Lewica zamierza zreformować edukację w duchu laicko-republikańskim

REKLAMA

Nad Sekwaną szykują się protesty i polityczna awantura, która może swoimi rozmiarami dorównać akcjom podejmowanym przeciw ustawie o „małżeństwach dla wszystkich”. Tym razem lewicowy rząd zabrał się bowiem za dostosowywanie do laicko-republikańskich norm systemu edukacji. Jest to kolejna próba łamania społeczeństwa i narzucania mu pod pozorem „postępu” nowych wizji lewicowej ideologii.

Projekt reformy ponadgimnazjalnych „koledżów” pojawił się około dwa miesiące temu i od początku wywołuje żywą dyskusję. Im bliżej rozpoczęcia nad nim prac, tym fala krytyki się zwiększa. Pomysły reformy krytykowane są przez niektórych polityków lewicy, prawicę, intelektualistów, ale i oświatowe związki zawodowe. Choć każdy ma tu trochę inne powody, to jeszcze w maju ruszą ulicami francuskich miast wielkie demonstracje skierowane przeciw projektowi francuskiego odpowiednika MEN.

REKLAMA

Autorką reformy „koledżów” jest młoda minister Najat Vallaud-Belkacem (na zdjęciu otwierającym artykuł), która, zdaniem oponentów, postanowiła przebić starą ciotkę rewolucji – Krystianę Taubirę z Ministerstwa Sprawiedliwości – która zafundowała Francuzom cywilne „homośluby”. Na stronach internetowych MEN można przeczytać o dobrodziejstwach reformy, która wprowadza w nauczaniu większy egalitaryzm, uczy pracy zespołowej w grupach, podnosi „kompetencje cyfrowe” uczniów, wprowadza interdyscyplinarność programów, zwiększa możliwości indywidualnej pomocy uczniom (przybędzie 4 tys. etatów dla „pomocników” nauczycieli). Przeciwnicy reformy wskazują, że w praktyce chodzi tu rewolucję w nauczanych treściach i dalsze odmóżdżenie młodych ludzi. Zlikwidowane mają zostać klasyczne języki, a nauczanie drugiego języka obcego ma zostać znacznie ograniczone. W przypadku greki i łaciny znany akademik Jan Ormesson mówi, że „bez klasyki nie ma literatury francuskiej”, i nazywa nawet minister Vallaud-Belkacem „Attylą edukacji”. Jeśli chodzi o drugi język obcy, najwięcej straci tu zapewne nauczanie niemieckiego. Nic dziwnego, że reforma francuska wywołała zaniepokojenie także Berlina.

Na tym się jednak nie kończy. Ucierpi także historia, która już nie będzie nauczana chronologicznie, choć znawcy tego przedmiotu są jednomyślni – historia bez chronologii nie ma sensu. Średniowiecze, a nawet „wiek świateł” stają się okresami nauczania fakultatywnego, podczas gdy obowiązkowe będzie zapoznawanie się z… historią islamu!

Powstanie chrześcijaństwa jest zaś wrzucone jedynie w rozdział o Imperium Rzymskim. To wszystko ma doprowadzić do wzmocnienia „laickiego nauczania o religii zgodnie z wartościami republikańskimi”. Poza wspomnianym islamem obowiązkowe będą za to nadal takie tematy jak dekolonizacja, niewolnictwo, ludobójstwo. Przeciw reformie list do prezydenta Hollande’a wysłało 159 deputowanych. W ostrych słowach skrytykował ją także były prezydent, a obecnie szef opozycyjnej UMP Mikołaj Sarkozy. Suchej nitki na reformie nie zostawia też były minister kultury i człowiek związany z lewicą Jack Lang. Tymczasem Franciszek Hollande nakazał rządowi nie tylko poprzeć minister oświaty, ale oświadczył, że jej pomysły są wypełnieniem prezydenckich obietnic wyborczych. Socjaliści stwierdzili, że chodzi tu jedynie o „histerię prawicy”, bo choć w formie okrojonej, zarówno języki obce jak i klasyka pozostają przecież w programie.

REKLAMA