Antypolonizm. Rozmowy o nienawiści wobec Polaków

REKLAMA

Ze STANISŁAWEM MICHALKIEWICZEM rozmawia Tomasz Sommer

SOMMER: Kogo, Pańskim zdaniem, można zakwalifikować jako przedstawiciela antypolonizmu wśród Polaków? Takie zjawisko określa się z grecka mianem ojkofobii, co można też przetłumaczyć jako samonienawiść lub strach przed najbliższym otoczeniem. Można powiedzieć, że jest dość powszechne – przecież najbardziej zajadłymi wrogami Ameryki są niektórzy Amerykanie; istnieją Żydzi, którzy nienawidzą Izraela itd. Jak to jest u nas?

REKLAMA

MICHALKIEWICZ: Myślę, że dwa środowiska. Jedno to świadoma piąta kolumna, która uczestniczy w operacji doprowadzania mniej wartościowego narodu tubylczego do stanu bezbronności, by uczynić go tak zwanym „nawozem Historii”; a drugie to towarzystwo, które wprawdzie nie wie do końca, co czyni, ale obiektywnie wpisuje się w nurt antypolonizmu.

Pierwsze – to środowisko skupione wokół „Gazety Wyborczej” i tak zwanego salonu. Najtwardszym jądrem tej grupy są oczywiście polscy Żydzi, którzy w przypadku konfl iktu interesów polskiego i żydowskiego bez wahania stają w większości po właściwej, czyli żydowskiej stronie – a otaczają ich albo pożyteczni idioci, którzy naprawdę uważają, że te wszystkie propagandowe makagigi o „tolerancji” i że „wszyscy ludzie będą braćmi”, to prawdy, którym trzeba podporządkować wszystko – albo karierowicze, którzy wprawdzie w te makagigi nie wierzą, ale skwapliwie udają i odcinają od tego kupony. W tej drugiej grupie jest wielu duchownych, którzy próbują zrobić karierę na stręczeniu tubylczym katolikom tak zwanego judeochrześcijaństwa. To jest ta piąta kolumna świadoma – a żeby nie być gołosłownym, przypomnę o roli, jaką odegrało środowisko „Gazety Wyborczej” w lansowaniu Jana Tomasza Grossa, który w związku z projektowaną operacją „Jedwabne” został awansowany do rangi „historyka”, którym przecież nie jest, i to w dodatku od razu „światowej sławy”. Środowisko „GW” bardzo się przy nadymaniu Grossa napracowało – no a wydawnictwo „Znak” zarówno w 2001 roku, jak i potem, przy okazji książki „Strach”, urządziło Grossowi prawdziwy festiwal.

Drugie środowisko to tak zwane organizacje pozarządowe i rozmaici „artyści”-hochsztaplerzy. Część tych „organizacji pozarządowych”, które oczywiście są popodłączane do rozmaitych finansowych kurków, rządowych, unijnych i samorządowych, kolaboruje z Helsińską Fundacją Praw Człowieka, która z kolei jest na kontrakcie z wiedeńską Agencją Praw Podstawowych – takim paneuropejskim gestapo, które monitoruje mniej wartościowe narody europejskie, czy się aby nie bisurmanią, ulegając ksenofobii, antysemityzmowi, rasizmowi lub homofobii. Helsińska Fundacja Praw Człowieka, nawiasem mówiąc, na żydowskiej finansowej kroplówce Jerzego Sorosa – ok. 3 mln dolarów rocznie – wygrała przetarg na usługi delatorskie dla Agencji Praw Podstawowych i w związku z tym monitoruje pod obstalowanym kątem nasz mniej wartościowy naród tubylczy – w czym pomagają jej wspomniane „organizacje pozarządowe”. Za pieniądze, które dostają tytułem „grantów”, muszą wykazywać się osiągnięciami, więc wykrywają antysemitów, ksenofobów, rasistów i homofobów pod każdym krzakiem. Im nie chodzi o to, by Polskę i Polaków szkalować; chcą tylko dostać łatwe pieniądze, żeby móc sobie na to konto wypić i zakąsić – ale rezultat jest taki, że świat otrzymuje sygnał, iż w Polsce dzieje się coś niepokojącego, co skłania opinię zagraniczną do przekonania,
że Polaków nie wolno zostawić samopas, tylko trzeba poddać ich kurateli starszych i mądrzejszych, bo w przeciwnym razie ZNOWU zrobią coś okropnego.

I wreszcie artyści-hochsztaplerzy. Jest taki np. w Lublinie, kieruje ośrodkiem „Brama Grodzka”, w ramach którego urządza od czasu do czasu jakieś żydowskie „łodirydi” – że to niby Żydzi ciągnęli w górę polską kulturę. Najwyraźniej to jednak za mało, bo od czasu do czasu ktoś go „napada” – na przykład wrzuca mu przez okno cegłę – ale koniecznie ze swastyką. Podejrzewam, że tę swastykę to już on sam na tej cegle wydrapuje i wrzuca sobie do domu, bo wtedy Żydzi w całego świata nim się interesują, niczym Watykan feldkuratem Ottonem Katzem.

U nas chyba nie ma Polaków – wrogów narodu polskiego, bo u nas bardzo rzadko ktoś coś robi naprawdę, a szczerze mówiąc, prawie nigdy. Jest natomiast mnóstwo snobów, którzy o niczym innym nie marzą, tylko żeby uważano ich za cudzoziemców. Ale to żałosne figury, chociaż oczywiście często zostają celebrytami.

I wreszcie niewielka grupka, która znęcona szmalcem, jaki na podstawie ustawy o stosunku państwa do gmin wyznaniowych żydowskich przekazywany jest tymże gminom, dla miłego grosza udaje Żydów. Np. w Gdańsku są dwie gminy żydowskie, które oskarżają się nawzajem o fałszerstwo. Sam znam filuta, który nie tylko udaje Żyda, ale nawet wkręcił się do władz w jednej gminie.

SOMMER: Istnieje jednak grupa Polaków, która nie zajmuje się niczym innym jak tylko załamywaniem rąk nad wadami polskości. Oczywiście nie jest tak, że ta krytyka jest w całości bezpodstawna, niemniej niewątpliwie traktowanie Polski tylko i wyłącznie jako obiektu krytyki, niedostrzeganie, że mimo tych wszystkich prawdziwych i wydumanych wad polskość trwa, więc musi mieć jakąś siłę, może prowadzić do konkluzji, że w gruncie rzeczy dla tych ludzi najlepiej by było, gdyby Polska zniknęła, bo wtedy ten karykaturalny potworek zostanie zakopany do ziemi i nikt go nie będzie już więcej oglądał. Taka postawa wyziera na przykład z polskich filmów i jest chyba nawet czymś w rodzaju ideologii czy religii. I nie można powiedzieć, że robią to np. Żydzi. Oczywiście gdy jakiś lansowany wcześniej artysta wychodzi z tej postawy, to jest odrzucany. Taki przypadek zdarzył się na przykład pisarce Dorocie Masłowskiej, która była super, gdy opisywała Polskę jako kraj zdziczałych, zidiociałych skinów i lumpów, a gdy tylko dostrzegła w swej twórczości bardziej pozytywną część polskiej rzeczywistości, to od razu okazała się beztalenciem. Skąd się bierze ta ojkofobiczna postawa – bo to nie jest chyba tylko kwestia wiktu i opierunku?

MICHALKIEWICZ: Myślę, że Żydzi mają emocjonalny stosunek do Polaków i jest to stosunek wrogi. Pisała o tym jeszcze w 1942 roku Zofia Kossak – nawiasem mówiąc, w apelu, by Polacy prześladowanym Żydom pomagali – ale jednocześnie zwróciła przenikliwie uwagę, że prześladowani przez Niemców Żydzi bardziej niż Niemców dlaczegoś nienawidzą Polaków. Nazwała to „tajemnicą duszy żydowskiej”, a trochę światła na tę tajemnicę rzucił Michał K. Pawlikowski, który w książce „Wojna i sezon” pisze tak:

„Skąd więc ta ironia historii, że Żydzi na całym świecie zapominają o pogromach w carskiej Rosji, zdają się zapominać o strasznych zbrodniach niemieckich (z wyjątkiem może obywateli Izraela), ale dokładnie pamiętają o »pogromach« polskich? Odpowiedzi na to pytanie trzeba szukać w psychice nie żydowskiej, ale polskiej. W Polsce nie było geograficznej »linii osiedlenia«, która była hańbą Rosji carskiej. Nie było też, jak w carskiej Rosji, organizowanych przez władze pogromów. Ale Polacy mieli – a zapewne wciąż mają – jakiś antysemityzm mistyczny, jakąś mentalną »linię osiedlenia«, która ich niewidzialnie, lecz mocno odgradza od Żydów. (…) Nawet endek mógł z całego serca przyjaźnić się i ściskać z pojedynczym Żydem. Ale endek był wrogiem żydowskiego tłoku. I nie tylko endek”.

Nawiasem mówiąc, Aleksander Sołżenicyn w książce „Dwieście lat razem”, poświęconej stosunkom rosyjsko-żydowskim, podważa pogląd, jakoby pogromy w Rosji były organizowane przez władze. Raczej zarzuca władzom nieudolność i inercję, a jeśli już – złą wolę – i to Ochranie, która uprawiała własną politykę, niekoniecznie uzgadniając ją z władzami, to znaczy z premierem czy cesarzem.

Jeśli chodzi natomiast o Polaków, jak to Pan nazywa, „załamującymi ręce” nad wadami polskości, to podzieliłbym ich na dwie grupy. Pierwsi są autentycznie zatroskani tymi wadami i wytykają je po to, by się Polacy z nich otrząsnęli. Można powiedzieć, że „gryzą sercem”.

Druga grupa natomiast zajmuje się wyszydzaniem polskości, żeby na tym czarnym, przez siebie namalowanym tle lepiej zabłysnąć rzekomymi swymi zaletami. Takich snobów jest całkiem sporo – i właśnie oni tworzą tak zwany salon, który posłusznie podryguje, jak mu tam pan redaktor Michnik czy jeszcze lepiej – sam główny cadyk Rzeczypospolitej, czyli pan Aleksander Smolar, zagra. Warto pamiętać, że aprobata jednego, czy drugiego daje się natychmiast przełożyć na brzęczącą monetę a któż nie chciałby zarobić parę zło-tych i jeszcze zostać pochwalony za odwagę i nonkonformizm?

SOMMER: Ten antypolonizm wychodzi jednak na wierzch w dziwnych miejscach. Jak się na przykład przyjrzeć tzw. polskim instytutom kulturalnym za granicą, to można odnieść wrażenie, że oprócz promowania polskiej muzyki, zajmują się one lansowaniem postaw antypolskich. Polska prezentowana jest niemal wyłącznie jako jakaś karykatura, straszny kraj, który ma same grzechy na sumieniu. W efekcie więc Polakom zabierane są podatkowe pieniądze pod pretekstem tego, że trzeba promować Polskę czy polskość, a promuje się antypolonizm. Ja myślę, że w tym paradoksalnym działaniu tkwi jednak pewien logiczny mechanizm. Z jakichś tajemniczych powodów w polskiej władzy zawsze były silnie nadreprezentowane grupy skażone antypolonizmem – i to trwa od 1918 roku. Przecież przed wojną nigdy tak naprawdę nie doszli do władzy narodowcy czy inna prawica, podobnie po 1989 roku tego typu środowiska nigdy na serio do władzy nie doszły. Natomiast środowiska o charakterze polonofobicznym u tej władzy są permanentnie, więc promują swoją ideologię. Dlaczego tak się dzieje?

MICHALKIEWICZ: No, to akurat stosunkowo najłatwiej wyjaśnić. Kiedy Radosław Sikorski w nagrodę za porzucenie Kaczyńskich i deklarację gotowości w dorzynaniu watahy został ministrem spraw zagranicznych, właśnie „GW” wyjaśniała, że nie ma obawy, bo bez względu na to, kto jest akurat ministrem, ministerstwem tak naprawdę kieruje ekipa skompletowana przez prof. Bronisława Geremka, który kierował się przy tym kryterium narodowościowym albo – jak kto woli – rasowym. Toteż nic dziwnego, że np. Ryszard Schnepf, ambasador RP w Waszyngtonie, za pieniądze ambasady zorganizował pokaz filmu „Pokłosie”, nakręconego w ramach wychodzenia naprzeciw żydowskiej polityce historycznej. A jeśli chodzi o przyczyny ogólniejsze, to wskazałbym przede wszystkim na przeprowadzoną w ramach systemowego przygotowania do transformacji ustrojowej selekcję kadrową w strukturach podziemnych, w następstwie której z tzw. strony społecznej, która z razwiedką pod kierownictwem generała Kiszczaka namawiała się co do podziału władzy nad mniej wartościowym narodem tubylczym, została wyeliminowana tzw. ekstrema. „Ekstrema” to był jeden z dwóch nurtów opozycji demokratycznej, nawiązujący do tradycji II RP i Armii Krajowej.

Drugim nurtem była tzw. lewica laicka, czyli dawni stalinowcy w pierwszym albo drugim pokoleniu, którzy „ekstremę” pragnęli wyeliminować z trzech powodów. Po pierwsze dlatego, że między „ekstremą” a „lewicą laicką” istniało nieusuwalne napięcie, spowodowane pamięcią o tym, jak „lewica laicka” „ekstremę” w latach czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku mordowała i prześladowała na wszelkie sposoby. Tedy dla podreperowania sobie reputacji płomiennych bojowników o wolność „lewica laicka” – w porozumieniu z razwiedką, która udzieliła tutaj dyskretnej pomocy – „ekstremę” wymanewrowała. Druga przyczyna polegała na tym, że wg „lewicy laickiej”, w której najtwardszym jądrem byli i są przecież Żydzi, w mrocznych zakamarkach duszy narodu polskiego drzemią straszliwe demony ksenofobii i antysemityzmu. Dlatego do spółki z komunistami, którzy może się tam i momentami antysemicko bisurmanili, ale do mniej wartościowego narodu tubylczego mają też stosunek przedmiotowy, trzeba było „ekstremę” wyeliminować z życia politycznego.

I wreszcie powód trzeci: razwiedka wprawdzie traktowała „lewicę laicką” jak synów marnotrawnych, którzy pobłądzili, ale serca przecież cały czas mają prawidłowo, po lewej stronie – zaś do „ekstremy” nie miała najmniejszego zaufania więc jakże miała się z nią namawiać? I tak już zostało, a powtórkę mamy znowu.

Kiedy w ubiegłym roku na Marszu Niepodległości ujawnił się polityczny Ruch Narodowy, zarówno komuna, jak i żydokomuna, czyli „lewica laicka” już w trzecim pokoleniu, proklamowały świętą wojnę z „faszyzmem”. Niech Pan zrozumie: jeśli razwiedka i żydokomuna zaakceptowały scenariusz rozbiorowy, w ramach którego na „polskim terytorium etnograficznym” władzę będzie sprawowała szlachta jerozolimska, która już przebiera nogami, nie mogąc doczekać się „odzyskania mienia żydowskiego” – to po co tu w tym akurat momencie jakiś „ruch narodowy”, wyrażający ambicje polityczne mniej wartościowego narodu tubylczego? Więc oskarżą ich o „faszyzm”, podczas gdy zarówno razwiedka, jak i „lewica laicka” to totalniacy – ci ostatni wprawdzie drapują się w wolnościowe kostiumy, ale co z tego, skoro spod nich wyglądają ubeckie cholewy?

Faszyzm, owszem, zagraża Polsce, podobnie jak i innym krajom UE – ale właśnie z Brukseli. Faszyzm nie polega na tym, że ktoś nie lubi Żydów czy podnosi rękę w rzymskim pozdrowieniu – ale na przekonaniu, że państwu wszystko wolno. Twórca faszyzmu, Benito Mussolini, przedstawił formułę tej ideologii: „wszystko w państwie, nic poza państwem, nic przeciwko państwu!”.

SOMMER: Postawa antypolska wśród Polaków jest silnie skorelowana z ich antyklerykalizmem. Nawet ostatnio pojawiło się takie badanie, z którego wynika, że grupa Polaków deklarujących ateizm jest jednocześnie krytyczna wobec Kościoła i „polskiej tradycji”, cokolwiek by to miało znaczyć. A z kolei ludzie wierzący są znacznie bardziej narodowi i prawicowi. Czy nie sądzi Pan, że antyklerykalizm to jeden z wymiarów antypolonizmu wśród pewnych grup Polaków?

MICHALKIEWICZ: Powiem tak: antyklerykalizm w Polsce ma co najmniej trzy oblicza. Pierwsze – to „antyklerykałowie” przedwojenni, którzy nie tyle byli antyklerykałami, co po prostu ateistami albo agnostykami – jak np. prof. Tadeusz Kotarbiński, nazywany przez Janusza Szpotańskiego „Teofobem Doro”. W ich przypadku ateizm czy agnostycyzm nie łączył się z postawą antypolską. Co najwyżej można przypisać im pewną lekkomyślność w postaci niedoceniania roli religii jako czynnika kształtującego i umacniającego więź narodową, co mogło być też skutkiem naiwności. Wspomniany prof. Kotarbiński na pytanie, dlaczego właściwie postępować etycznie i np. poświęcać się dla innego człowieka, zamiast go zjeść – jeśli Boga nie ma – odpowiadał, że tak dyktuje mu „serce”. Jak na filozofa to dość zabawne, nieprawdaż?

Druga twarz antyklerykalizmu, to renegaci w postaci sowieckich kolaborantów, a szczególnie ubowców. Ponieważ jednym z warunków otrzymania „broni i władzy” („w Urzędzie dają broń i władzę, a wkoło kraj jak Zachód dziki!”) było zaparcie się Boga, no to się dla miłego grosza zapierali, a potem już angażowali się w to emocjonalnie, bo widok tych, którzy się nie zaparli, strasznie kłuł ich w oczy. Tu już możemy dopatrzyć się oblicza antypolskiego, bo ubowcy i partyjniacy zwalczali religię również, a może nawet przede wszystkim – bo jacy tam z torturantów filozofowie! – jako istotny składnik znienawidzonej polskości, którą trzebili, wykonując zadanie zlecone im przez sowieciarzy.

No i wreszcie trzecie oblicze – snobizujących się półinteligentów. Ci durnie uważają, że ateizm jest trendy, że jeśli nie będą ostentacyjnymi ateistami i antyklerykałami, to mogą zostać posądzeni o „wiochę” i inne kompromitujące sprawy – więc robią, co mogą, by tego ryzyka uniknąć. Oczywiście świat – zwłaszcza ten mający u naszych prowincjonalnych, żeby nie powiedzieć: parafiańskich światowców reputację nowoczesnego i postępowego – wygląda całkiem inaczej. Na przykład moja własna córka po podróży do USA, a konkretnie do Los Angeles w wieku lat 15 czy 16 przekonała się, że Amerykanie – i to właśnie ci z Los Angeles, a więc chyba tak nowocześni, że już bardziej nie można – są bardzo religijni. Zatem świat wygląda całkiem inaczej, niż wyobrażają sobie rozmaite Kuby Wojewódzkie i ich kopulantki. Ci żałośni durnie ze snobizmu pragną, by uważano ich za cudzoziemców, więc demonstrują hurtową pogardę dla wszystkiego, co polskie, w tym również dla Kościoła i religii. Podobni są w tym do bohaterów satyrycznego wiersza rosyjskiego, w którym autor wykpiwał takich właśnie snobów w postaci Myszy i Szczura:

Wsio nasze każetsa mnie sierym i abycznym, w związku z czym w swoich domach mieli różne zagraniczne rzeczy: Na cziom ty jesz i pjosz, na cziom sidisz, kuda ni glaniesz – wsio iz zagranicy!

Miedzy innymi:

A etot nieżnyj puch dostali mnie wcziera; on afrikanskij, on ot Pielikana!

– ale zarówno Mysz, jak i Szczur na co dzień odżywiali się chlebem i słoniną, więc autor puentuje:

My znajem, jest’ jeszczio siemiejki, gdie nasze chajut i braniat, gdie s umilenijem gladiat na zagranicznyje naklejki – a sało russkoje jediat.

Ci durnie też odżywiają się polskością, bez której zginęliby jak sól w ukropie, ale z powodu głupoty o tym nie wiedzą – co oczywiście ich nie usprawiedliwia.

SOMMER: Czy więc ostanie wzmożenie antyklerykalizmu, przybierające teraz na przykład formę „walki z pedofilią” wśród księży, nie jest też przypadkiem objawem umocnienia się antypolonizmu i przejściem do bardziej aktywnych jego form?

MICHALKIEWICZ: To jest szersza sprawa, bo „walka z pedofilią” jest elementem walki z Kościołem katolickim w ogóle i ma na celu przedstawienie go jako szajki porażonych priapizmem szaleńców i hipokrytów. Animatorzy tej wojny, to znaczy Żydzi i socjaliści, każdy z trochę innych pobudek, liczą, że w ten sposób poderwą zaufanie katolickich mas do Kościoła i w ten sposób – jak to jeszcze w starożytności opowiadał Ezop, co już wspominaliśmy – pozbawią owce ochrony owczarków. Toteż współcześni animatorzy rewolucji komunistycznej wg recepty Antonio Gramsciego, realizując strategię marksizmu kulturowego, próbują oddzielić owce od owczarków, aby w ten sposób doprowadzić je do stanu psychicznej, a potem i fizycznej bezbronności, by je bez przeszkód eksploatować. To jest, jak powiadam, element szerszej batalii – batalii ze znienawidzoną cywilizacją łacińską, o której komuna śpiewa w swojej kultowej piosence, że „przeszłości ślad dłoń nasza zmiata”. Tym „śladem” jest właśnie łacińska cywilizacja, wspierająca się na trzech filarach: greckim stosunku do prawdy, zasadach prawa rzymskiego i etyce chrześcijańskiej, jako podstawie systemu prawnego. Ponieważ Polska należy do cywilizacji łacińskiej, to jest oczywiste, że walka z tą cywilizacją jest skierowana również przeciwko Polsce.

SOMMER: Jednak takiego nasilenia tego ataku jak ostatnio to chyba jeszcze nie było, zawłaszcza że opiera się to wszystko na wątłych podstawach. Szczególnie zaś zabawne jest, że tuż przed rozpętaniem tej nagonki, dosłownie trzy dni wcześniej, wizytował Polskę Roman Polański – z wiadomymi zarzutami i ponoć nawet na okoliczność tej wizyty dostał jakiś list żelazny, by go wpuszczono i wypuszczono bez gadania. To wszystko każe zastanowić się nad polskimi mediami, w jakim stopniu to właśnie media – i które – kreują antypolonizm? Jaki mają w tym interes?

MICHALKIEWICZ: To nie media, Panie Tomaszu, tylko nasi okupanci, którzy swoim zwyczajem gotowi są służyć każdemu, kto tylko pozwoli im pasożytować na narodzie tubylczym. Soldateska za komuny służyła sowieciarzom i taki Jaruzelski gotów byłby nas wszystkich dla Breżniewa wymordować – ale kiedy okazało się, że sowieciarze wycofają się z Europy Środkowej, to bezpieczniacka swołocz natychmiast zaczęła się przewerbowywać na służbę do przyszłych sojuszników – bo jużci, domyślili się, że gdy Sowieci się wycofają, to nastąpi odwrócenie sojuszy. Poza tym w nowych warunkach ustrojowych znacznie więcej uwagi zwraca się na masowe nastroje, toteż bezpieka nie tylko potworzyła własne koncerny medialne (akurat mam proces sądowy na ten temat z TVN, więc wiem, co mówię), ale i powprowadzała do niezależnych mediów głównego nurtu tylu konfidentów, ilu tylko mogła. Jeśli więc media prowadzą jakąś kampanię, to nie z inicjatywy własnej – chociaż oczywiście w szczegółach jedne mogą trochę różnić się od innych – ale z inicjatywy soldateski, która zwąchała, że jak się przyłączy do komunistycznej rewolucji, to zostanie wynagrodzona nawet w sytuacji, kiedy na polskim terytorium etnicznym zostanie zainstalowana Judeopolonia. Wtedy też potrzebni będą tłumacze, pałkarze, torturanci – więc soldateska próbuje się podłączyć do spółdzielni i zasłużyć.

Powyższy wywiad jest krótkim fragmentem wywiadu-rzeki ze Stanisławem Michalkiewiczem zatytułowanego „Antypolonizm” i będącego pierwszą dokładną analizą tego zjawiska. Książka odpowiada m.in. na pytania: Czym jest antypolonizm? Komu można przypisać bycie polakożercą? Dlaczego nikt nie spróbował określić skąd się bierze nienawiść do narodu polskiego i kto najczęściej nią szermuje? „Tak jak można stopniować natężenie antysemityzmu, tak samo można stopniować natężenie polakożerstwa. Na przykład jeden antysemita mógłby Żydów nawet mordować, podczas gdy drugi – stara się tylko unikać z nimi kontaktu. Podobnie jest z polakożercami.” (S. Michalkiewicz)

Książka jest dostępna w WERSJI PAPIEROWEJ (tutaj – kliknij) oraz jako E-WYDANIE (pdf – tutaj, kliknij). Publikację można także zakupić na trwających w Warszawie Targach Książki Historycznej (Sala Kinowa Zamku Królewskiego).

REKLAMA