Dotacje? Nie biorę!

REKLAMA

Motto marki RED IS BAD brzmi: „Projekt nie jest finansowany ze środków Unii Europejskiej”. Coraz więcej firm popiera tę inicjatywę i ogłasza, że nie weźmie unijnej dotacji.

Na początku 2014 roku niezależny dziennikarz i przedsiębiorca Marcin Hugo Kosiński postanowił reaktywować akcję „NieBiore.EU”, by ci, którzy nie biorą dotacji unijnych, też mogli się tym pochwalić. „Naszym zdaniem warto promować ludzi przedsiębiorczych, którzy wierzą, że pieniądze zdobywa się, służąc innym, a nie wypełniając formularze. I tych, którzy wierzą w koszt alternatywny. Czyli wiedzą, że tracąc czas i energię na pozyskiwanie dotacji, nie spędzą ich na robieniu tego, co stanowi o istocie ich projektu” – uzasadniał swoją akcję Kosiński, dodając, że efekt unijnych pieniędzy jest taki, że „to, co na prywatnym rynku kosztowało kilkaset tys. zł, na rynku państwowo-dotacyjnym rosło do parunastu milionów”.

REKLAMA

Podobnie właściciele RED IS BAD ruszyli z akcją propagowania swojego motta wśród osób, które mają dość unijnej propagandy sukcesu. Do tej pory pod inicjatywą projektniejest.pl podpisało się ponad 130 polskich firm, które są dumne z tego, że rozwijają się bez unijnych pieniędzy. Dlaczego przedsiębiorcy nie chcą brać dotacji? – Ponieważ chcemy własnymi siłami budować polską gospodarkę, bez jałmużny obłożonej tysiącami przepisów, nakazów itp. Gospodarka nie może opierać się na tym, że dostaniemy coś za darmo, strasznie to przedsiębiorców rozleniwia i sprawia złudne wrażenie łatwości pozyskania kapitału. Gdy kończy się dotacja, często przedsiębiorstwa upadają – mówi Łukasz Kania z firmy Plast-Form z Płońska, zajmującej się obróbką tworzyw sztucznych. – Dotacje pozwalają firmom na wprowadzanie okresowych cen dumpingowych bądź sztuczne zaniżanie kosztów produkcji, co psuje rynek cenowy, a nie powinno być firm uprzywilejowanych – dodaje. Inny przedsiębiorca zwrócił uwagę, że procedury i regulacje dotyczące przyznawania unijnych dotacji powodują, że trzeba tracić miesiące, a nawet lata, zanim rozpocznie się inwestycję, a to może spowodować, że dana inwestycja przestaje być innowacyjna i przegrywa konkurencję na rynku.

Karolina Polińska, właścicielka sklepu z prefabrykatami do wyrobu biżuterii Coralina.pl z Bielska-Białej, wymienia sześć powodów niebrania unijnych dotacji: „1) lubimy wolność, a wzięcie pieniędzy z UE wiązałoby się z inwigilacją i kontrolą; 2) wzięcie pieniędzy powoduje konieczność rozliczania się według określonych harmonogramów, co zmniejszyłoby stopień swobody dysponowania pieniędzmi; 3) staranie się o dotację zajęłoby dużo czasu, wysiłku i biurokracji, a czas ten lepiej spożytkować na bardziej kreatywne cele biznesowe; 4) wzięcie dotacji wiązałoby się z gigantyczną ilością straconego czasu na przestrzeganie reguł wymaganych przez UE, co jest zaprzeczeniem przedsiębiorczości; 5) biznes oparty na dotacjach kosztuje więcej, niż biznes oparty na kredycie bankowym (jaki teraz prowadzimy); 6) groźba niedotrzymania warunków umowy dotacji wiąże się jej z cofnięciem, co stanowi niedopuszczalne zagrożenie dla prowadzonego biznesu”.

Z kolei Marek Bernaciak z firmy AMB Technic z Koła, która zajmuje się dozowaniem płynów montażowych, uważa, że „szkody wyrządzone niewłaściwym myśleniem o dotacjach blokują możliwość znalezienia drogi wyjścia z czarnej… dziury, w którą nas wpędza chore rozumowanie”. Tłumaczy, że to tak, jak z nauką jeżdżenia na nartach lub pływania: dotacje uczą złych nawyków ssania pieniędzy podatników, z których potem przedsiębiorcy trudno odwyknąć. Zdaniem Bernaciaka, dobry przedsiębiorca musi umieć reagować na sygnały od klientów i im służyć, a dotacje są zaprzeczeniem takiego działania, powodują, że firma traci rynkowe umiejętności i „konkurencyjność może się w dłuższym okresie osłabić”. Jakub Sikora, właściciel firmy Grawi-Res z Rzeszowa, zajmującej się produkcją drukarek 3D, wyjaśnia, że „system przyznawania i cała papierologia idąca w parze z procesem dotowania nowych firm to jest po prostu nieefektywny koszmar. Młody przedsiębiorca musi się zastanawiać, jak wypełniać stosy papierów w momencie, gdy powinien już wypracowywać sobie kontakty biznesowe i rozwijać produkt, tudzież poszerzać asortyment”. Podaje przykład klienta, który poprosił go o korektę faktury bez wyszczególnionych kosztów wysyłki… „bo urzędnik od dotacji tego nie zatwierdzi”. Inny przedsiębiorca wziął 50 tys. zł dotacji, kupił urządzenia, w tym CNC, warte ponad 30 tys. zł, a pierwszą fakturę na niewielką kwotę wystawił po… 5 miesiącach od zarejestrowania działalności! Bez dotacji taka nieefektywność nie miałaby racji bytu. Wiele osób kupuje za dotacje głównie wyposażenie do firm, urządzenia nie zawsze potrzebne, nowy komputer, laptopa i drukarkę. Na koniec okazuje się że pomysł jest chybiony, a obroty nie są takie, jak się zakładało. – Ktoś, kto nie jest w stanie uzbierać kilku-kilkunastu tysięcy złotych na początek, to albo ma kłopoty finansowe, albo pecha, albo po prostu nie nadaje się do prowadzenia firmy – mówi Sikora. – Zdecydowanie lepiej dochodzić do sukcesu małymi krokami, ale sukcesywnie. I satysfakcja jest większa, a ewentualny upadek z mniejszej wysokości mniej boli – dodaje.

Ponadto jak pisze Bernaciak na swoim blogu, „są to pieniądze zrabowane innym ludziom. (…) Przedsiębiorca, który opiera się na państwowych dotacjach traci podstawę swojej działalności: WOLNOŚĆ. Wolność jest koniecznym warunkiem do prowadzenia działań w ogóle, także więc gospodarczych”. Argument wolnościowy podnosi też Sikora, który zauważa, że „pieniądze publiczne nie biorą się znikąd. Są to nasze pieniądze – podatników – wszystko jedno czy chodzi o budżet europejski, czy państwowy”. – Dlatego też nie mógłbym się starać o dotację ze świadomością, że te pieniądze będą pochodzić z wypracowanych ciężko zysków przez moich rodaków. Zysków, których duża część zostanie im odebrana pod przymusem w postaci najróżniejszych podatków i obciążeń – mówi Sikora. – Jestem wolnościowcem, nie podoba mi się fakt, że jakikolwiek urzędnik miałby trzymać kontrolę nad wydawanymi w firmie pieniędzmi. Chociaż działam w pełni legalnie i staram się robić wszystko zgodnie z prawem, to kompletnie irytuje mnie marnowanie cennego czasu na rozliczanie się z każdego grosza i przedstawianie faktur urzędnikom, którzy nie mają większego pojęcia, co tak naprawdę dzieje się w cudzej firmie – zaznacza. Poza tym gdyby urzędnik umiał prowadzić biznes, to sam założyłby firmę, a nie był urzędnikiem.

Tomasz Cukiernik

REKLAMA