Tusk droższy od Gierka. Idzie kryzys!

REKLAMA

„Nie ma takiego okrucieństwa ani takiej niesprawiedliwości, której nie mógłby popełnić łagodny, liberalny rząd, jeśli zabraknie mu pieniędzy” – przestrzegał Charles Alexis de Tocqueville. Rząd Donalda Tuska nie jest ani łagodny, ani liberalny. A wszystko wskazuje na to, że wkrótce zabraknie mu pieniędzy.

Tylko w tym roku, aby zbilansować budżet, zabraknie minimum 18 mld złotych. Minister finansów Jacek Rostowski, układając budżet, zawyżył wpływy z podatku VAT, a także parametry ekonomiczne. Na razie rząd zabiera się za korygowanie założeń budżetu na przyszły rok, chociaż już obecny wymaga korekty. „Polska nie przeprowadziła wystarczających reform, w 2013 roku zielona wyspa przejdzie do historii. Zniesiemy to gorzej niż w 2009. Będziemy mieli recesję. Wielu Polaków straci pracę, zmaleje wartość oszczędności. Idą trudne czasy” – przewiduje prof. Krzysztof Rybiński, były wiceprezes Narodowego Banku Polskiego. Trudnych czasów już na jesieni boi się ekipa Donalda Tuska, uchwaliła więc niekonstytucyjną ustawę ograniczającą prawo do demonstrowania.

REKLAMA

Koniec zielonej wyspy

Braku kryzysu w ostatnich latach nie zawdzięczamy bynajmniej dobrym rządom. W latach 2009-2012 wpompowano w polską gospodarkę ogromne pieniądze. Inwestycje publiczne w relacji do PKB podwoiły się. Dziś jednak rząd musi ciąć wydatki. Niezależnie od tego, jak bardzo nagina statystyki i kreatywnie księguje minister finansów Jacek Rostowski, Polska zbliżyła się (faktycznie już przekroczyła) do tzw. progów ostrożnościowych, czyli konstytucyjnych barier zadłużenia. Będziemy mieli więc do czynienia ze spadkiem wydatków sektora publicznego. To oczywiście korzystna tendencja. Problem polega na tym, że zbiegnie się z jednoczesnym zmniejszaniem się wydatków prywatnych firm. Krótko mówiąc: ludzie będą zwalniani z pracy w sektorze publicznym, a w prywatnym nie będzie dla nich pracy. Według szacunków prof. Rybińskiego, bezrobocie w Polsce na koniec roku wyniesie około 14 procent.

Problemem jest nie tyle kryzys, co kompletny brak przygotowania rządu do niego. Wydatki budżetowe bilansują się tylko i wyłącznie w wypadku utrzymania wzrostu gospodarczego. Na wypadek recesji rząd nie ma innego pomysłu niż podwyższanie podatków, a to będzie oczywiście szkodzić gospodarce. Wprowadzona w tym roku podwyżka VAT o 1 pkt procentowy sprawiła, że wpływy z tego podatku w pierwszej połowie roku były niższe niż przed rokiem. Nie tylko wydajemy mniej, ale zwyczajnie zaczyna zwiększać się szara strefa. Najgorsze jest to, że w wypadku pogarszania się relacji długu do PKB rząd zaplanował automatyczne podwyżki stawki podatku VAT aż do 25 procent. Będziemy mieli więc do czynienia z samonapędzającym się mechanizmem kryzysu. Im słabszy będzie wzrost gospodarczy, tym bardziej rząd będzie podnosił podatki, dobijając gospodarkę.

Mało kto dziś pamięta, że z poprzedniego spowolnienia gospodarczego w 2001 roku (bezrobocie przekraczało wówczas 20 proc.) Polska wyszła dzięki obniżce podatku dla firm do 19 procent.

Siedem chudych lat

Prof. Rybiński prognozuje, posługując się biblijnymi analogiami, siedem chudych lat. Jego zdaniem ostatnie siedem lat było „tłustych” i w tym czasie trzeba było się przygotować na gorszą koniunkturę. Tymczasem w Polsce nie przeprowadzono żadnej reformy finansów publicznych. Co więcej – czasy względnej prosperity były okresem  niespotykanego zadłużania państwa. Edward Gierek zadłużył Polskę, uwzględniając różnice w sile nabywczej pieniądza (dolar pożyczany przez Gierka był więcej wart), na około 50 mld dolarów. Dług zaciągnięty przez rząd Tuska w przyszłym roku osiągnie 100 mld dolarów. Polska jest obecnie dziesiątym najbardziej zadłużonym krajem świata. Za ten nie mający precedensu w polskiej historii wzrost zadłużenia zapłacimy w czasie kryzysu. Życie na kredyt nie sprawdza się ani w wypadku gospodarstw domowych, ani państw. Na dodatek fakt, że nasze państwo będzie w szczycie kryzysu konkurować z przedsiębiorcami o kredyty, będzie dodatkowym czynnikiem sprzyjającym recesji. Przysłowiowy Kowalski, idąc do banku, będzie musiał zapłacić za kredyt znacznie drożej, niż kosztowałby on, gdyby rząd nie pożyczał.

Ten mechanizm „wypychania” przedsiębiorców z rynku kredytowego miał miejsce w 2001 roku, gdy rząd łatał dziurę budżetową.

Podatek od głupoty

Jakby kłopotów było mało, w przyszłym roku planowane jest wprowadzenie nowego podatku od emisji dwutlenku węgla (CO2). Będzie to przysłowiowy nóż w plecy wbity polskiej gospodarce. Nowy podatek podroży znacznie produkcję i koszty życia. Trudno nie oprzeć się wrażeniu, że beneficjantem tego pomysłu będzie nie tyle środowisko naturalne, co właściciele zaawansowanych technologii ograniczających emisję. Polska, w której ponad 95 proc. energii elektrycznej produkowanej jest z węgla, nowym prawem zostanie szczególnie dotknięta. Najciekawsze, że nikt z polityków do tej pory nie zrobił żadnej analizy skutków wprowadzenia t tego prawa. „Koszty społeczne i gospodarcze wdrożenia pakietu klimatycznego w Polsce przekroczą znacznie granicę społecznej akceptowalności oraz spowodują utratę konkurencyjności przez polską gospodarkę” – stwierdzili eksperci firmy Energys.

Przyjmując ostrożne szacunki, elektrownia o mocy 1600 MW (jedna z najczęściej spotykanych w Polsce) rocznie będzie płacić za emisję 500 mln zł (oczywiście jeżeli nie otrzyma „darmowych” praw do emisji). Wprowadzenie tego typu regulacji podziała na kryzys podobnie jak gaszenie pożaru benzyną.

Dziura Rostowskiego

Minister finansów Jacek Rostowski zdaje się na razie nie dostrzegać problemów. W przyszłorocznym budżecie
zapisano wzrost PKB na poziomie 2,9 procent. Jakość i realność tej prognozy pokazuje wypowiedź Rostowskiego z czerwca br.: „Prognozując wzrost PKB do projektu budżetu na 2013 rok, założyliśmy, że Grecja nie wyjdzie ze strefy euro, jednak problemy i turbulencje na rynkach pozostaną”. (…) „Trzeba sobie powiedzieć jasno, że problemem Grecji jest prowadzenie nieodpowiedzialnej polityki fiskalnej, co jest odwrotne do tego, co robimy w Polsce. My nie zwiększamy deficytu ani zadłużenia, mimo że nas do tego namawiano” – przekonywał Rostowski.

Nie jest to prawda. Polski budżet domyka się na życzeniowych parametrach i trudno nazywać go odpowiedzialnym. Tylko w tym roku zabraknie około 16 mld złotych. W przyszłym roku w wypadku recesji „dziura Rostowskiego” może wynieść 30-40 mld złotych. I nie są to pieniądze, które może przynieść podwyżka stawki podatku VAT. Będzie trzeba drastycznie ciąć wydatki. Znając niechęć Tuska do ograniczania transferów socjalnych, można zaryzykować, że ograniczane będą inwestycje. A to z kolei może być pretekstem dla Unii Europejskiej do zmniejszenia wydatków na Polskę w ramach funduszy strukturalnych.

Wolny rynek kontra socjalizm

Dziś już wiadomo, że problem z pozostaniem w strefie euro będzie miała nie tylko Grecja, ale również Hiszpania i Włochy. Według ostrożnych szacunków, utrzymanie obecnego systemu gospodarczego w tej strefie będzie kosztowało bilion euro. Tych pieniędzy poza Chińczykami nikt nie ma. Dodatkowo nie ma specjalnych powodów, dla których Chiny miałaby inwestować w utrzymanie europejskiego stylu życia.

Według prof. Rybińskiego, obecny kryzys swoją skalą może przyćmić Wielką Depresję z lat 30. XX wieku. Wówczas kryzys stał się pożywką dla zwiększenia socjalizmu i interwencjonizmu państwowego. Winą za kryzys obarczano – podobnie jak to się próbuje robić obecnie – drapieżny kapitalizm. Tymczasem kapitalizm i wolny rynek nie mają wiele wspólnego z kryzysem lat 30. XX wieku, jak również z obecnym. Nachodzący kryzys jest spowodowany przez niespotykane w historii ludzkości wydawanie ogromnych pieniędzy przez zadłużające się państwa.

Są dwa możliwe scenariusze wyjścia z kryzysu: powrót krajów europejskich do wolnego rynku i waluty opartej na realnym bycie (np. złocie) lub – co niestety bardziej prawdopodobne – kolejna wersja „nowego ładu” w wydaniu europejskim. Nieżyjący prof. Milton Friedman udowodnił, że przez amerykański „nowy ład” wychodzenie USA z kryzysu trwało znacznie dłużej, niż gdyby tej polityki nie było. W latach 70. ubiegłego stulecia prof. Friedman zauważył, że bezpośrednią konsekwencją „nowego ładu” było w kolejnych latach zrealizowanie w USA wszystkich (sic!) postulatów partii komunistycznej. Niestety podobnie może skończyć się walka z kryzysem w wykonaniu eurokratów.

REKLAMA