Wszystkie wolty Palikota. Jak ewoluowały poglądy naczelnego antyklerykała III RP?

REKLAMA

Po nieudanej próbie wprowadzenia związków partnerskich na orbitę polskiego prawa i marketingowym show z Anną Grodzką jako kandydatem na marszałka sejmu, Ruch Janusza Palikota kontynuuje postępową krucjatę.

Polityk z Biłgoraja walczy o serca lewicowego elektoratu umieszczając na rewolucyjnym sztandarze mniejszości seksualne. Jak zauważył Tomasz Sommer stanowią oni nową „klasę robotniczą”. Walka o ich „emancypację” nigdy się nie skończy, bo nawet w porewolucyjnym społeczeństwie zawsze będzie istnieć grupa „konserwatywnych faszystów”, którzy zamiast uznać prawa homoseksualnego i transseksualnego proletariatu, będą postulować tradycyjny model rodziny.

REKLAMA

Palikot oczywiście ma w głębokim poważaniu dobro mniejszości seksualnych. W listopadzie 2011 roku, razem z Robertem Biedroniem, oburzał się na zarejestrowanie przez sąd – jako znaku zastrzeżonego Narodowego Odrodzenia Polski – symbolu „zakaz pedałowania”. Na zorganizowanej przez partię Palikota konferencji prasowej, prezes Kampanii Przeciw Homofobii opisał emblemat jako „odwołujący się bezpośrednio do tradycji neofaszystowskiej, ksenofobicznej, nietolerancyjnej”. – Granica tolerancji dla faszyzmu została po raz kolejny przekroczona. Państwo się temu przygląda i nie reaguje, co więcej państwo w jakiś sposób zatwierdza tego typu znaki, nobilituje je, sprawia, że są one wywyższane – grzmiał Biedroń u boku lidera partii. Egzaltacja posła może kogoś by przekonała gdyby nie to, że to Janusz Palikot jest jednym z tych, którzy przyczynili się do utrwalenia „zakazu pedałowania” w kulturze masowej!

„Homofobiczny” symbol, trzymany przez uśmiechniętą parę, ozdobił okładkę należącego do Palikota tygodnika „Ozon”. Zdjęcie zostało zrobione po demonstracji NOP we Wrocławiu, w 2005 roku. Tygodnik uważany przez media głównego nurtu (np. przez „Fakt”) za „mega prawicowy” użył „neofaszystowskiego” zdjęcia do zilustrowania artykułu o normalnych – czyli tradycyjnych – poglądach większości Polaków na rodzinę!

Krótka, wydawnicza historia „Ozonu” unaocznia ideowy cynizm Palikota. Spółka „Ozon Media”, w której polityk był głównym inwestorem i posiadaczem większościowego udziału, najpierw kreowała tygodnik na pismo o profilu liberalnym. Świadczy o tym powierzenie roli redaktora naczelnego Dariuszowi Rosiakowi związanemu wtedy z polską edycją „Newsweeka” a wcześniej m.in. z „Polityką” i „Tygodnikiem Powszechnym”. Zastępcą redaktora naczelnego był Szymon Hołownia związany w tamtym okresie z „Gazetą Wyborczą” oraz „Newsweekiem”. Wśród dziennikarzy prym wiedli: Ryszard Bugaj (były przewodniczący Unii Pracy), Tomasz Lis (wtedy w „Polsacie”), Sławomir Sierakowski (założyciel lewackiej „Krytyki Politycznej”). Zmiana profilu pisma o 180 stopni nastąpiła, gdy okazało się, że wyniki sprzedaży w ciągu pierwszy trzech miesięcy nie osiągnęły nawet połowy zakładanego nakładu. Tygodnik z dnia na dzień stał się bastionem konserwatyzmu w wydaniu katolickim. Jako redaktor naczelny zadbał oto Grzegorz Górny (twórca znienawidzonej przez lewicę „Frondy”). Pomagał mu m.in. Rafał Tekieli („Radio Józef”) oraz… Tomasz Terlikowski (wtedy związany z religijną audycją TVP pt. „Między ziemią a niebem”). Tygodnik upadł w lipcu 2007 roku. Palikot na przedsięwzięciu stracił ok. 20 mln złotych. W wywiadzie, którego w tym samym roku udzielił „Polityce” wyznał, że do stworzenia „Ozonu” namówił go dominikanin Maciej Zięba i znany z katolickich poglądów (zwłaszcza atencji do kultu maryjnego) przedsiębiorca Roman Kluska. – To miało być pismo realizujące linię 4xR: religia, rodzina, rynek, rozsądek – wyznał przyszły antyklerykał.
Metamorfoza, która dokonała się w tygodniku, była zapowiedzią politycznej kariery człowieka zdolnego do każdej wolty. – Tak jak zamienił gazetę lewicową w ultrakatolicką, tak teraz z konserwatysty chce się stać ikoną lewicy. Naiwni, którzy mu uwierzą! – pisał przed trzema laty Paweł Rybicki, bloger na nieistniejącym już portalu pardon.pl.

W międzyczasie – w czerwcu 2005 r. – Palikot wstąpił do regionalnych struktur Platformy Obywatelskiej w Lublinie. W październiku został posłem. Sejmowe ślubowanie zakończył zwrotem „Tak mi dopomóż Bóg”. W maju 2012 r. – już jako lider ruchu swojego imienia – tłumaczył się z tych słów Monice Olejnik. – To sformułowanie jak „dzień dobry”. Element tradycji, a nie akt wyznania wiary – uciął rozmowę w „Kropce nad i”. W tym samym programie przyznał, że do niedawna miał w domu wygospodarowane miejsce na kapliczkę. Dziennikarkę TVN24 przekonywał, że nie było to dla niego miejsce modlitwy, ale dzieło „bardziej artystyczne, estetyczne niż religijne”. Zaledwie kilka miesięcy po tym wyznaniu jego partia postanowiła poręczyć za Jerzego D., który w częstochowskim sanktuarium rzucił w kierunku obrazu Matki Bożej żarówki wypełnione farbą. Gdyby nie to, że zabytek chroniła pancerna szybka, dzieło zostałoby poważnie uszkodzone. Przy okazji Armand Ryfiński, partyjny kolega Palikota, nazwał wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej „bohomazem”. Trochę szkoda, że dla hecy pan poseł nie oblał farbą domowej kapliczki swojego lidera…
Palikot – jako stały gość „Kropki nad i” – spowiadał się także z innych „grzechów”. Przyznał np. że od 16 roku życia jest osobą niewierzącą. Przez blisko 31 lat był formalnie członkiem Kościoła katolickiego m.in. „ze względu na swoje dzieci”. Fakt, że kilka lat wcześniej ochrzcił swoje dzieci wytłumaczył bełkotliwie „pewnym rodzajem szacunku na który Kościół zasługuje”. Równocześnie – jako ten, który „się /do Kościoła/ nie zapisywał” ale „został zaniesiony tak jak większość Polaków” – żalił się dziennikarce na zbyt skomplikowaną procedurę apostazji (opuszczenia eklezjalnej wspólnoty)!

Nagłe, (anty)klerykalne zwroty akcji w swoim życiu Palikot usprawiedliwiał dość klasycznie. W kościele poirytowali go „pedofile, ludzie mobbigujący seksualnie młodszych księży, jak biskup Paetz” oraz „skandaliczna pazerność Kościoła przy likwidacji Funduszu Kościelnego”. Wielokrotnie podnoszona przez partię Palikota krytyka opływającego w dostatki kościoła jest o tyle zabawna, że lider ugrupowania zasłynął na Lubelszczyźnie milionową (!) dotacją na Diecezjalny Fundusz Stypendialny! Złośliwi sugerowali, że hojność Palikota była próbą zyskania poparcia lubianego przez postępowe media śp. metropolity lubelskiego Józefa Życińskiego.
Głównym powodem ideowej biegunki Palikota w kontekście religii miała być jednak ogromna zmiana, jaką Kościół przeszedł w 2010 roku. Pochowanie Lecha Kaczyńskiego na Wawelu polityk uznał za „jeden z największych skandali ostatnich lat”. W 2009 roku sejmowy krzyż był dla niego symbolem wykraczającym poza religijny kult. – To w końcu Kościół włożył Bolesławowi Chrobremu koronę na głowę, (…) w Polsce często walczył o wolność. Ja patrząc na krzyż w miejscach publicznych widzę w nim symbol narodowy i państwowy a nie religijny” – mówił na antenie TVN 29 listopada 2009. Trochę ponad 4 miesiące później, po katastrofie smoleńskiej, krzyż stał się dla Palikota „symbolem partyjnym, symbolem Prawa i Sprawiedliwości”.

Żonglujący poglądami w rytm zmieniającej się koniunktury Palikot odkrył – i skutecznie zagospodarował – antyklerykalny przyczółek na scenie politycznej. W ruchu swojego imienia zrealizował idee, o których publicznie (chyba po raz pierwszy?) przebąkiwał w kwietniu 2007 roku. Na konferencji programowej PO, ubrany w koszulkę z napisem „jestem gejem”, dał wtedy do zrozumienia, że polityczny wiatr wieje z lewej strony, więc PO powinna porzucić centroprawicową retorykę i zając się „obroną mniejszości i słabych”.

Nastały czasy, w których to „figura Anki Grodzkiej jest figurą Chrystusa”. W szopce Palikota teraz to ona „niesie krzyż na plecach” („Kropka nad i”, 05.02.2013) Biłgorajski polityk bez skrupułów pozwoli ją ukrzyżować na rewolucyjnej barykadzie postępu.

REKLAMA