Nowa „Europa”: unia bankowa, unia fiskalna, podatek od transakcji finansowych

REKLAMA

Podczas „szczytu” w Brukseli (28-29 czerwca; do tej pory szczyt nie doczekał się szerszego komentarza w polskiej prasie) szefom rządów eurolandu udało się podjąć decyzje i deklaracje w kilku naglących kwestiach. Przede wszystkim zapowiedzieli oni utworzenie kolejnego urzędu: „silnego europejskiego nadzoru bankowego”. I to „w trybie pilnym”. Ma on działać w ramach Europejskiego Banku Centralnego.

Inaczej mówiąc: Euro-Bank ma kontrolować w przyszłości (bliżej nieokreślonej) europejskie banki komercyjne i ich aktywa, aby do reszty nie zbankrutowały. Przeforsowanie tego projektu to sukces rządowego Berlina, a także Hagi, Wiednia czy Helsinek. Porażką tych stolic i innych „płatników netto” jest natomiast wielka finansowa pomoc obiecana bankrutującej Hiszpanii i zagrożonej niewypłacalnością Italii pod presją przedstawicieli Rzymu, Madrytu i… Paryża (a wbrew stanowisku koalicjantów i oponentów z niemieckiego CSU i FDP).

REKLAMA

Szefowie rządów 17 państw unii walutowej uzgodnili, że przeznaczą na ten cel kilkaset miliardów euro z istniejącego Europejskiego Funduszu Stabilizacji Finansowej (EFSF), a następnie z tworzonego Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM) (władze Niemiec mają w tych funduszach ponad 29 proc. udziałów). I to bez dodatkowych warunków „reform” i cięć – jak w przypadku Grecji czy Portugalii – bez nadzoru władz UE nad polityką budżetową Madrytu i Rzymu etc. Władze Hiszpanii i Italii mają jedynie respektować (teoretycznie) postanowienia paktu fiskalnego UE, w tym te dotyczące budżetowych deficytów. Ponadto uzgodniono, że fundusz ESM będzie mógł bezpośrednio pożyczać miliardy euro zagrożonym hiszpańskim bankom – już bez pośrednictwa rządu w Madrycie (jak to funkcjonuje obecnie) i bez obciążania tymi pożyczkami i procentami budżetu Hiszpanii. W dalszej kolejności podobnie ratowane mają być banki z innych krajów eurolandu – w sumie kwotą aż do 500 mld euro (!). Szef brukselskich komisarzy, José Barroso, zastrzegł jednak, że nie będzie bezpośredniego dokapitalizowania banków z EFSF, dopóki nie powstanie europejski nadzór bankowy. O ten warunek zabiegał rządowy Berlin, wspierany w tej sprawie m.in. przez rządy Finlandii, Holandii i Austrii. Kanclerz rządu Niemiec zgodziła się natomiast w nocnych negocjacjach – wbrew stanowisku swoich rządowych koalicjantów z bawarskiej CSU i FDP – aby fundusz ESM w przypadku Hiszpanii nie miał statusu tzw. senior creditor. Oznacza to, że w razie niewypłacalności władz Hiszpanii państwa eurolandu przy spłatach długów będą ostatnie w kolejce – po bankach i wierzycielach prywatnych. Dzięki temu papiery dłużne Madrytu kupowane przez „rynki” powinny być mniej ryzykowne i znacznie tańsze w obsłudze długu.

Kanclerz Merkel została skrytykowana za tę zgodę przez paru polityków z własnej partii i z FDP. Krytykom odpowiedziała, że w zamian za to ustępstwo i ryzyko otrzymała zgodę na przyszłe wprowadzenie podatku od transakcji finansowych i euronadzoru bankowego!

W Brukseli podjęto decyzję o stopniowym tworzeniu „unii bankowej”, której pierwszym elementem ma być nadzór bankowy. Potwierdzono też plan budowy unii fiskalnej – czyli znacznego wzmocnienia kontroli władz UE nad budżetami narodowymi i przekazania niektórych dotychczasowych kompetencji państw do władz UE w Brukseli i władz eurolandu. Deklarowano także zamiar „wzmocnienia koordynacji polityk budżetowych”, takich jak polityka podatkowa czy „polityka zatrudnienia”. Szczegóły tych deklaracji i ustaleń mają zostać opublikowane w październiku br.

Na razie dla eurokomisarzy i polityków UE najważniejszy jest efekt propagandowy – celem głównym jest uspokojenie „rynków finansowych”, czyli międzynarodowych spekulantów i lichwiarzy, rządzących niemal całym światowym kredytem. Oficjalnie europolitycy mówią o zapewnieniu swoimi decyzjami i deklaracjami „krótkoterminowej stabilizacji” krajów eurolandu i ich banków, co „powinno wpłynąć na wzrost zaufania rynków”. I faktycznie – wzrost zaufania „rynków” chwilowo nastąpił: już parę godzin po ogłoszeniu wspomnianych deklaracji giełdy w Europie poszybowały w górę, a oprocentowanie obligacji Hiszpanii i Włoch znacząco spadło. Na jak długo?

Te deklaracje nic jednak nie wspominały o postulowanym wcześniej przez niektóre rządy i przez eurokomisarzy tzw. europejskim systemie gwarancji bankowych depozytów. Brak jakichkolwiek deklaracji „szczytu” w tej sprawie okazał się sukcesem rządowego Berlina i paru innych rządów z europejskiej „północy”, które nie chcą „wspólnych długów” pod jakąkolwiek postacią – czy to euroobligacji, czy wspólnych gwarancji wypłacalności banków. Wprowadzenie systemu gwarancji bankowych oznaczałoby bowiem w praktyce subwencjonowanie przez podatników niemieckich, holenderskich czy fińskich krajów i banków południa Europy, a być może też i Francji. A Niemcy sprzeciwiają się nadal wspólnej odpowiedzialności za długi – przynajmniej dopóki kraje strefy euro nie staną się „prawdziwą unią polityczną i fiskalną”, jak twierdzi minister finansów Niemiec Wolfgang Schäuble.

Tymczasem w wywiadzie udzielonym 4 lipca „Frankfurter Allgemeine Zeitung” premier rządu Włoch Mario Monti poparł „częściowe uwspólnotowienie” długów państw „walczącej z kryzysem zadłużenia strefy euro”. Ale jednocześnie, zgodnie z kursem Berlina i unijnej Brukseli, opowiedział się za wzmocnieniem kontroli władz UE i eurolandu nad budżetami narodowymi.

Większość niemieckich komentatorów uznała jednak, że podczas rozmów w Brukseli kanclerz Merkel poniosła porażkę. Tygodnik „Welt am Sonntag” ogłosił, iż „Europa sięga po nasze pieniądze”. A dziennik „Bild” skomentował: „Hiszpania i Włochy dostały to, czego chciały: znów będzie im łatwiej pożyczać i nadmiernie się zadłużać (…). Po raz pierwszy od ponad dwóch lat inne państwa waluty euro nie posłuchały władz Niemiec”. Niemiecka prasa stwierdzała, że szefowa rządu Niemiec musiała w Brukseli ustąpić, bo włoski rząd groził zablokowaniem już uzgodnionego „paktu na rzecz wzrostu i zatrudnienia” o wartości 120 mld euro oraz starań Berlina o wprowadzenie podatku od transakcji finansowych. Z kolei od przyjęcia tych uzgodnień niemiecka opozycja (SPD i Zieloni) uzależniła zgodę na ratyfikację paktu fiskalnego i traktatu o funduszu ESM w parlamencie Niemiec. W związku z tym sekretarz generalny bawarskiej CSU Alexander Dobrindt uznał w wypowiedzi prasowej, że w ten sposób niemieccy socjaldemokraci i Zieloni pomogli zaszantażować rząd Niemiec na szczycie UE, a więc w istocie „dopuścili się zdrady niemieckich interesów”.
A szef CSU Horst Seehofer zagroził władzom „siostrzanej” CDU wyjściem jego partii z rządowej koalicji w Berlinie „w razie dalszych finansowych ustępstw” na rzecz nadmiernie zadłużonych krajów strefy euro. Jeśli rząd w Berlinie nadal będzie godzić się na kolejne pożyczki dla tych upadających państw i dawać im różne finansowe gwarancje, to CSU i rząd Bawarii nie będą mogły tego zaakceptować – oświadczył Seehofer magazynowi „Stern”. Dodał, że bez CSU obecna koalicja rządowa nie będzie mieć większości.

Stopniowe uzależnianie wielu eurorządów, europolityków i banków od kroplówek wielkich pożyczek, gwarancji kredytowych czy wręcz dotacji ze strony instytucji UE (Europejskiego Banku Centralnego) lub Międzynarodowego Funduszu Walutowego postępuje coraz bardziej – co na brukselskim „szczycie” znalazło kolejne potwierdzenie.

Powstaje nowa „Europa” – coraz mniej wolna i demokratyczna w tradycyjnym znaczeniu tego pojęcia, a za to coraz bardziej socjalistyczna, ujednolicana, centralnie zarządzana i kontrolowana. A także coraz bardziej uzależniana od władców kredytów i banków.

REKLAMA