gdyby był faktycznym wrogiem ZSRS, wówczas wytoczyłby mu wojnę na decydującym polu – gospodarczym. Zamiast tego Reagan wystawił wolny świat na wielką próbę, jeszcze bardziej dusząc wolność gospodarczą w USA. Nakręcony za jego rządów przemysł zbrojeniowy pochłaniał coraz więcej funduszy, tak jak system opieki społecznej, przez co Reagana należy uznać za jednego z głównych twórców dzisiejszego amerykańskiego welfare-warfare state.

Jakby tego było mało, Reagan, choć sam ogłosił się dowódcą antykomunistycznej krucjaty, był co najmniej dwuznaczny w odniesieniu do polskich dysydentów. W czasie jego rządów odrzucono aż 85% polskich wniosków o azyl polityczny w USA. Czyżby tak walczył z komunizmem pogromca Imperium Zła?

Biorąc pod uwagę całokształt „osiągnięć” Reagana, ciężko jest uniknąć porównania do polskiego „liberała” Donalda Tuska. W zamierzchłych czasach, gdy Platforma Obywatelska była jeszcze poza rządem, jej liderzy składali dziesiątki obietnic o wolnorynkowym charakterze. Mówiono o obniżce podatków i wprowadzeniu podatku liniowego, o zlikwidowaniu Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, uproszczeniu systemu podatkowego oraz o wielu innych miło brzmiących reformach. Po sześciu latach rządów partii Tuska chyba już nikt nie ma złudzeń, że pomysły te nigdy nie zostaną wprowadzone w życie.

Różnica między Reaganem i Tuskiem jest jednak taka, iż pierwszy z nich był w młodości aktorem i do perfekcji opanował umiejętność przekonywującego kłamstwa. Miliony zwolenników Reagana patrzyły na niego w telewizji i dawały się uwieść jego fałszywym opowieściom. Wrogość niektórych mediów nie przeszkadzała mu utrzymywać szerokiego grona sympatyków. Z kolei Tusk jest drętwym mówcą i na jego image musi pracować cały sztab usłużnych dziennikarzy. Obydwaj mają jednak jedną rzecz wspólną: po ich odejściu jawnie socjalistyczni politycy będą mieli jeszcze większy pretekst do powiedzenia: „wolny rynek zawiódł – czas na bardziej aktywną rolę państwa”.

REKLAMA