Łepkowski: Nowy plan USA. Opodatkować, co się tylko da!

REKLAMA

Rok 2013 zostanie zapamiętany przez Amerykanów jako czas rosnących podatków. Rząd Baracka Obamy zobowiązał się spłacić część długu publicznego, który obecnie wynosi 13,6 biliona dolarów. Mimo że administracja już wdrożyła w życie nowy system podatkowy, na Kapitolu nie ustają prace nad coraz bardziej absurdalnymi pomysłami szybkiej spłaty zadłużenia narodowego.

Nieodżałowanej pamięci Lady Margaret Thatcher mawiała: „Nie możesz osiągnąć stabilizacji w gospodarce, jeżeli nie tniesz podatków”. W dniu kiedy obejmowała swój urząd na Downing Street 10, obywatele brytyjscy zarabiający ponad 24 tys. funtów płacili podatek dochodowy w wysokości 83%. Już w pierwszym roku swoich rządów (1979 r.) pani premier zmniejszyła tę stawkę o 23 punkty procentowe – do 60%. W 1988 roku podatek ten spadł do 30%. Podobnie było z podstawową stawką podatku dochodowego, który został zmniejszony z 33% (1979 r.) do 25% w 1988 roku. Wielka brytyjska konserwatystka zmieniła w ciągu 11 lat oblicze swojej ojczyzny z zapyziałego i zadłużonego po uszy przez lewicowych dyletantów zaścianka Europy w prężne, nowoczesne mocarstwo gospodarcze i militarne. W ciągu 11 lat obniżyła bezrobocie z 12% do ok. 4%, zdusiła inflację z 22% do 3%, a udział wydatków publicznych z budżetu państwa zmniejszyła z 48% do 38%.

REKLAMA

Drabina progów podatkowych

Wspólnym mianownikiem wszystkich tych sukcesów była radykalna obniżka stawek podatku dochodowego, prywatyzacja państwowych molochów i rozgonienie darmozjadów skupionych w tzw. związkach zawodowych. Demokratyczna administracja 44. prezydenta USA postępuje dokładnie odwrotnie. Niczym średniowieczny felczer spuszcza krew pacjentowi choremu na anemię, twierdząc że to zabieg, który przywróci mu siły.

1 stycznia 2013 roku weszły w życie nowe progi podatku dochodowego. Jest ich siedem – od 10% za indywidualny dochód roczny do 8925 dolarów, aż do 39,6% od indywidualnych dochodów w wysokości ponad 400 tys. dolarów. Dla porównania: w 2012 roku w USA obowiązywało sześć progów podatkowych, z których ostatni wynosił 35% i dotyczył indywidualnych oraz małżeńskich dochodów powyżej 388 tys. dolarów. Jak widać, z roku na rok rośnie liczba progów podatkowych oraz podwyższana jest stawka opodatkowania.

W tym roku mija sto lat, odkąd rząd federalny po raz pierwszy wprowadził niekonstytucyjny podatek dochodowy. W 1913 roku obowiązywało siedem progów podatkowych – od 1 do 7%. Znamienne, że najwyższą stawkę 7% płacili jedynie obywatele mający roczny dochód w wysokości ponad pół miliona dolarów, co odpowiada sile nabywczej 12 milionów dolarów z 2013 roku. Każdy rok stosowania tego złodziejskiego haraczu, wprowadzonego wbrew konstytucji, przynosił coraz większe obciążenia nakładane na obywateli. Zaledwie cztery lata po wprowadzeniu tej rabunkowej daniny rząd Woodrowa Wilsona przeforsował na Kapitolu podatek dochodowy o 21 progach – od najniższego w wysokości 2% do najwyższego w wysokości 67%. Ale i w tym wypadku najwyższy z nich dotyczył bardzo wąskiej grupy osób, zarabiających rocznie powyżej 2 milionów dolarów, czyli równowartość obecnych 40 milionów. Prawdziwą katorgę przeżyli amerykańscy przedsiębiorcy pod rządami Franklina D. Roosevelta. Od 1932 do 1944 roku najwyższa stawka podatku dochodowego urosła z 63% do 91%. W 1944 i 1946 roku przedsiębiorcy, który uzyskał dochód w wysokości 200 tys. dolarów, po zapłaceniu podatku dochodowego pozostawało w kieszeni zaledwie 18 tysięcy. Czy w takich warunkach opłacało się w ogóle prowadzić działalność gospodarczą?

Tax everything!

Ale podatek dochodowy to jeden z wielu sposobów ograbienia obywatela z jego własności. Prawdziwym arcydziełem socjalistycznego rozumowania jest zgłoszony niedawno projekt ustawy federalnej HR 4646 „The Debt Free America Act” („Ameryka wolna od długu”). Jej autorem i propagatorem jest kongresman Chaka Fattah, który w izbie niższej reprezentuje drugi dystrykt kongresowy z Pensylwanii. 56-letni czarnoskóry parlamentarzysta do niedawna nazywał się Arthur Davenport, ale wraz z całą rodziną uznał angielsko brzmiące nazwisko za spuściznę niewolnictwa i przyjął imię i nazwisko rzekomo brzmiące afrykańsko. Na marginesie warto zauważyć, że nazwisko Fattah występuje wśród somalijskich i sudańskich Arabów, którzy w XVIII i XIX wieku chętnie trudnili się polowaniami na czarnoskórych niewolników. Ten kabotynizm rasowy i zwykła niewiedza w sprawach historycznych charakteryzują całą klasę polityczną amerykańskiej mniejszości murzyńskiej.

Projekt ustawy autorstwa kongresmana Fattaha przewiduje uwolnienie Ameryki z długu publicznego za pomocą siedmioletniego programu opodatkowania wszystkiego, co tylko możliwe. Brzmi idiotycznie? A jednak projekt cieszy się rosnącą popularnością wśród zwolenników Baracka Obamy i członków Partii Demokratycznej. Na czym miałby on polegać? Przede wszystkim na obłożeniu wszystkich istniejących transakcji gotówkowych czy bezgotówkowych 1-procentowym podatkiem.

W Stanach Zjednoczonych istnieje od wielu dekad system obrotu pieniędzmi, wypłacania wynagrodzeń, płacenia w sklepach za zakupy lub wnoszenia opłat za media za pomocą czeku osobistego. Każdy, kto mieszkał w tym kraju przez jakiś czas, musiał zwrócić uwagę na ten powszechnie przyjęty zwyczaj. Wyobraźmy sobie sytuację, że otrzymawszy od pracodawcy czek z wynagrodzeniem, który chcemy wymienić na gotówkę lub złożyć w depozycie bankowym, płacimy 1% podatku od sumy, na którą czek jest wystawiony. Następnie z wypłaconymi (raz już opodatkowanymi) pieniędzmi jedziemy zrobić zakupy. Ponownie przy zakupie płacimy dodatkowy 1% podatku. Podatek jest nam potrącany za każde użycie karty kredytowej, za wypłatę z bankomatu, za wymianę oleju, za przejazd przez bramkę na płatną autostradę itd. Jednym słowem: ilekroć obracamy w jakikolwiek sposób naszymi już opodatkowanymi pieniędzmi, dopłacamy 1% wartości danej transakcji. Wszystko to w szczytnym celu spłaty długu publicznego Ameryki. Taki system podatkowy miałby obowiązywać przez minimum siedem lat.

Na pierwszy rzut oka propozycja parlamentarzysty z Pensylwanii wydaje się skrajnie absurdalna. Ale jak się okazuje, wcale nie dla członków Izby Reprezentantów. Pomysł Fattaha dotyczy oczywiście wszystkich operacji gospodarczych – nie tylko tych najprostszych i codziennych transakcji gotówkowych i bezgotówkowych, ale także wszystkich rozliczeń gospodarczych, w tym nawet operacji systemu Rezerwy Federalnej. Żartując, można powiedzieć, że już za samo wyjęcie z kieszeni banknotu o nominale 100 dolarów zapłacisz 1 dolara. Wydawałoby się, że nawet stalinowskim ZSRS nie wymyślono równie finezyjnego sposobu okradania obywatela w imię prawa z jego własności. Ale pomysł kongresmana Chaka Fattaha to nie tylko kij, ale też i marchewka. Projekt przewiduje, że po siedmiu latach nowy system mógłby całkowicie zastąpić dotychczasowy system podatkowy. Amerykanie zostaliby zwolnieni z płacenia podatku dochodowego i całej listy innych obciążeń fiskalnych.

„Jeżeli przegłosujemy ten projekt, opłata transakcyjna, jaką proponuję, będzie generować wystarczające dochody, aby utrzymać fiskalnie odpowiedzialny budżet i pozwoli rządowi federalnemu na spłatę zobowiązań finansowych, ostatecznie eliminując ponadgabarytowy dług publiczny naszego państwa” – podkreśla Fattah. W opinii autora, ta ustawa stałaby się ponadpartyjną umową społeczną mającą na celu ratowanie gospodarki – niezależnie od tego, to zasiadłby na fotelu prezydenta w 2017 roku.

Projekt ustawy zgłoszony przez kongresmana z Pensylwanii wywołał szeroką dyskusję na Kapitolu. W opozycji do tej koncepcji zgłoszony został pomysł autorstwa demokratycznego kongresmana Petera DeFazio z Oregonu i demokratycznego senatora Toma Harkina z Iowy. Uważają oni, że proponowane przepisy ustawy HR 4646 obciążają jedynie zwykłych ludzi, nie ponoszących żadnej winy za sytuację gospodarczą kraju. W przeciwieństwie do Fattaha, podkreślają konieczność obciążenia także 0,25-procentowym podatkiem wszystkich operacji na Wall Street, wskazując na spekulantów giełdowych jako na głównych winowajców obecnego kryzysu finansów.

1% od każdej kulki!

Ale nie tylko Waszyngton szuka sposobów okradzenia portfela przeciętnego Amerykanina. Także na poziomie stanowym przedstawiciele narodu kombinują, jak zapuścić macki fiskusa do domowych budżetów. W marcowym konkursie na najlepszy pomysł fiskalny zwycięstwo odnieśliby radni hrabstwa Cook w stanie Illinois. Przedstawiciele miejscowej społeczności doszli do wniosku, że jedyną rzeczą jeszcze nieopodatkowaną jest sprzedaż broni palnej. Uchwalili więc 25-procentowy podatek od sprzedaży broni i wszelkich akcesoriów do niej. Jak twierdzą, podatek od zakupu broni przyniesie lokalnemu budżetowi 600 tys. dolarów rocznie i ma zostać rzekomo przeznaczony na pomoc medyczną ofiarom przestępstw z bronią palną. Podatek jest określany jako środek walki z przestępczością. Problem jednak w tym, że w posiadaniu miejscowych gangów murzyńskich i latynoskich znajdują się tony broni palnej i amunicji. Liczba ofiar przestępstw z użyciem broni rośnie lawinowo. W ostatnich latach w hrabstwie Cook zakupiono 5 tys. sztuk ręcznej broni automatycznej, co stanowi 44% broni palnej w całym stanie Illinois. Większość została zakupiona przez białą większość sterroryzowaną przez kolorowe gangi. Tak więc obłożenie broni 25-procentowym podatkiem nie przyniosło zmniejszenia przestępczości, ale skutecznie zmniejszyło możliwości samoobrony uczciwych obywateli. Pomysł samorządowców z hrabstwa Cook, choć głupi i błędnie uzasadniony, tak się spodobał politykom w całym kraju, że aż sześć stanów zapowiedziało wprowadzenie specjalnych podatków od zakupu broni palnej.

Lawrence Keane, główny radca prawny Narodowej Fundacji Sportów Strzeleckich, która reprezentuje producentów broni, agentów przemysłu zbrojeniowego i dystrybutorów sprzętu strzeleckiego, podkreśla, że propozycje nowych podatków to „skoordynowany wysiłek grup politycznych lobbujących za zniesieniem Drugiej Poprawki do amerykańskiej ustawy zasadniczej”. Takie podatki nigdy nie zwiększą poczucia bezpieczeństwa wśród miejscowej ludności, dlatego określanie ich jako skutecznego środka mającego na celu zmniejszenie przestępczości jest z góry nacechowane kłamstwem. Odnosi się jednak wrażenie, że głos rozsądku Lawrence’a Keane’a trafia w próżnię głupoty.

W amerykańskiej stolicy opracowywany jest nowy, 10-procentowy podatek od zakupu broni palnej. Takie przepisy obowiązują już w stanach New Jersey i Waszyngton. Roger Dickinson, demokratyczny deputowany do stanowego zgromadzenia stanu Kalifornia, zgłosił kilka dni temu propozycję obłożenia ceny każdego pocisku 5-procentowym podatkiem. Z jego kalkulacji wynika, że taki podatek mógłby przynieść budżetowi stanowemu ok. 50 milionów dolarów. Z kolei Newada chce połączyć pomysł kalifornijski z prawem hrabstwa Cook i ustanowić 25-procentowy podatek od zakupu broni oraz obłożyć każdy pocisk podatkiem w wysokości 2%.

Nie mogąc się więcej zadłużać, Ameryka wpadła w fiskalny szał. Każdy próbuje zgłosić swój pomysł nowych podatków. Za długi roztrwonione przez kolejne rządy teraz zapłaci każdy obywatel – od niemowlęcia po starca. Margaret Thatcher zwykła mawiać, że „Europę stworzyła historia, a Amerykę filozofia”. Jeżeli jednak końcowym efektem tej filozofii ma być system fiskalny spod znaku kenijskiego Mesjasza, to chyba nie warto było walczyć o niezależność od brytyjskiej korony…

REKLAMA