Skrzypiąca oś Paryż – Berlin

REKLAMA

Nie tylko walka klasowa zaostrza się w miarę budowy eurosocjalizmu – także walka narodowa. Walka klasowa w UE przybiera postać walki wspólnoty rozbójniczej (biurokratów zblatowanych z „elitami finansowymi”) – przeciw podatnikowi, z którego to rozboju „wspólnota” żyje dostatniej, a podatnik coraz gorzej. W takiej sytuacji walka narodowa jest tylko refleksem walki klasowej, bo gdy masom podatników żyje się coraz gorzej, powstaje podatny grunt do narodowej zawiści, a zawiść – jak powiadają Chińczycy – to „choroba czerwonych oczu”. Dyrektor Europejskiego Banku Centralnego, Jan Klaudiusz Trichet, Francuz, oświadczył niedawno, że stan finansów Francji budzi najwyższy niepokój. Spośród 27 krajów europejskich Francja ma najgorszy stosunek długu publicznego do produktu krajowego brutto. Zaraz też doszło do poważnej kontrowersji między p. Trichetem a prezydentem Sarkozym, a także prezydentem Sarkozym a kanclerzyną Merkel. Sarkozy zarzucił Trichetowi, że Europejski Bank Centralny, emitent euro i piramidalna „czapa” nad Bankami Centralnymi krajów UE, wpompował niedawno w prywatny sektor bankowy 250 miliardów euro płynnej gotówki, nie obniżając stóp procentowych, co rodzi obawy, że te pieniądze w formie kredytów mogły dostać się w ręce nie tyle uczciwych inwestorów, co spekulantów finansowych. Na takie dictum p. Trichet z Europejskiego Banku Centralnego odpowiedział, że „każdy wie, że w żaden sposób nie wspieraliśmy tych, którzy zachowują się w nieodpowiedni sposób”. Zwrot „każdy wie” – gdy właściwie nikt tego nie wie – rodzi obawy, że coś jest na rzeczy, że może nie całe 250 miliardów euro poszło w ręce spekulantów, ale trochę mniej… Zdaje się, że w tym sporze wiarygodniejszy jest Sarkozy.

Pan Trichet był przed rokiem 1993 generalnym inspektorem podatków we Francji i szefem Skarbu. Ale oto w 1993 roku wybucha we Francji olbrzymia afera korupcyjno-finansowa, porównywalna ze słynną aferą Kanału Panamskiego z czasów III Republiki: bankrutuje mianowicie potężny bank Crédit Lyonnais – wskutek zorganizowanego, wieloletniego złodziejstwa, sięgającego 130 miliardów franków! W aferę zamieszana jest holenderska filia banku i amerykańskie Metro Goldwyn Mayer, a skutki tego złodziejstwa rzutują fatalnie na wiele innych francuskich banków, towarzystw ubezpieczeniowych i grup kapitałowych. Jako że nie sposób wyprowadzić z systemu bankowego w sposób niezauważalny dla nadzoru finansowego 130 miliardów franków – p. Trichet oskarżany jest przez prasę o co najmniej tolerowanie dokonanego złodziejstwa. Zwłaszcza że gdy trwa śledztwo w tej sprawie, pali się… archiwum Crédit Lyonnais w Paryżu, a wkrótce potem – archiwum Crédit Lyonnais w Hawrze! Płomień popieli tajemnice bankowe… Pan Trichet staje przed sądem, ale sąd uniewinnia p. Tricheta, co budzi zdumienie bodaj jeszcze większe niż finansowy wymiar afery. Co więcej – w hierarchii biurokratyczno-finansowej p. Trichet awansuje: zostaje wkrótce szefem Europejskiego Instytutu Walutowego, potem – właśnie Europejskiego Banku Centralnego, wyłącznego emitenta euro. Pan Trichet – inżyniergórnik, nadto absolwent Wyższej Szkoły Studiów Politycznych i ENA – to, rzecz jasna, „wybitny finansista”, wrośnięty w establishment pasożytniczej biurokracji zblatowanej z „elitami finansowymi”. W każdym razie potrafi świetnie nie dostrzegać tego, co innym rzuca się w oczy. Dodajmy, że celem Europejskiego Banku Centralnego jest także „prowadzenie i określanie polityki pieniężnej UE, prowadzenie polityki kursowej wobec walut państw trzecich i administrowanie rezerwami walutowymi krajów członkowskich”. To jedna z głównych instytucji eurosocjalizmu, z siedzibą we Frankfurcie nad Menem. Miejsce siedziby jest ważne!
Ważne – bo w podtekście zarzutów, jakie Sarkozy postawił EBC (oddanie do dyspozycji kapitału spekulacyjnego 250 miliardów euro w płynnej gotówce), Trichetowi i Merkel, kryje się sugestia, że ten „kapitał spekulacyjny”, który skorzysta na pobudzonej w ten sposób „płynności finansowej”, to głównie kapitał niemiecki operujący w biednych krajach europejskich lub w ogóle poza Europą, a nie kapitał francuski. Widać więc od razu, że tak naprawdę spór Sarkozy Merkel dotyczy kwestii: komu rozdane zostaną pieniądze podatkowe będące w gestii Europejskiego Banku Centralnego – Francuzom czy Niemcom?

REKLAMA

Na użytek gawiedzi spór ten maskowany jest inną retoryką: Trichet wraz z Niemcami twierdzą, że chodzi im o zachowanie niezależności EBC od nacisków rządowych, w tym rządu Francji, która zafundowała sobie niewyobrażalny dług publiczny i jest jak gąbka, co bezproduktywnie wchłonie każdy zastrzyk gotówki; Sarkozy natomiast sugeruje w zawoalowanej formie, że EBC właśnie traci tę niezależność i staje się instrumentem zależnym od polityki niemieckiej. No cóż – kto bije pieniądz, ten ma władzę. Dużo władzy. Ale chociaż ta „euromennica” jest we Frankfurcie nad Menem, a p. Trichet „nie czuje po francusku” – przynajmniej nie czuje po francusku pieniądza – to silosy atomowe znajdują się jednak ciągle na francuskiej, a nie niemieckiej ziemi. Czy jednak w naszych czasach ma to jakieś znacznie? Niby nie – zwłaszcza „w rodzinnej Europie”, w „demokratycznej” Unii Europejskiej. Jednak dla jakichś tam powodów Sarkozy przetestował ostatnio Niemcy, proponując im „dostęp” do francuskiego potencjału nuklearnego. Niemcy grzecznie odmówiły, co rodzi przypuszczenie, że nie chcą być francuskim klientem. „Ja mam czas, ja poczekam”? Niemcy starają się o stałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa ONZ, a cóż to za stały członek Rady Bezpieczeństwa, co nie ma własnej broni atomowej? Przyjdzie więc czas, będzie pora.

Ta sprawa, jak również świeży spór o „mennicę Europy”, pokazuje, że pod podszewką „kochajmy się” nasila się dalekowzroczna walka klasowa i narodowa, jak to w zaawansowanych strojkach socjalizma bywa.

REKLAMA