Miliony złotych na nagrody dla urzędników Donalda Tuska. Podsumowanie „taniego” państwa minionej kadencji

REKLAMA

Czy się stoi, czy się leży, nagroda i tak się należy – z takiego założenia mogli wychodzić ministerialni urzędnicy, którym rząd nie szczędził pieniędzy na dodatki do pensji – czytamy w tabloidzie „Fakt”. Chociaż bulwarówki są źródłem, które należy traktować z dystansem to w tym przypadku trudno przyczepić się do wyliczeń gazety. „Fakt” podsumował minioną kadencję rządu w kontekście praktycznej realizacji obietnicy Donalda Tuska budowy taniego państwa. Gazeta skoncentrowała się na obliczeniu dodatków, jakie poszczególni ministrowie przyznawali swoim urzędnikom.

Rekordzistą okazał się Cezary Grabarczyk, za którego kadencji 950 pracowników resortu infrastruktury otrzymało łącznie 48,5 mln złotych samych tylko nagród i premii! To średnio dodatkowy tysiąc złotych do każdej pensji dla każdego podwładnego przez 4 lata! Oczywiście w praktyce wyżej postawieni urzędnicy otrzymywali wyższe premie niż szeregowi urzędnicy ministerstwa, które w swojej domenie wykazało się szczególną nieudolnością. Chojną szefową okazała się również Ewa Kopacz, która w gabinecie Donalda Tuska kierowała resortem zdrowia. Średnio każdy z jej 500 podwładnych otrzymywał prawie 200 zł premii co miesiąc (ministerstwo przeznaczyło na nagrody 4.707.532 zł w ciągu całej kadencji). Gest miał również Radosław Sikorski, który szefując Ministerstwu Spraw Zagranicznych aż 60.255.490 zł przeznaczył na premie i nagrody (średnio 250 zł miesięcznie dla każdego z pokaźnej armii urzędników). Wyjątkowo dobrze wiodło się również podwładnym ministra Skarbu Państwa, Aleksandra Grada. 15.008.221 zł wydane na premie w ciągu 4 lat przełożyło się na średnio 408 zł do każdej urzędniczej pensji. O wyjątkowym szczęściu mogli również mówić pracownicy Ministerstwa Finansów. Jan Vincent Rostowski przeznaczył na dodatki 79 963 946 zł podatników (średnio 660 zł zł nagrody do każdej pensji, każdego miesiąca). Patrząc na powyższe sumy warto pamiętać, że w 2011 roku zarobki w administracji publicznej były o 23% wyższe niż w sektorze prywatnym (GUS).

REKLAMA

Oczywiście trudno dziwić się członkom gabinetu Donalda Tuska. Mieli oni doskonały przykład w osobie swojego szefa. Przypomnijmy, że przez większość minionej kadencji (od 11.2007 do 03.2011 r.) premier latał rządowym samolotem do domu i z powrotem przynajmniej 285 razy czyli średnio 7 razy w miesiącu. Podatników kosztowało to ok. 6 mln złotych. Być może nie czepialibyśmy się przywilejów, w których lubuje się przecież każda władza gdyby nie były one podszyte hipokryzją. Kontekst dla urzędniczego rozpasania podczas minionej kadencji stanowił fragment expose premiera z 2007 roku: „Chciałbym, żebyśmy powrócili do idei prostej. Idei taniego państwa. Chciałbym państwa zapewnić, że te przywileje materialne, przywileje władzy przestaną drażnić Polaków, bo znikną”. Ponieważ kontekst dla obecnej kadencji rządu stanowi hasło „Polska w budowie” (budowa = wydatki, wydatki, wydatki…) to tylko nadmieniamy, że w ciągu ostatnich dwóch miesięcy premier 11 razy pokonał trasę Warszawa – Gdańsk rządowym samolotem. Koszt godziny lotu to ponad 11.000 złotych (łączny koszt weekendowych wypadów do domu Donalda Tuska to 120.000 zł).

REKLAMA