Kaczyński źle rozgrywa Smoleńsk. Umacniania polityczną pozycję Donalda Tuska.

REKLAMA

Dążąc do wyjaśnienia okoliczności katastrofy smoleńskiej, Prawo i Sprawiedliwość realizuje polską rację stanu. Jednak sposób rozgrywania tej sprawy, wbrew intencjom Kaczyńskiego, służy interesom rządzącej koalicji. A sam były premier przyczynia się do umacniania politycznej pozycji Donalda Tuska.

– Mamy obowiązek o tę prawdę walczyć i będziemy walczyć (…). Mamy obowiązek dlatego, że rację mają ci, którzy mówią, że jeżeli się zgodzimy na to wszystko, co dzieje się wokół Smoleńska, to znaczy, że z Polską można wszystko zrobić. Otóż nie można. Nie godzimy się na to i nie będziemy się na to godzili w przyszłości. Będziemy zabiegać o to, by Polska trwała. Będzie trwała, bo są w Polsce miliony patriotów, mądrych ludzi, którzy nie dadzą się zmanipulować, i oni żyją, tak jak my żyjemy, a póki my żyjemy, póty Polska nie umarła – tak 10 kwietnia 2013 roku do kilkudziesięciu tysięcy osób zgromadzonych na Krakowskim Przedmieściu mówił prezes PiS Jarosław Kaczyński. Jego wystąpienie co chwila przerywały oklaski zgromadzonych, skandujących hasła „Pamiętamy” i „Lech Kaczyński”. Dwa dni później TVP Info opublikowało wyniki sondażu przeprowadzonego przez TNS Polska na zlecenie programu „Forum”. Wynikało z niego, że 33 procent ankietowanych oddałoby swój głos na PiS. To i tak o jeden punkt procentowy mniej niż na PO (34 procent). Tymczasem jeszcze na początku kwietnia sondaże wykazywały, że partia Kaczyńskiego przebiła w notowaniach Platformę i została liderem wyborczych sondaży. Mimo wzrostu poparcia, PiS pozostało na drugim miejscu.

REKLAMA

Punkty dla Macierewicza

Ośrodek TNS Polska przeprowadził również inne badanie. Zapytał Polaków o to, który raport na temat katastrofy jest dla nich bardziej wiarygodny. Okazało się, że 22 procent Polaków uważa, że prawdę przedstawia raport zespołu parlamentarnego kierowanego przez Antoniego Macierewicza. Dokument sygnowany przez Jerzego Millera cieszy się zaufaniem 39 procent z nas. Macierewicz więc zyskuje – wcześniej jego raport cieszył się zaufaniem 17 procent Polaków. W tym samym czasie poseł PiS został negatywnym bohaterem wielu publikacji prasowych. „Newsweek Polska” w minionym tygodniu wybrał na temat okładkowy analizę „Jak Macierewicz zrobił zamach ze zwykłej katastrofy”. Obchody trzeciej rocznicy tragedii smoleńskiej stały się więc okazją do ataków na Macierewicza.

Jak jednak tłumaczyć te wahania sondażowe? Z jednej strony PiS oscyluje wokół 30 procent, z drugiej nie cały jego elektorat popiera hasła głoszone przez Antoniego Macierewicza. To oznacza, że część zwolenników partii Kaczyńskiego popiera jego ugrupowanie z innych powodów niż walka o wyjaśnienie sprawy katastrofy Smoleńskiej. Tyle że tej grupie elektoratu PiS w ostatnim czasie nie miał zbyt wiele do zaoferowania.

Zły wizerunek

W mediach głównego nurtu Jarosław Kaczyński i PiS przedstawiani są ostatnio tylko w kontekście katastrofy smoleńskiej. Przy czym lider opozycji zawsze prezentowany jest jako człowiek używający tego samego, agresywnego języka. Spośród całego przemówienia Kaczyńskiego na Krakowskim Przedmieściu na czołówki mediów wybiło się zdanie „przemysł pogardy towarzyszył niejednemu polskiemu patriocie”, choć to zdanie nie było ważne i nie odnosiło się do głównej treści przemówienia. Być może jednak – jako główne zdanie z wystąpienia prezesa PiS – przebiło się do opinii publicznej jako kolejny dowód agresji słownej Kaczyńskiego. Jest prawdopodobne, że miało to wpływ na zwycięstwo Platformy w sondażu TNS Polska przeprowadzonym dla TVP Info. Smoleńskie wystąpienia Kaczyńskiego mobilizują nie tylko jego wyborców i zwolenników jego partii. Aktywizują również elektorat negatywny, który przejęcia władzy przez PiS obawia się bardziej niż czegokolwiek innego. Tym samym więc po raz kolejny smoleńska retoryka Kaczyńskiego przysparza mu więcej przeciwników niż zwolenników.

Odwrotny od zamierzonego przez PiS skutek przynoszą również demonstracje klubów „Gazety Polskiej” przed ambasadą rosyjską. Z jednej strony dają Rosji pretekst do werbalnych, dyplomatycznych i medialnych ataków na Polskę, z drugiej pomagają wytworzyć w mediach obraz wyborców PiS jako szaleńców gotowych pójść siłą obalać władzę w imię
walki o prawdę o Smoleńsku. Nie dzieje się to po raz pierwszy.

Gdy w październiku 2012 roku „Rzeczpospolita” opublikowała artykuł o trotylu we wraku tupolewa, a prokuratura zapowiedziała konferencję prasową, PiS wystąpiło z ostrą nagonką na rząd. Aby na tę nagonkę poczekać, prokuratura dwukrotnie przekładała godzinę rozpoczęcia konferencji. Potem informacje „Rzeczpospolitej” zdementowała (minęło trochę czasu, gdy okazało się, że śledczy kłamali), jednak efekt polityczny został osiągnięty: słupki poparcia dla PiS poleciały ostro w dół (zyskała Platforma Obywatelska). Z całej tej awantury wynika prosty wniosek: „afera trotylowa” została sprytnie wykorzystana, aby pokazać prawdziwe, agresywne oblicze Kaczyńskiego. Lemingi dostały czytelny sygnał: może i Platforma rządzi nie najlepiej, ale alternatywą jest partia, która podpali Polskę, wywoła wojnę z Rosją i wprowadzi niepotrzebny chaos i zamęt. Ergo: trzeba głosować na Platformę Obywatelską, bo alternatywą jest groźne PiS. I podpalenie Polski. Słupki poparcia dla PO wzrosły więc drastycznie, a odrobienie tych strat zajęło partii Kaczyńskiego wiele miesięcy. Tyle że w tym czasie Kaczyński i jego partyjni koledzy byli prezentowani przez media prawie wyłącznie w związku z katastrofą z 10 kwietnia.

Wyborczy „beton”

Analizując sondaże wykonane na zlecenie TVP Info, widzimy, że elektorat Kaczyńskiego jest o około 50% większy niż grupa osób, które wierzą w raport Macierewicza. To oznacza, że ludzie, dla których najważniejszą sprawą jest wyjaśnienie okoliczności tragedii z 10 kwietnia, w całości głosują na PiS i raczej wątpliwe, aby swoje preferencje zmienili. Tym samym elektorat „smoleński” został już zagospodarowany i nie jest w stanie wpłynąć na poprawę wyniku wyborczego PiS. Betonowy elektorat PO (około 30%, głównie urzędnicy państwowi) również swoich preferencji nie zmieni. Betonowe elektoraty PSL, SLD i mniejszych partii (w tym Kongresu Nowej Prawicy) to około 15%. W sumie jest to 75% wyborców, co oznacza, że poparcia społecznego można szukać w grupie pozostałych 25%. Jednak Jarosław Kaczyński nie ma tym ludziom nic do zaoferowania.

Nie tylko Smoleńsk

Za każdym razem, kiedy lider PiS przesadza w ostrości języka, media formułują czytelny przekaz, że „nieobliczalny wariat” jest jedyną alternatywą dla rządów PO – faktycznie dalekich od doskonałości. To sprawia, że poparcie dla PO rośnie. Tym samym agresywna retoryka Kaczyńskiego jest na rękę Donaldowi Tuskowi; Kaczyński skutecznie straszy tych Polaków, którzy może nie są zwolennikami PO, ale jeszcze bardziej boją się PiS. Tym samym Kaczyński – wbrew temu, co mówi – staje się nie wrogiem, ale sojusznikiem Tuska. Może to wynikać z tego, iż nie rozumie, że duża część wyborców jest sprawą Smoleńska po prostu zmęczona.

Aby pozyskać większy elektorat, Jarosław Kaczyński musi wprowadzić do swoich wystąpień szereg innych spraw. Katastrofa smoleńska była niewątpliwie ogromną tragedią, jej wyjaśnianie jest bezsprzecznie realizowaniem polskiej racji stanu. Jednak nie można działalności całej partii opierać tylko na walce o prawdę o Smoleńsku. Dla dużej części elektoratu sprawa Smoleńska – jeśli w ogóle jest istotna – to występuje na dalekim miejscu wśród priorytetów. Przeciętny Polak – bardziej niż kolejnych skandali związanych ze Smoleńskiem – obawia się wzrostu cen, bezrobocia, braku dostępu do edukacji i służby zdrowia. Wiele milionów Polaków od władzy oczekuje przede wszystkim naprawy gospodarki, wyjścia z kryzysu, poprawy infrastruktury, likwidacji bzdurnych przepisów i wielu absurdów życia codziennego.

Zarówno lider PiS, jak i jego śp. brat nie rozumieli tego już w latach 2006-2007, kiedy koncentrowali się na likwidacji WSI, walce z „układem” i konfrontacji z obcymi siłami wpływu, nie mówiąc prawie nic o sprawach dotyczących bezpośrednio przeciętnego Polaka. Likwidacja WSI była potrzebna, walka z korupcją miała swoje plusy, budowanie silnej polityki zagranicznej było ważne, jednak dla przeciętnego wyborcy znacznie ważniejsze było życie codzienne. Przysłowiowy Kowalski mógłby poprzeć całą walkę z „układem”, gdyby wcześniej władza pomogła mu (lub choć przestała przeszkadzać) poprawiać swój byt. Dla Kowalskiego, zwłaszcza średnio zorientowanego w polityce, aspekty życia codziennego liczą się bardziej niż WSI, CBA, układy i rosyjska agentura. Lider PiS najzwyczajniej w świecie nie zdaje sobie sprawy, że co najmniej kilka milionów ludzi chce normalnie, spokojnie żyć i polityką po prostu się nie zajmować. I ci ludzie będą głosować na tych, w których widzą nadzieję na poprawę swojego życia codziennego.

Ostatnie lata dały Jarosławowi Kaczyńskiemu ogromną szansę: wzrastającą liczbę osób niezadowolonych z rządów Platformy Obywatelskiej. Są to przede wszystkim przedsiębiorcy, którzy oczekiwali uproszczenia przepisów, ograniczenia biurokracji, zmniejszenia podatków (PO obiecała to wszystko, lecz nie dotrzymała); kierowcy jeżdżący po dziurawych drogach, zmagający się z astronomiczną (i ciągle rosnącą) liczbą fotoradarów i koniecznością ponownych egzaminów; rodzice bojący się o los swoich dzieci (zagrożonych przez pomoc społeczną).

Są to miliony ludzi gotowych do zmiany swoich preferencji wyborczych. Jednak Kaczyński, zamiast rozwiązania ich problemów codziennych, oferuje wyjaśnianie katastrofy smoleńskiej. Dążąc do wyjaśnienia okoliczności tej katastrofy, Prawo i Sprawiedliwość realizuje polską rację stanu. Jednak sposób rozgrywania tej sprawy, wbrew intencjom Kaczyńskiego, służy interesom rządzącej koalicji. A sam były premier przyczynia się do umacniania politycznej pozycji Donalda Tuska. Z dotychczasowych błędów nie wyciągnął jeszcze wniosków.

REKLAMA