Polska jest mimo Powstania, a nie dzięki niemu

REKLAMA

Z Piotrem Zychowiczem – pisarzem, który lubi zaskakiwać, laureatem drugiej nagrody w Konkursie Literackim im. Józefa Mackiewicza za rok 2013 – rozmawia Teresa Brykczyńska.

NCZAS: Otrzymał Pan właśnie nagrodę im. Józefa Mackiewicza za dość kontrowersyjną książkę „Pakt Ribbentrop-Beck”. Jest to jednak całkowita fikcja z gatunku „co by było, gdyby było”. Kolejna Pana książka wzbudziła chyba jeszcze więcej wątpliwości. Czy „Obłęd ’44” (książka dostępna tutaj – kliknij) miał zburzyć mit Powstania Warszawskiego? Zniszczyć naszą narodową świętość, która jest przecież elementem naszej tożsamości?

REKLAMA

ZYCHOWICZ: Broń Boże! Książka jest moim sprzeciwem wobec traktowania II wojny światowej w kategoriach triumfalnych. Czyli przekonania, że wszyscy nasi ówcześni przywódcy byli nieomylni, a wszystkie ich decyzje jedynie słuszne. Czasami można odnieść wrażenie, że wielu Polaków – jak za komuny – uważa, że II wojnę światową wygraliśmy. Natomiast ja jestem głęboko przekonany, że II wojna światowa była największa tragedią i katastrofą w długich dziejach narodu i państwa polskiego. W jej wyniku straciliśmy połowę terytorium – z ukochanymi polskimi miastami Wilnem i Lwowem na czele – straciliśmy naszą stolicę, straciliśmy nasze elity, które zostały wyrżnięte przez obóz zbrodniczych okupantów – Związek Sowiecki i Niemców. Straciliśmy niepodległość na pół wieku. Przetrącono nam kręgosłup. To w efekcie tej klęski nasze obecne państwo bardziej przypomina PRL niż II RP. W jej efekcie żyjemy w PRL-bis. Klęska ta była spowodowana oczywiście przez okupantów. Niestety jednak poważne błędy popełniliśmy również my. Uważam, że należy je przeanalizować i wyciągać z nich wnioski.

I dlatego rozprawia się Pan z kultem Polskiego Państwa Podziemnego?

Legendzie Powstania Warszawskiego nic nie jest w stanie zaszkodzić. Żadna książka. Tę legendę napisali dla nas bowiem żołnierze Armii Krajowej. Nigdy w historii Polski nie mieliśmy tak wspaniałego wojska. Nigdy nie mieliśmy żołnierzy, którzy – tak jak te nastolatki – poszli niemal z gołymi rękami na znacznie potężniejszego, uzbrojonego po zęby przeciwnika. Podziwiam ich i oddaję im hołd. To są moi bohaterowie. Piszę o tym wyraźnie w „Obłędzie ’44”. Głęboki szacunek dla tych ludzi nie może jednak blokować dyskusji na temat zasadności decyzji dowódców AK o wywołaniu bitwy na ulicach milionowego miasta akurat 1 sierpnia 1944 roku. To są dwie różne sprawy.

Krytykuje Pan niesubordynację generała Okulickiego, który miał za zadanie powstrzymać wybuch powstania w Warszawie, a zrobił wręcz odwrotnie. Czy Okulicki pracował dla Sowietów?

Ja po prostu nie jestem w stanie w coś takiego uwierzyć. Takiego zdania był nieżyjący profesor Paweł Wieczorkiewicz, ale podobna rzecz nie mieści się w głowie. Natomiast niewykluczone, że po złamaniu Okulickiego przez NKWD na Łubiance w roku 1941 Sowiety mogły toczyć z nim jakąś grę. Mogły wywierać na niego presję.

Przekonali go ideologicznie? Zrobili mu pranie mózgu czy szantażowali?

Teorii na ten temat jest kilka. Przedstawiam je w swojej książce, samemu nie zajmując stanowiska. Zachowanie tego oficera budzi wiele wątpliwości. Naczelny Wódz, generał Kazimierz Sosnkowski – który był wielkim przeciwnikiem powstania, przewidując, że skończy się ono rzezią i nie może przynieść Polsce żadnych korzyści – wysłał Okulickiego do Warszawy z jednym zadaniem. Miał on wszelkimi możliwymi środkami zapobiec wybuchowi powstania. On tymczasem, po wylądowaniu w kraju, podjął działania dokładnie przeciwne. To on był autorem projektu bitwy o Warszawę i to on narzucił ją „Borowi”.

Czy gen Sosnkowski nie wiedział, że wysyła z tak ważnym zadaniem kogoś, kto w 1941 roku złamał się na Łubiance?

Najwyraźniej nie wiedział. Zawiódł tu nasz kontrwywiad, bo Okulicki po wyjściu na wolność w 1941 roku przyznał się, że prowadził na Łubiance dwuznaczne rozmowy z bolszewikami. Nie powiedział całej prawdy, ale wiedziano, że w śledztwie działo się coś niepokojącego. Musiało to nie dotrzeć do Sosnkowskiego, bo Naczelny Wódz ufał Okulickiemu w pełni. Zaufanie to Okulicki zawiódł. Gdy bowiem dotarł do Warszawy, zastał następującą sytuację: miasto jest wyłączone z walk. Taką decyzję podjął gen. Bór-Komorowski, aby nie narażać ludności cywilnej i bezcennych zabytków. Broń z Warszawy wysyłana jest do wschodnich okręgów AK, które biorą udział w akcji „Burza”. Plan dla warszawskiego garnizonu AK jest prosty: przed opuszczeniem przez Niemców miasta 4 tysiące żołnierzy – tylko dla tylu była broń – zostanie wyprowadzonych na Zachód, w okolice Skierniewic. Tam zaatakuje straże tylne Wehrmachtu. W ten sposób wojsko będzie miało upragnioną walkę, a stolica nie poniesie szwanku.
Okulicki podobny plan nazwał „tchórzostwem”, zaczął domagać się czegoś bardziej „spektakularnego”, czyli wielkiej, krwawej bitwy na ulicach stolicy. To, że AK nie miała środków na przeprowadzenie takiej bitwy, mu nie przeszkadzało.

Do swojej koncepcji przekonał gen. Pełczyńskiego, płk. Rzepeckiego i „Montera”. Ta grupa oficerów – często stosując nieczyste chwyty – wymusiła na „Borze” decyzję o wszczęciu Powstania. Okulicki mówił wówczas rzeczy niebywałe: że „krew się musi lać strumieniami, że mury się muszą walić, ’ bo tylko w ten sposób można wstrząsnąć sumieniem świata”. Oczywiście były to mrzonki. Świata nic ofiara całopalna Warszawy nie obchodziła. W polityce takie gesty nie mają żadnego znaczenia. Po wojnie wysocy rangą oficerowie AK przyznawali, że bez Okulickiego nie byłoby Powstania. To on je wymyślił i doprowadził do jego wybuchu.

Ale dlaczego tak się stało?

Prof. Jan Ciechanowski, znany historyk i weteran Powstania Warszawskiego, nie wyklucza, że ślepy pęd Okulickiego do walki w roku 1944 był związany ze złamaniem go na Łubiance w roku 1941. Jedna z hipotez mówi o tym, że próbował się w ten sposób zrehabilitować. Walką w Warszawie chciał zmyć z siebie tę plamę. Inna hipoteza mówi, że mógł być przez NKWD szantażowany. Jeszcze inna mówi, że bolszewicy mogli z nim prowadzić jakąś grę. Przekonać go, że powstanie wymierzone w Niemców otworzy drogę do porozumienia polsko-sowieckiego i uratuje suwerenność Polski. Jak było naprawdę? Nie wiemy. Prawdę poznamy dopiero wtedy, gdy Rosja otworzy postsowieckie archiwa. A więc prawdopodobnie sprawy nie wyjaśnimy nigdy.

Nie ma natomiast wątpliwości, że Powstanie Warszawskie leżało tylko w interesie Związku Sowieckiego. Stalin, łapskami Hitlera, pozbył się najbardziej patriotycznych Polaków, którzy stanowiliby przeszkodę w sowietyzacji ich ojczyzny. Bez Warszawy Polska była jak ciało bez głowy. Dzieło jej ujarzmienia przez nowego okupanta było znacznie łatwiejsze. W ten sposób Powstanie Warszawskie stało się gwoździem do trumny polskiej niepodległości. I to jest właśnie największa tragedia tego zrywu.

A może, trochę uogólniając, są to konsekwencje zastosowania grubej kreski wobec sowieckich zbrodni na wschodzie Polski? Poprawność polityczna kazała nam uznać Armię Czerwoną za sojusznika naszych sojuszników?

Rzeczywiście, generał Sikorski, który zawarł pakt ze Stalinem 30 lipca 1941 roku, odkreślił „grubą kreską” zbrodnie dokonane na Polakach przez bolszewików. Zrezygnowano wówczas ze słusznej koncepcji dwóch wrogów i uznano, że Polska ma tylko jednego wroga – Niemców. Konsekwencją tej zmiany było to, że w 1944 roku wkraczających na nasze ziemie Sowietów AK uznała nie za wroga, ale „sojusznika naszych sojuszników”. Jak można było wówczas mieć jakiekolwiek złudzenia co do intencji sowieckich? Po 17 września, deportacjach na Sybir, mordzie katyńskim, zerwaniu stosunków dyplomatycznych z rządem polskim przez rząd sowiecki.

Ludzie rozsądni ostrzegali, że bolszewicy wkraczają jako nowy okupant, jako najeźdźca. Komenda Główna głosy te zignorowała i wydała rozkaz do przeprowadzenia akcji „Burza”. Polegała ona na tym, że miejscowy dowódca AK ujawniał się przed wkraczającymi bolszewikami razem ze swoim oddziałem i pomagał im w zdobywaniu Polski. To był właśnie ten tytułowy „obłęd”. Polska od kilku wieków miała konflikt terytorialny z Rosją, a później z Sowietami, o Wilno. I Polacy Wilna przez Rosjanami bronili w swojej historii co najmniej kilkanaście razy. A teraz dzielnym żołnierzom AK kazano to Wilno zdobywać razem z bolszewikami! Każdy logicznie myślący człowiek mógł wyciągnąć z tego tylko jeden wniosek: skoro Polacy pomagają bolszewikom w zdobywaniu Ziem Wschodnich, widocznie życzą sobie, żeby te Ziemie Wschodnie należały do Związku Sowieckiego.

Skończyło się to dokładnie tak, jak przewidział to gen. Sosnkowski. „Burza” zdekonspirowała przed NKWD żołnierzy Armii Krajowej. Część z nich zamordowano, część aresztowano, resztę wcielono do armii Berlinga. W ten sposób Polskie Państwo Podziemne, którego Niemcy nie byli w stanie rozbić przez pięć lat, teraz przez nowego okupanta zostało rozbite z marszu. Jak wynika z dokumentów AK, 70 procent aresztowań żołnierzy tej organizacji po 1944 roku było skutkiem ujawnienia się wobec bolszewików w ramach „Burzy”.

Myśl, że możliwe jest osiągnięcie jakiegoś kompromisu ze Stalinem, była złudzeniem, fatalną iluzją. To, co jest przerażające, to to, że po pacyfikacji AK w ramach „Burzy” dowództwo tej organizacji – zamiast ostatecznie porzucić nadzieję na kompromis ze Stalinem – uznało, że musi dokonać jakiegoś jeszcze bardziej spektakularnego aktu. Musi dokonać czegoś, co „zmusi” Stalina do uznania AK. Aktem tym było Powstanie.

Chce Pan zatem powiedzieć, że Powstanie miało być jedynie krwawym spektaklem dla Armii Czerwonej?

Plan był taki: zdobywamy miasto własnymi rękami, a potem – jak mówił gen. Okulicki – jako „hospodary” witamy w nim wkraczających bolszewików jako sojusznika. Kilku znakomitych oficerów sztabowych Komendy Głównej AK – płk Janusz Bokszczanin, ppłk Muzyczka, gen. Albin Skroczyński – próbowało przekonać Okulickiego i Rzepeckiego, że ten plan jest absurdalny. – Panowie – mówili – jeżeli rozpoczniecie powstanie w Warszawie, to Niemcy zaczną nas wyrzynać, a bolszewicy staną na linii Wisły i będą się z satysfakcją przyglądać, jak Hitler wykonuje za nich brudną robotę. Jak możecie liczyć na jakąkolwiek pomoc od naszego śmiertelnego wroga?

Okulicki zrywał się wówczas z miejsca i krzyczał: pesymiści, defetyści! Oskarżał tych oficerów o tchórzostwo. Mówił, że zajęcie Warszawy przez Armię Czerwoną jest pewne. Płk Rzepecki zapewniał zaś, że Mikołajczyk – który właśnie leciał do Moskwy – „załatwi” ze Stalinem polsko-sowieckie porozumienie. Były to mrzonki. Jak pisał Stanisław Mackiewicz – typowe chciejstwo.

Efektem tych chybionych kalkulacji był wielki dramat. Warszawska młodzież bez broni, przeszkolenia i doświadczenia w walce 1 sierpnia 1944 roku, w pełnym świetle dnia rozpoczęła szturm na kilkaset świetnie umocnionych niemieckich punktów oporu. Nie udało się utrzymać tajemnicy. Pewna polska dziewczyna, zakochana w niemieckim lotniku, błagała go, aby wyjechał z miasta. Gdy zapytał dlaczego, wszystko mu wyjawiła. W efekcie o godzinie „W” wyposażeni w karabiny maszynowe, moździerze i granaty Niemcy siedzieli w bunkrach gotowi na odparcie natarcia. Byli to często doświadczeni żołnierze, zaprawieni w wielu bojach. Zakończyło się to oczywiście straszliwą masakrą. Polska młodzież wybiegła na otwarte przestrzenie – wcześniej planowano powstanie nocą, dlatego AK-owcy biegli „rojami” – i została po prostu rozerwana na strzępy. W tym pierwszym szturmie poległo 2 tysiące żołnierzy. W niektórych oddziałach po godzinie walki straty sięgały 70 procent. Nie udało się zdobyć żadnego ze strategicznie położonych niemieckich punktów. Były przypadki, gdy niezwykle potężne obiekty kazano zdobywać oddziałom wyposażonym w dwa stare pistolety, jeden zepsuty karabin i kilkanaście granatów domowej roboty. To się po prostu nie mogło udać.

A heroiczne zdobycie PASTY?

Rzeczywiście PASTĘ udało się zdobyć, ale miało to miejsce dopiero 20 sierpnia i był to sukces lokalny, który nie mógł mieć wpływu na powodzenie całej bitwy. Znamy tymczasem nastroje, które panowały w Komendzie Głównej AK. Dowódcy już wieczorem 1 sierpnia wiedzieli, że Powstanie to klęska. Że akcja się nie udała. W tej sytuacji 2 sierpnia do Londynu nadana została depesza, w której proszono o spowodowanie natychmiastowego przybycia bolszewików na odsiecz. Czyli już wtedy zdano sobie sprawę, że o zrealizowaniu planu i samodzielnym zdobyciu Warszawy nie ma co marzyć. Że AK uratować może tylko sowiecka pomoc. A bolszewicy – jak to ostrzegał Bokszczanin i inni oficerowie-realiści – oczywiście nie mieli najmniejszego zamiaru przychodzić z pomocą swoim wrogom.

A co z ludnością cywilną?

Niemcy błyskawicznie wyparli słabe oddziały AK z Woli i rozpoczęli w tej dzielnicy metodyczną rzeź, rozpoczęli dzieło ludobójstwa. W pierwszych dniach sierpnia zamordowano na Woli 30 tysięcy ludzi. Na świecie uważa się, że największą masową egzekucją II wojny światowej było wymordowanie Żydów w Babim Jarze. To nieprawda – największą egzekucją była właśnie rzeź Woli. Kobiety były gwałcone, dzieci roztrzaskiwane o mury, ranni paleni na wielkich stosach. Potworna orgia mordów. W kolejnych dniach Powstania dziesiątki tysięcy ludzi zostało spalonych żywcem w eksplozjach pocisków „ryczących krów”, zasypanych, zaduszonych w piwnicach. W sumie zginęło 150 tysięcy ludzi…

Opowieści o tragedii Powstania towarzyszą mi od dziecka. Mój ojciec jako 16-latek był w Szarych Szeregach i brał udział w tej bitwie. Był świadkiem śmierci wielu kolegów, często młodszych niż on sam. Przeżył cudem. Niemal cała rodzina była w Warszawie, obie babcie spędziły Powstanie w piwnicach. Jedna była w zaawansowanej ciąży. Siedziała w podziemiach na Hożej, w straszliwych warunkach. Jedzono tam psy, szczury, pociski sypały się ludziom na głowy. Babcia przeszła przez obóz w Pruszkowie, trafiła do Starachowic i tam wycieńczona tym, co przeżyła w Warszawie, urodziła dziecko. Umarło po dwóch dniach. Nie było jak zrobić trumienki, więc wsadzono ciało do walizki…

Oczywiście odpowiedzialność za wszystkie zbrodnie popełnione w Warszawie ponoszą sprawcy, czyli Niemcy. Ale do tej zbrodni sprowokowało ich wywołanie Powstania. Hitler wydał rozkaz zagłady miasta natychmiast po tym, gdy doniesiono mu o wystąpieniu AK.

Czy właśnie to nazywa Pan „obłędem”?

Między innymi. I nie ma powodu, aby wymazywać te fakty z historii patriotyczną gumką myszką.

Od lat się mówi, że Powstanie i tak musiało wybuchnąć…

Nie, nie musiało. Mówienie, że gdyby Komenda Główna AK nie wydała rozkazu do powstania, młodzież sama rzuciłaby się na Niemców, jest obrażaniem Armii Krajowej. Była to bowiem armia, która słucha rozkazów, a nie cywilbanda, która strzela, do kogo chce i kiedy jej się podoba. Pomysł, że AK zbuntowałaby się przeciwko swoim dowódcom, jest niepoważny. Był rozkaz o wywołaniu powstania – było Powstanie. Nie byłoby rozkazu o wywołaniu powstania – nie byłoby Powstania. Warszawa by ocalała.

Dramatyczna historia nie czyni nas silniejszymi?

Nie. Nasze klęski czynią nas znacznie, znacznie słabszymi. Opowiadanie dzisiaj, że Powstanie Warszawskie było zwycięstwem po 40 latach, to nieporozumienie. W 1989 roku wolność odzyskały bowiem również Czechy, Rumunia, Węgry, Litwa, Ukraina, Łotwa, Bułgaria i szereg innych krajów, w stolicach których nie było wielkich antyniemieckich powstań. Również Polska odzyskała swoją niepodległość w 1989 roku nie dlatego, że 40 lat wcześniej zburzona została Warszawa, ale dlatego, że prezydent Ronald Reagan zarżnął Związek Sowiecki wyścigiem zbrojeń i obniżeniem światowych cen ropy. To konstatacja przykra dla Polaków, ale takie są fakty. Gdyby nie było Powstania Warszawskiego, Polska nie odzyskałaby niepodległości ani o minutę wcześniej, ani o minutę później niż w rzeczywistości. Wymordowanie 200 tysięcy Polaków, w tym kilkudziesięciu tysięcy przedstawicieli elit, zburzenie stolicy – ze wszystkimi jej zabytkami, bibliotekami i bezcennymi dziełami sztuki – stało się zaś gigantycznym uszczerbkiem w polskim potencjale. Nasz naród został okaleczony. Ta rana nie zabliźni się nigdy. Polska odzyskała więc niepodległość nie dzięki Powstaniu Warszawskiemu, ale mimo tego, że do Powstania Warszawskiego doszło. Jako naród trwamy pomimo naszych klęsk, a nie dzięki nim. Tak zawsze uważali polscy konserwatyści – począwszy od historycznej szkoły Stańczyków, poprzez obóz zachowawczy II RP – którzy byli zdecydowanymi przeciwnikami tradycji powstańczo-mesjanistycznej, widząc w niej tendencje samobójcze. Czuję się ideowym spadkobiercą tych ludzi.

Książka „Obłęd 44” jest dostępna TUTAJ (kliknij).

(publikujemy w ramach cyklu tekstów archiwalnych, które nie poddały się upływowi czasu i prezentują “ostre”, często kontrowersyjne poglądy naszych Autorów; NCZ! 2013)

REKLAMA