Wyobraźmy sobie, że władzę w Polsce zdobyła autentyczna prawica…

REKLAMA

Zawsze czułem niechęć do politycznego marzycielstwa i fascynowania się wielkimi wizjami światów alternatywnych. Nie interesuje mnie świat taki, jaki być powinien, lecz ten, który jest – i pytanie, czy z tym, jaki on jest, można cokolwiek zrobić. Marzycielstwo jest typowe dla myślenia lewicowego i filozofii oświecenia.

Jednak lubimy takie zabawy w światy idealne. Zrobię raz jeden wyjątek i także się w to pobawię. Wyobraźmy sobie taką sytuację, że władzę w Polsce zdobyłaby autentyczna prawica. Piszę „autentyczna”, aby ktoś nie pomylił tego, co mam na myśli, z PiS-em lub jakimiś innymi byłymi członkami KOR-u udającymi prawicę.

REKLAMA

Cóż takiego ta autentyczna prawica chciałaby zrobić? Autentyczna prawica chciałaby skasować instytucję głosowania powszechnego i zamknąć Sejm na przysłowiowe cztery spusty, aby w to miejsce zaprowadzić rządy autorytarne. Następnie, uchwyciwszy w swoje ręce pełnię władzy ustawodawczej i wykonawczej, przeprowadzić szereg reform mających na celu delegalizację partii lewicowych i demokratycznych; pozamykać lewicowe i liberalne media, a na koniec zamknąć w więzieniach lub internować bojowników o wolność i demokrację, czyli tzw. demokratyczną opozycję. Pacyfikacja sceny politycznej pozwoliłaby na przeprowadzenie szeregu reform społecznych i cywilizacyjnych, zaczynając od ścisłego zakazu zabijania dzieci poczętych, a kończąc na przywróceniu kary śmierci. Następnie prawica przeszłaby do walki na polu ekonomicznym, likwidując podstawy socjalizmu, czyli radykalnie odchudzając biurokrację i deregulując gospodarkę.

Przyznajmy, że szanse na przeprowadzenie takich zmian w obecnej konstelacji politycznej i przy tych sympatiach politycznych, jakie mamy, nie są specjalnie duże (mówiąc bardzo oględnie). Reżimy demokratyczne w rzeczywistości są bardzo konserwatywne i świetnie umieją zachowywać władzę raz zdobytą, kumulując niezadowolenie społeczne w postaci opozycji, która dochodzi do władzy tylko po to – jak się to szybko okazuje – aby kontynuować politykę swoich poprzedników. Ale przyjmijmy hipotetycznie, że do sytuacji takiej doszło i po niedzielnych wyborach rozpoczyna się w Polsce Kontrrewolucja i do władzy w Warszawie dochodzą uczniowie Josepha de Maistre’a i Charlesa Maurrasa.

Polska kontrrewolucyjna musiałaby prowadzić jakąś politykę zagraniczną. Byłaby krajem zbyt słabym, aby nie wiązać się sojuszem z kimkolwiek. Położenie geograficzne pomiędzy Niemcami (Unią Europejską) a Rosją powoduje, że Polska kontrrewolucyjna musiałaby jakieś sojusze wybrać. Teoretycznie możliwości geopolityczne są cztery, tak jak i dziś:

1) Kontynuacja dotychczasowej polityki zagranicznej rządów PO, czyli postawienie na Unię Europejską, a więc w praktyce na Berlin. Czy Berlin i Bruksela pozwoliłyby Polsce na przeprowadzenie integralnej kontrrewolucji, wiążącej się z odrzuceniem demokracji parlamentarnej i powszechnych wyborów? Czy Berlin i Bruksela pogodziłyby się z odstawką wielu znaczących do tej pory polityków i magnatów medialnych? Powiem tak: Berlin i Bruksela jak dotąd nie godzą się nawet na prawo Polski do zlikwidowania podatku VAT lub obniżenia go poniżej 15% (minimalna stawka unijna). W tej sytuacji jakakolwiek dyskusja o zmianie systemu gospodarczego i politycznego spowodowałaby najpierw huraganowy atak medialny, a następnie sankcje ekonomiczne nałożone na nasz kraj. Ostatecznie Bundeswehra, z upoważnienia Komisji Europejskiej i z błogosławieństwem Parlamentu Europejskiego, zapewne dokonałaby „akcji policyjnej” nad Wisłą, przywracając tutaj „rządy demokratyczne i przestrzegające praw człowieka”.

2) Czy w Polsce można by przeprowadzić Kontrrewolucję w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi? Zapewne prościej byłoby z rozmontowaniem systemu socjalistycznego, gdyż Amerykanie mają do gospodarki podejście o wiele zdrowsze niż zachodni Europejczycy. Cóż jednak z tego, skoro warunkiem przełomowych reform gospodarczych nad Wisłą byłoby wcześniejsze uporządkowanie sceny politycznej, czyli kasata zasady demokratycznej, w wyniku której od 25 lat rządzą nami rozmaici socjaliści? Nie miejmy złudzeń, że Waszyngton pozwoliłby Warszawie na kasatę demokracji, zniesienie „wolnych mediów” i wsadzenie za kraty znaczącej części dotychczasowej elity władzy. Nie mam wątpliwości, że US Army dokonałaby, wespół z Bundeswehrą, „akcji policyjnej” nad Wisłą w celu przywrócenia „rządów demokratycznych i przestrzegania praw człowieka”.

3) Zawsze zostaje fantom polskiej myśli politycznej w postaci Międzymorza opartego na sojuszu Polski i Ukrainy. Problem tylko w tym, że postbanderowskie elity rządzące aktualnie w Kijowie wydają się instruowane przez amerykańskich oficerów prowadzących, a cała „rewolucja” na Majdanie – sprawnie przeprowadzoną operacją niemieckiego i amerykańskiego wywiadu. Jedyni realni ewentualni sojusznicy to Białoruś (której prezydent poprze każdy ruch oddalający od jego granic wpływy amerykańskie i unijne) i Węgry, których rządy szanują suwerenność wewnętrzną innych państw, samemu dobrze wiedząc, co znaczy dyktat zagraniczny. To za mało, aby znaleźć oparcie dla polskiej Kontrrewolucji.

4) Zostaje czwarta opcja: Rosja. Czy kraj ten wyciągnąłby rękę do kontrrewolucyjnej Polski? Zadajmy kilka pytań. Czy Putinowi przeszkadzałoby, że dotychczasowa klasa polityczna trafiłaby za kraty? Nie, wszak ludzi o podobnych poglądach sam trzyma pod kluczem. Czy Putin miałby cokolwiek przeciw, gdyby w Polsce nie przestrzegano praw człowieka? Sam ich nie przestrzega. Czy Putinowi przeszkadzałaby radykalna zmiana systemu gospodarczego w naszym kraju? A dlaczego? Czy miałby coś przeciw, gdyby nas wyrzucono za karę z Unii Europejskiej lub z NATO? Nie tylko nie miałby nic przeciw, ale nawet by się ucieszył! Czy miałby coś przeciwko przywróceniu kary śmierci? Też nie sądzę.

Kontrrewolucja integralna jest w tej chwili w Polsce fantazją, ale ewentualny sojusznik Polski kontrrewolucyjnej jest oczywisty – to Putin. Ciekawe jest to, że na prawej części sceny politycznej jest tak bardzo znienawidzony. Czyż to nie paradoks?

REKLAMA