Polska tonie w przepisach

REKLAMA

„Im bardziej chore państwo, tym więcej w nim ustaw”. Ta sentencja Tacyta otwiera tegoroczny raport „Barometru stabilności otoczenia prawnego w Polsce”. Analiza przygotowana przez firmę audytorsko-doradczą Grant Thornton kolejny rok z rzędu pokazuje, jak legislacyjna burza (a może po prostu biegunka?) szkodzi polskim firmom.

To, że nadwiślański system prawny to chwiejący się pod własnym ciężarem grubas, wiadomo nie od dziś. Pretekstem do tycia i wymówką do nieprzechodzenia na legislacyjną dietę jest nasza przynależność do Unii Europejskiej. Jak pouczał Tacyt, „ludy małe i nieszczęśliwe to przedmiot umiłowania Rzymian”. Współczesne brukselskie imperium – parodystyczne odbicie tego, w którym przyszło żyć cytowanemu wyżej Publiuszowi Korneliuszowi – również ma w zwyczaju pochylać się nad barbarzyńcami z prowincji. W dorzeczu Odry i Wisły, na terenach zamieszkiwanych w czasach sławnego rzymskiego historyka przez ludy Lugiów (to z niego miała wywodzić się sienkiewiczowska Ligia z „Quo Vadis”) i Wenetów, Rzymianom nigdy nie udało się zaprowadzić swoich rządów w takim stopniu, jak współcześnie udało się to Brukseli.

REKLAMA

Od 2004 roku przez niecałe 10 lat weszło w życie w Polsce trochę ponad 205.750 stron maszynopisu nowego prawa! To aż 36 razy więcej niż w czasie dekady Gierka. To także sześć razy więcej niż w całym… dwudziestoleciu międzywojennym. Biorąc pod uwagę orientacyjną liczbę znaków użytych do zapisania nowych regulacji przyjętych od czasów wejścia Polski do UE, odpowiadają one 975 „Panom Tadeuszom” Adama Mickiewicza. Co ciekawe, autorzy naszego tygodnika zapełnili od 2004 do 2014 roku – lekko licząc – ok. 25 tys. stron „NCz!”, z których każda odpowiada mniej więcej dwóm standaryzowanym stronom A4… Oznacza to, że czytając przez 10 lat nasz periodyk, i tak przeczytaliście Państwo cztery razy mniej tekstu, niż w tym czasie powstało w Polsce prawa…

Gdyby jeszcze nowe regulacje – będące własną inicjatywą polskich elit, ale także zwłaszcza wynikające z konieczności ciągłego „gonienia Europy” – były dla nas korzystne…

W minionym roku Grant Thornton (GT) bił na alarm. W trakcie 12 rekordowych miesięcy w życie weszło 25,6 tys. stron maszynopisu nowego prawa, czyli najwięcej od 1918 roku! Gdyby kartki z nowymi regulacjami ułożyć w wieżę, to miałaby ona ok. 1,3 m wysokości. Jak policzyli eksperci GT, dociekliwy podatnik, który chciałby być na bieżąco ze wszystkimi zmianami, musiałby „każdego dnia roboczego czytać średnio 103 strony nowych aktów prawnych”, co zajęłoby mu przynajmniej 3,5 godziny. Jeśli „dodać do tego czas potrzebny na przeczytanie tekstów źródłowych” (np. tekstów jednolitych ustaw, których dotyczą zmiany), a także „interpretacji podatkowych [rocznie wydawanych jest ich około 30 tys.] i najważniejszych orzeczeń sądowych”, podatnik „mógłby na czytanie zmian prawnych poświęcać cały swój czas”. To właśnie zrozumienie nowych regulacji, ich osadzenie w odpowiednim kontekście prawnym oraz praktyczne wdrożenie (adaptacja) do realiów np. prowadzonej firmy jest największym problemem legislacyjnej biegunki. – O ile wielkie korporacje mogą sobie pozwolić na to, aby śledzić tak potężne zmiany przepisów, o tyle mikro, małe i średnie przedsiębiorstwa nie są w stanie poruszać się w tym legislacyjnym gąszczu. Właściwie stale, systematycznie narażone są przez to na ryzyko łamania prawa – uważa Grzegorz Maślanko, który pracuje jako radca prawny. Paradoksalnie jest on przedstawicielem chyba jedynej grupy zawodowej, której biurokratyczne rozpasanie w jakiś sposób może się opłacać.

Oczywiście należy podkreślić, że nie ma chyba w Polsce desperatów, którzy czytaliby wszystkie uchwalane zmiany w prawie. Przedsiębiorcy również analizują zwykle dwie, trzy prawne „domeny”, które regulują ich działalność gospodarczą. Nie ulega jednak wątpliwości, że „zmieniające się przepisy to dziś wielokrotnie większy problem polskich firm niż na początku transformacji”. – Polskie prawo okazuje się jeszcze bardziej rozedrgane, niż się tego spodziewaliśmy – uważa Tomasz Wróblewski z Grant Thornton. W życie wchodzi rocznie nawet 20 tys. stron aktów prawnych. To kilkakrotnie więcej niż w latach 90. Przez kilka pierwszych lat po formalnym rozstaniu z PRL posłowie produkowali mniej niż 5 tys. stron prawa rocznie. W latach 2000-2009 było to już średnio 16,5 tys. stron rocznie…
Niestety nie zanosi się na poprawę. Biegunka legislacyjna po rekordowym 2014 roku staje się jeszcze bardziej naglącym problemem. Według najnowszej edycji „Barometru…”, w „I kwartale 2015 r. polskie państwo wyprodukowało 6654 stron maszynopisu nowych aktów prawnych”. To aż o 5,5 proc. więcej niż w analogicznym okresie minionego roku. „Jeśli takie tempo zostanie utrzymane, w całym 2015 r. wejdzie w życie 27.044 stron maszynopisu nowego prawa, czyli o 1410 więcej niż w 2014 r.”.

Na koniec warto przypomnieć za „Rocznikami” Tacyta, że najwięcej praw jest w skorumpowanym państwie… W bardziej dosłownym tłumaczeniu aforyzm można przełożyć za S. Hammerem na „przy największym państwa nierządzie najliczniejsze (są) prawa” (łac. Corruptissima re publica plurimae leges).

źródło obrazka: barometrprawa.pl
źródło obrazka: barometrprawa.pl
REKLAMA