Dobrobyt – tak, swobody – nie

REKLAMA

Gospodarka chińska jest najszybciej rozwijającą się na świecie. Od końca lat 70. po zainicjowaniu reform wolnorynkowych rozwija się nieprzerwanie w średnim tempie ok. 7 procent rocznie.

Zaznacza się często, że wzrost ten jest wynikiem faktu, iż Chiny wystartowały z bardzo niskiego pułapu, mówi się o też, iż jest marnotrawny i krótkotrwały (gdyż działa się w krótkim horyzoncie czasowym – następuje całkowita eksploatacja zasobów i degradacja środowiska) – jednak nic nie wskazuje na to, by gospodarka chińska miała się nagle załamać, a UE i USA nie są obecnie w stanie w wielu dziedzinach wytrzymać konkurencji Chin (stąd ostatnia wojna tekstylna i nakładanie ograniczeń na import chińskich tekstyliów).

REKLAMA

Wielu wpływowych ideologów współczesnego świata, jak choćby dobrze znany w Polsce Galfryd Sachs, od lat 90. ostrzegają Chiny, iż nie da połączyć się gospodarki wolnorynkowej z autorytaryzmem i ograniczeniami swobód obywatelskich, wieszcząc rychłe załamanie się systemu chińskiego, co jednak wciąż nie następuje.

Poza Wielki Mur, w tym do Polski, często docierają krótkie, nie opatrzone komentarzem wiadomości o ograniczaniu wolności słowa, kontroli internetu w Chinach. Informacje te stwarzają mylne wrażenie, jakoby większość Chińczyków – podobnie jak Polacy w latach 80. – cierpiała z powodu tych ograniczeń bądź protestowała przeciwko cenzurze rządowej. Istnienie cenzury w Chinach to oczywistość, jednak podobnie jak w Iraku, gdzie nikt nie czekał na wprowadzenie demokracji (przykład oblężonej Basry – gdzie Brytyjczycy przez tydzień czekali na bunt ludności, który nie nastąpił i to w warunkach już upadającego reżimu Saddama), tak i tutaj niestety ograniczenia wolności wypowiedzi przeszkadzają jedynie nielicznym. Są oni zresztą ze względu na skomasowaną, profesjonalnie przygotowaną i skuteczną propagandę bez szans na przekonanie reszty społeczeństwa, że oprócz nowego wygodnego mieszkania i samochodu liczy się też prawo do wolnej wypowiedzi.

Jak skontrolować miliard ludzi, gdyby nagle wszyscy zaczęli spiskować? Odpowiedź jest prosta – nie dałoby się. A zatem jest jasne, że spiskuje margines społeczeństwa. Stwarzanie wrażenia, jakoby w Chinach łamanie wolności wypowiedzi było ważnym problemem społecznym, jest niestety obciążone eurocentryzmem i może doprowadzić do podobnych nieporozumień, do jakich doszło w stosunku do Bliskiego Wschodu i Iraku (gdzie również założono, że miejscowa ludność opowie się przeciwko dyktaturze na rzecz demokracji – a tym czasem pozostała ona raczej bierna). Całkowitym paradoksem jest to, że o wolność słowa w Chinach bardziej walczą obcokrajowcy niż sami Chińczycy.

Nie zawsze można zgadzać się z rządem ChRL, lecz niestety nie można odmówić mu jednego – poparcia własnych obywateli (choć występuje ono raczej w formie biernego przyzwolenia niż aktywnego poparcia). Wynika to z czterech czynników. Po pierwsze – kultura konfucjańska, gdzie rząd uznawany jest za dobrego Ojca i należy się go słuchać, a krytyka jest niedopuszczalna.

Po drugie – błyskawiczny rozwój gospodarki, dzięki czemu znikają całe obszary nędzy, a miliony ludzi wychodzi z ubóstwa i poprawia swoją sytuację materialną, co daje rządowi argument, iż swobody obywatelskie mogą wprowadzić jedynie chaos i przeszkodzić nadchodzącemu i z roku na rok wzrastającemu dobrobytowi.

Po trzecie – perfekcyjna i skuteczna propaganda w mediach (znacznie lepsza niż PRL-owska), wsparta przez system edukacyjny (promujący jedynie słuszny konfucjański system wartości). Po czwarte wreszcie – struktura społeczna, w której 60 procent społeczeństwa to chłopi zajęci raczej uprawą roli niż walką z cenzurą. Są oni niestety dość słabo wyedukowani i całkowicie bezbronni w starciu z kolorową i profesjonalną propagandą na poziomie amerykańskim. Bardziej myślą oni o tym, jak związać koniec z końcem niż o spisku. Potwierdza to przykład kulturowo bliskiej acz zdecydowanie biedniejszej Korei Północnej, gdzie ludzie umierają z głodu i nie buntują się.

„Chiński model rozwojowy” opiera się na przekonaniu, iż najważniejszy jest materialny dobrobyt obywateli, zaś swobodne wyrażanie opinii jest sprzeczne z ideałami „pięciotysiącletnich tradycji Chin”. W historii Państwa Środka naczelnymi wartościami były bowiem posłuszeństwo wobec zwierzchników i podporządkowanie hierarchii, zaś indywidualizm (cieszący się obecnie coraz większą popularnością) uznawany bywał za egoistyczny i nie służący wspólnocie.

Społeczeństwo to wychowywane było od tysięcy lat w duchu konfucjańskim, a to oznacza, iż dla przeciętnego Chińczyka jest sprawą oczywistą, iż ludzie rodzą się z obowiązkami i powinnościami (wobec Państwa, rodziny), a nie jak w Europie – prawami (do wolności słowa, ale także wolności od pracy, zasiłków, darmowych wczasów i bezpłatnej edukacji).

Ideologia wolności jest w Chinach zjawiskiem stosunkowo młodym i potrzebuje czasu, by mieszkańcy Państwa Środka ją zaakceptowali i docenili jej dobrodziejstwa. Wszak jeszcze 95 lat temu rządził w Państwie Środka cesarz uznawany za Syna Nieba, a od 1949 r. – ubóstwiany i traktowany na poły religijnie przewodniczący Mao. Nic dziwnego, że wyrażanie opinii innej od oficjalnej linii wciąż jest w Chinach rzadkością nie tylko ze względu na strach przed władzą, ale ze względu na pewien niepisany obyczaj utrwalony przez kilka tysięcy lat rządów despotycznych cesarzy i 30 lat maoizmu.

Trudno przewidzieć przyszłość – czy demokracja i swobody obywatelskie osiągną w Chinach sukces, czy raczej podobnie jak na Bliskim Wschodzie okaże się ona niemożliwa do wprowadzenia bez interwencji zbrojnej (co nie przyniesie Zachodowi oczywiście żadnego pożytku i co prawdopodobnie wraz ze wzrostem potęgi Chin będzie niemożliwe).
Na dzień dzisiejszy bardziej prawdopodobny jest jednak wariant odrzucenia wolności obywatelskich, gdyż presja własnych obywateli na ich wprowadzenia jest niewielka i nie zwiększy się, jeśli rozwój gospodarczy będzie nadal trwał, pozwalając ludności na zakup nowych telefonów komórkowych i odtwarzaczy MP3.

KPCh uznająca się za spadkobierczynię chińskich reformatorów z początku XX wieku pragnie wcielić w życie hasło „Xi Wei Zhong Yong” (Wykorzystać Zachód dla Chin), podzielając przekonanie, iż Zachód zwyciężył nie dzięki swym wartościom (indywidualizmowi, wolnym wyborom, wolności słowa), ale dzięki swej zaawansowanej technologii. Należy zatem przejąć zachodnie know-how, a esencję pozostawić chińską. Według tego projektu, Chiny mają zostać „drugim Singapurem”: bogatym, autorytarnym państwem, opartym na tradycjach konfucjańskich odrzucającym demokrację zachodnią. Na rządzie spoczywać będzie w tej sytuacji obowiązek wychowania społeczeństwa, wszak zgodnie ze słowami Konfucjusza: władza to Ojciec, lud zaś to jego dzieci – a trudno wyobrazić sobie lepszą metodę wychowawczą niż istnienie cenzury i decydowanie z jej pomocą o tym, co wolno, a czego nie, co jest słuszne, a co jest niesłuszne.

MTV ZAMIAST BBC

Czy jednak zmieniająca się struktura społeczna nie przyczyni się w przyszłości do zmiany wartości społeczeństwa chińskiego? Czy utrzymanie „tradycyjnych wartości” konfucjańskich w nowej sytuacji nie będzie anachronizmem? Do odpowiedzi na te pytania wciąż daleka droga, obecnie ponad 60 procent chińskiego społeczeństwa to chłopi (około 700 milionów). Podobnie jak w Polsce: rzadziej czytają gazety i w wolnym czasie preferują raczej telewizję.
„Większość ludzi pragnie oglądać wiadomości o wielkim świecie, o balach europejskich arystokratów i monarchów czy też życiu amerykańskich milionerów. Chińskich chłopów bardziej interesują problemy Dawida i Wiktorii Beckhamów niż sytuacja w chińskiej wsi” – mówi Wang Mei, 25-letnia dziennikarka pochodzenia chłopskiego.

Rzeczywistość chińska roi się od „bareizmów” – sytuacji, które znamy z „Alternatywy 4”, „Misia” czy „Zmienników”. One dzieją się tu naprawdę.

Jestem na uniwersytecie w pracowni komputerowej. Nie mogę sprawdzić swojej poczty elektronicznej, gdyż nie otwierają się zagraniczne strony. Proszę mojego sąsiada, znudzonego studenta, o pomoc. Z grymasem na twarzy otwiera on stronę listy dyskusyjnej, gdzie MC Mandarin codziennie podaje kod służący do łamania blokady zagranicznych stron. Serdecznie mu dziękuję, pytając, po co ta blokada. „Nie wiem, spytaj dyrektora” – odpowiada krótko, po czym sam powraca do czytania jakiejś anglojęzycznej strony.

W kafejkach internetowych większość stron w tym zagranicznych gazet otwiera się bez problemu, na indeksie znalazła się jednak między innymi BBC (która naraziła się ostatnio również rosyjskiemu Ministerstwu Obrony za publikację wywiadu z Basajewem) i oczywiście strony tajwańskie. Każdy, komu będzie zależeć na dotarciu do informacji publikowanych na Zachodzie, bez trudu je znajdzie.

Na nowe chińskie osiedla wprowadzają się bogaci Chińczycy:
„Nie będzie MTV, to już jest skandal!” – mówi 20-letnia, kolorowo ubrana z długimi dredami i kolczykiem w nosie Chinka. „Rozmawialiśmy z sąsiadami, cały blok jest oburzony – będziemy protestować”.

„A BBC?” – pytam przekornie.
„A co to jest BBC?”.

Rozmawiam z chińskim kolegą, dziennikarzem pekińskiej telewizji. „Renmin Ribao”? („Dziennik Ludowy” – organ prasowy KPCh, miejscowa „Trybuna Ludu”). „Zapomnij” – mówi, śmiejąc się. „W informacje tam zamieszczane nie wierzą nawet sami piszący. Jeśli chcesz wiedzieć coś więcej o chińskim społeczeństwie, poczytaj >Nanfang Zhoumo< („Tygodnik Południowy”)”.
„Nanfang Zhoumo” to rzeczywiście gazeta niezwykła na chińskim rynku prasowym. Publikowana na południu kraju w Kantonie, daleko od pekińskich gabinetów władzy, nie informuje o kolejnych rekordach i sukcesach, nie stara się przekonywać, że na wszystko są przygotowane odpowiednie rozwiązania, a rząd w Pekinie czuwa. Zamieszcza za to reportaże uchylające nieco kulisy życia w Chinach, pokazuje problemy adaptacyjne w wielkim mieście przybyłych ze wsi robotników, problem oddawania długów, zanieczyszczenie środowiska itp.

W innych gazetach są miejsca tylko na pochwały utrzymane w tonie, jaki znamy w Polsce z czasów propagandy sukcesu, w „Nanfang Zhoumo” znajduje się miejsce na delikatną krytykę.
Mówi proszący o anonimowość dziennikarz gazety: „Moja praca to jak chodzenie po linie. Jeden nieostrożny krok i spadam. Nigdy nie wiem, czy kolejny artykuł nie jest ostatni. Co będzie, jeśli przesadzę?”.

Dlaczego rząd toleruje coraz bardziej otwartą krytykę swoich poczynań?

„Rząd sam chce się czegoś dowiedzieć, jaka jest naprawdę sytuacja. Przecież nie dowie się o tym z gazet, w których sam dyktuje to, co ma być napisane. Poza tym warto sprawdzić, do jakiego stopnia można pisać w gazetach po prostu prawdę. Jeśli posuwamy się za daleko, nasze artykuły nie są publikowane. To dyskretna gra – my gramy z rządem, a rząd gra ze społeczeństwem”.

„TELEWIZOR, PRALKA, MAŁY FIAT, OTO MARZEŃ SZCZYT…”

Brak wolnych mediów nie interesuje chłopów i być może im nawet nie przeszkadza, pośrednio jednak działa na niekorzyść chińskich menedżerów, Galfryd jest Amerykaninem, zatrudnia młodych absolwentów w amerykańskim oddziale wielkiego koncernu:

„Piekielnie zdolni, szalenie pracowici, gotowi do wielkich wyrzeczeń dla firmy… Ale pierwsze pytanie, jakie im zadaję, to czy byłaś/byłeś kiedyś za granicą?. Zresztą nie muszę o to pytać, to czuć od razu. Ci, którzy często nie mają pojęcia o tym, jak wygląda dzisiaj świat bądź mają całkowicie fałszywą świadomość. Trudno zatrudnić na bardziej odpowiedzialne stanowisko taką osobę -choćby, a tak jest najczęściej, była gotowa pracować przez sześć dni w tygodniu po 16 godzin. Dobre chęci jednak nie wystarczą”.

Kneblowanie ust najbardziej dotyka i szkodzi przedstawicielom wolnych zawodów: dziennikarzom, artystom, nauczycielom i generalnie -intelektualistom.

Zhou Li Na właśnie skończyła dziennikarstwo. Jest z Zachodu Chin, nie zna w Pekinie nikogo, „a ciężko tu tak znaleźć pracę, po prostu wysyłając CV, kiedy nie ma się guanxi (znajomości, układów).

Ale miała szczęście, zaraz po otrzymaniu dyplomu została zatrudniona w jednym z miesięczników.

„Szef mówi – Pojedź tam i napisz, że jest tam fantastycznie.
Jadę do wsi, widzę, że biedna, atmosfera smętna. Wracam do redakcji i mówię: jest kiepsko.
– Nie szkodzi, ma być super i tak musisz napisać”.

Prasa to nic więcej jak pas transmisyjny władzy, a dziennikarz ma za zadanie wiernie przekazać intencje władzy społeczeństwu, a nawet jeszcze je upiększyć.

„Nie wiem, jak długo wytrzymam w tej pracy. Chcieliśmy obserwować rzeczywistość i ją opisywać, tymczasem jesteśmy tylko narzędziami, trybikami w wielkiej machinie. Tyle lat nauki, ukończenie elitarnego uniwersytetu, a teraz wszyscy także moi koledzy i koleżanki z roku uczestniczymy w czymś, co nie ma sensu”.

Część kolegów i koleżanek jest jednak bardzo zadowolonych i gotowych spełnić każde polecenie. Praca bowiem wiąże się z wieloma profitami: czteroletni kontrakt to przy obecnej konkurencji o pracę błogosławieństwo, do tego niezła pensja, paszport, służbowe mieszkanie i meldunek w Pekinie, bez niego byłoby się skazanym na powrót na prowincję.

Wierni w przyszłości dostaną wyższe pensje, większe mieszkania, więcej ciekawych wyjazdów za granicę.

„Ostatecznie, jak się okazuje, można to sobie jakoś zracjonalizować, powiedzieć, że to wyższa konieczność, że tak trzeba. Jest o co walczyć i o co licytować się w poparciu” -mówi ze zrezygnowaniem Zhou. „Tu czekają mnie profity, inne rozwiązania to gra o niepewnym wyniku, która może się skończyć biedą. Wiele osób marzy o tym, żeby znaleźć się na moim miejscu i zazdroszczą mi. Też chcieliby pisać artykuły na zamówienie, dostać mieszkanie, założyć rodzinę i prowadzić szczęśliwe życie, wolne od materialnych trosk”. Potwierdza te słowa fakt, iż chętnych do wstąpienia do KPCh są miliony młodych ludzi, jednak nie wszyscy są w stanie przejść surowe kryteria kwalifikacyjne, spora część kandydatów jest odrzucana…

Huang Jun Yu, 30-letni informatyk z Szanghaju, nie ma wątpliwości: „Przecież i tak wszyscy traktujemy większość informacji z przymrużeniem oka, wiemy, że nie są do końca prawdziwe. Eksperymenty z demokracją chcą nam narzucić państwa Zachodu, by spowodować chaos i spowolnić nasz wzrost gospodarczy. Chiny nie dadzą się na to nabrać”.

RZECZYWISTOŚĆ, KTÓREJ NIE MA

Mateusz Wojtyniak i Kasia Wójcicka (wkrótce Wojtyniak) ukończyli psychologię międzykulturową. W Pekinie uczą angielskiego i prowadzą badania porównawcze.
„China Daily” (anglojęzyczny dziennik ukazujący się w Chinach) jest dla obcokrajowców niestrawny. Zamieszcza się tam treści tak nachalnie propagandowe, że przynajmniej na mnie odnosi to odwrotny skutek” – mówi Mateusz Wojtyniak. „Rozmawiałem kiedyś o tym z moim szefem, o dziwo, wykazał zrozumienie, nawet sam się śmiał z niektórych artykułów.

Czasami Chińczycy mówią nam nie to, co myślą, tylko to co chcemy usłyszeć, ale myślę, że tu był ze mną szczery. Na tematy typu niepodległość Tajwanu czy autonomia Tybetu w ogóle nie było dyskusji, jego zdanie było całkowicie zgodne z oficjalną linią. Zaskoczyła mnie jego świadomość istnienia cenzury i stwierdzenie >potrzebujemy wolnej prasy i prawdziwej informacji, to byłoby pożyteczne, cena dezinformacji jest zbyt wysoka<„.

Jak wielka jest przepaść pomiędzy światem kreowanym przez oficjalne media a rzeczywistością, mówi Kasia Wojtyniak:

„Rozmawiając z moją chińską przyjaciółką, pokazałam jej polską gazetę, w której czytałam artykuł o przemocy w rodzinie. To był dla niej szok. Nie mogła uwierzyć, że takie artykuły mogą ukazywać się w prasie. W chińskich mediach takich artykułów w ogóle się nie zamieszcza. Z początku w ogóle negowała fakt istnienia tego problemu w Chinach na zasadzie >istnieje tylko to, co jest w mediach<. Później okazało się, że tematów tabu jest znacznie więcej i nie chodzi tu tylko o tematy polityczne, ale drażliwe tematy społeczne – w świadomości ludzi one po prostu nie istnieją”.

Właśnie takie tematy poruszała w swoich audycjach Xin Ran, nadawanych w chińskim radiu. Zajmowała się problemami kobiet. Reakcja słuchaczy zaskoczyła kierownictwo stacji – w czasie programu dzwoniły kobiety, które same w swoim życiu zostały skrzywdzone i chciały o tym opowiadać na antenie. Program zdjęto, jednak reportaże o losach pokrzywdzonych kobiet wydano za granicą (w Chinach nie zgodzono się na druk) pod tytułem „Words on the night breeze”.

Sytuacja ta, tj. publikowanie zakazanych książek za granicą, bardzo szkodzi wizerunkowi Chin. Poprzez limitowanie wolności słowa we własnym kraju rząd sprawia, że wszystkie publikacje poruszające, tematy tabu, dewiacje, patologie publikowane są za granicą, co zaburza proporcje i sprawia, że kraj ten zaczyna jawić się jako wyłącznie patologiczny, co jest bardzo dalekie od prawdy.

„IDOL” KONTRA „DZIENNIK TELEWIZYJNY”

Gdy pod koniec zeszłego roku startowała pierwsza edycja chińskiego „Idola” („ChaoJi NuSheng” – „Superkobieta” – chińska wersja różni się tym, że startują w niej same kobiety), nikt nie spodziewał się, że tegoroczny finał odbędzie się w atmosferze skandalu.

Popularność programu nadawanego w godzinach wieczornych rosła lawinowo – oglądali go chińscy chłopi z prowincji i intelektualiści z uniwersytetów, uczniowie szkół podstawowych razem z dziadkami, dosłownie wszyscy. W pewnym momencie „Superkobieta” prześcignęła w oglądalności „Dziennik Telewizyjny”. Tego było już za wiele. Dyrektor programowy chińskiej telewizji zapowiedział, że zbliżający się finał będzie ostatnim, a przyszłoroczna edycja zostaje odwołana.

Później do akcji wkroczyły autorytety moralne i naukowe, argumentując, iż program jest „plastikowy”, bezwartościowy i nie „wzbogaca społeczeństwa”. Uczestniczki programu napiętnowano, zaś poziom moralności programu określono jako niski. Ogłoszono też, że w porach wieczornych pokazywane będą programy konstruktywne społecznie, takie jak np. wiadomości i filmy przyrodnicze.

Decyzja ta jest o tyle zaskakująca, że dotychczas władza wzorem polskiej ekipy z lat 80. popierała rozrywkę, działając według zasady „ryżu i igrzysk”. Ten pierwszy jest zapewniany przez lawinowy wzrost gospodarczy, dzięki któremu wszystkim żyje się z roku na rok coraz lepiej, drugi zapewniać miały właśnie programy rozrywkowe w stylu „Idola” rodzima oraz importowana, głównie z Hongkongu (choć też i z Zachodu) pop-kultura…

WESTERNIZACJA CHIN CZY SINIZACJA ZACHODU?

Chińska droga reform okazała się największym sukcesem gospodarczym wśród państw postkomunistycznych. Źaden kraj postkomunistyczny, w tym Polska, nie zbliżył się nawet do chińskich wyników rocznego wzrostu PKB, który trwa już blisko 30 lat. Strategia antypierestrojki, czyli reform ekonomicznych przy jednoczesnej blokadzie reform politycznych, jak na razie zdaje egzamin. Władze chińskie z lubością podają przykład Rosji, która uległa podszeptom Zachodu, dając się namówić na eksperymenty z demokracją, co doprowadziło ten potężny kraj do nędzy (na szczęście, jak się pisze, zjawił się Włodzimierz Putin, mąż opatrznościowy, podziwiany w Chinach zwłaszcza przez kobiety, które uważają go za najprzystojniejszego przywódcę świata…).

Jednak czy obrana droga reform była rzeczywiście słuszna, będziemy mogli stwierdzić dopiero za kilkanaście, a może kilkadziesiąt lat. Wciąż zmienia się chińska struktura społeczna, miliony ludzi emigruje każdego roku ze wsi do miast, coraz większy procent społeczeństwa zaczynają stanowić przedstawiciele wolnych zawodów. Za kilkanaście lat będzie to zgoła inne społeczeństwo. Czy wartości konfucjańskie wytrzymają próbę czasu? Czy nie zostaną uznane przez przyszłe pokolenia za anachronizm i odesłane do lamusa bądź znacząco zmodyfikowane? Gospodarka chińska, obecnie druga pod względem wielkości na świecie, by skutecznie konkurować na globalnym rynku, potrzebuje rzetelnej informacji nie tylko o rynkach giełdowych i kursach walut. W tej sytuacji kreowanie rzeczywistości choćby zgodne z chińską racją stanu (definiowaną przez rząd w Pekinie) zamiast jej relacjonowania, może być zbyt kosztowne i prowadzić do błędnych decyzji, opartych na fałszywych przesłankach.

Jeśli jednak wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa oraz zmianą jego struktury nie zmienią się jego wartości, a Chińczycy w przyszłości będą nadal wykazywać zainteresowanie jedynie konsumpcją, wolności obywatelskie, uznając za niepotrzebne albo nawet za zagrażające coraz wyższemu poziomowi życia, to z pewnością nie byłaby to dobra wiadomość dla zachodniego świata. Po pierwsze, podważona zostałaby uniwersalność wartości zachodnich, a od tego byłby już tylko krok do postulatów zarzucenia swobód obywatelskich, które uniemożliwiają skuteczną konkurencję ekonomiczną z krajami konfucjańskimi. Już dziś argument ograniczenia swobód pojawia się w kontekście walki z terroryzmem – jak bowiem walczyć z przeciwnikiem, który sam nie stosuje wolności słowa, a nawet wykorzystuje ją przeciwko nam?

Wiele wskazuje na to, że być może i Chiny – jeśli w przyszłości znacząco nie zmienią swojego stosunku do swobód obywatelskich, a utrzymają fantastyczny wzrost gospodarczy – doprowadzą do podobnej sytuacji i zmuszą Zachód do rewizji wielu ze swych fundamentalnych wartości… Ale odpowiedzi na to pytanie prawdopodobnie nie poznamy zbyt szybko.

REKLAMA