Niech bankrutują!

REKLAMA

Długi szpitali zagrażają pacjentom i lekarzom w sytuacji, gdy zadłużona jednostka nie może zbankrutować. Bankructwo zadłużonej jednostki oznacza skierowanie strumienia nieefektywnie wykorzystywanych środków do tych jednostek, które potrafią nimi lepiej zarządzać. W konsekwencji w perspektywie długofalowej bankructwo szpitala jest bardzo korzystne! Prowadzi bowiem do uratowania dodatkowej ilości pacjentów oraz do zwiększenia płac lekarzy!

Tymczasem nasze władze medyczne i część środowiska medycznego oraz pacjentów uważa odwrotnie, co oczywiście jest wynikiem niskiej wiedzy ekonomicznej w naszym kraju i swoistym egalitarno-socjalistycznoetatystycznym myśleniem! Przedłużanie agonii jednostki, która trwale utraciła płynność finansową (czyli w przekładzie na język lekarski „terapia uporczywa”) jest ekonomicznie i etycznie nieuzasadniona. Natomiast jest korzystna dla administracji tego szpitala (utrzymują prace przy zerowych wymaganiach), dla związków zawodowych o typie roszczeniowym, gdzie istnieją „etatowi związkowcy” oraz dla tzw. polityków zdrowia, którzy mają szansę przy tej okazji pokazać ogłupiałemu społeczeństwu, jak bardzo leży im na sercu los chorych i co za tym idzie, zwiększyć akceptację swojego elektoratu dla swojej osoby czy też partii. Wszystko to kosztem ludzkiego zdrowia i życia oraz kosztem pieniędzy podatników.

REKLAMA

Zwróćmy uwagę na fakt, że pomoc finansowa jednostkom, które utraciły trwale płynność, nie oznacza ich ekonomicznego usprawnienia, a doświadczenia wcześniejszych tego typu decyzji wskazują na ich kompletną ekonomiczną klęskę. Pamiętajmy również, że postępowanie upadłościowe nie oznacza fizycznej likwidacji jednostki, a w większości przypadków jej restrukturyzację i zmianę własnościową.

W woj. dolnośląskim jest nadmiar szpitali, bankructwo szpitala klinicznego jest jak najbardziej pożądane i służyłoby poprawie dostępności pacjentów do usług w tym regionie oraz uratowałoby istnienie pozostałych szpitali! Decyzja o wybiórczym wspomożeniu klinik akademickich stawia obecnego ministra w trudnej sytuacji konfliktu interesów, który oczywiście nie ma nic wspólnego z ratowaniem jakoby zagrożonego życia pacjentów, a jest wyrazem niezdrowej lojalności wobec własnego środowiska „akademików”.

Chyba najlepszym, choć kosztownym rozwiązaniem byłaby odsprzedaż długów szpitali lub ich zamiana na udziały dla wierzycieli i wprowadzenie zasady ich działania na zasadzie normalnych spółek prawa handlowego. Przed ponad dziesięciu laty rząd Estonii stał przed podobnym wyzwaniem. Szpitale, zwłaszcza akademickie, zadłużały się w postępie geometrycznym. Nikt nie wierzył, że rząd pozwoli na bankructwo. Jeden z największych szpitali, w Tartu, szpital na 500 łóżek w kraju o całkowitej populacji mieszkańców około 1,5 mln (!), znalazł się w podobnej sytuacji jak szpital akademicki we Wrocławiu. Młody, liberalnie nastawiony ówczesny premier nie dopuścił jednak, wbrew wielu opiniom, do udzielenia publicznego wsparcia. Szpital zbankrutował. I co? I nic. Nic się nie stało, chorzy nie pomarli, dziś służba zdrowia Estonii jest zbilansowana, a szpital w Tartu istnieje i bardzo dobrze sobie radzi. Co ciekawe, po tym wydarzeniu nastąpiła samorzutna restrukturyzacja pozostałych szpitali i żaden już nigdy nie znalazł się w podobnej sytuacji. Może zamiast opowiadać bzdury, wykorzystywać chore dzieci i ich rodziców (to budzi daleko idący niesmak) do kampanii na rzecz wątpliwych działań, warto byłoby wziąć przykład z mądrzejszych, bo liberalnych sąsiadów!

A wracając do meritum, bardzo jestem ciekaw, ile istnień ludzkich musimy jeszcze narazić, zanim wreszcie w Polsce zbankrutuje pierwszy, a najlepiej duży akademicki szpital! Może by tak Rzecznik Praw Pacjenta się tym zainteresował?

Autor jest lekarzem, specjalistą zarządzania w ochronie zdrowia

REKLAMA