Korwin Mikke: o likwidacji „dzieci niepełnosprawnych”

REKLAMA

Tak – jestem zdecydowanym zwolennikiem likwidacji „dzieci niepełnosprawnych”. Nie samych dzieci, oczywiście – lecz urzędowej kategorii „dzieci niepełnosprawne”! Zacznijmy od tego, że nie istnieją „ludzie niepełnosprawni”. Każdy – może poza p. Arnoldem Schwarzeneggerem (w Jego młodości!) – jest nieco niesprawny. Jeden ma sztywny mały palec u ręki – inny nie ma prawej nogi.

Między „pełnosprawnością” a „niepełnosprawnością” nie ma żadnej wyraźnej granicy. Jeden nie jest w stanie nauczyć się rozwiązywania równań różniczkowych – a inny tabliczki mnożenia. To tylko kwestia stopnia niepełnosprawności.

REKLAMA

I ludzkość jakoś sobie z tym problemem radziła. Do każdego, kto potrzebował pomocy, podchodziło się indywidualnie. Ślepca przeprowadzało się przez jezdnię, kolegę na wózku wnosiło się na piętro szkoły – każdy przypadek rozwiązywany był indywidualnie.

Jeden kaleka upierał się, że sam pokona trzy schodki – a inny (wyglądający pozornie identycznie) potrzebował pomocy. I ludzkość jakoś z tym żyła. Do czasu pojawienia się „państwa opiekuńczego”.

Gdy inwalidami zaczęło zajmować się państwo, urzędnicy musieli dostać jakieś wytyczne, oparte na ministerialnych rozporządzeniach wydawanych na podstawie ustaw. Z tą chwilą pomoc udzielana potrzebującemu przestała zależeć od jego indywidualnego zapotrzebowania – a zaczęła zależeć od treści ustawy i rozporządzenia, pisanych przez ludzi, którzy tego „niepełnosprawnego” nie widzieli na oczy!!

Co więcej: powstała nagle kategoria „ludzi niepełnosprawnych” czy „dzieci niepełnosprawnych” – co oznacza, że gdzieś musiała zostać pociągnięta linia przedzielająca naturalne kontinuum ludzi na „pełnosprawnych” i „niepełnosprawnych”. Jeden lekko kuśtykający jeszcze był „sprawny” – a drugi, utykający tak samo lub może ciut bardziej (albo i ciut mniej…), już był „niepełnosprawny”.

Ponieważ z „niepełnosprawnością” łączyła się opieka państwowa, jakieś przywileje, a nawet świadczenia finansowe, pojawiły się dwa wysoce niepokojące zjawiska:

1.) ludzie będący „na pograniczu” zaczęli chętnie przyznawać się, że „są niepełnosprawni”, zwiększając nieco wydatki na pomoc niepełnosprawnym – ale przede wszystkim szkodząc sobie i społeczeństwu. Do tej pory bowiem niepełnosprawność była czyś wstydliwym i każdy starał się udawać, że inwalidą nie jest. Obecnie coraz więcej ludzi usiłuje przekonać nas, że kalekami są! Inwalidztwo stało się czymś pożądanym – co jest społecznie wysoce szkodliwe. Jednocześnie osoba taka może nie chcieć ćwiczyć, by się kalectwa pozbyć – co bez tego systemu zachęty zapewne by zrobiła, a co jest być może możliwe – a więc szkodzi sobie. Znane są nawet takie przypadki jak ten dotyczący pewnego młodego Rumuna w Paryżu, który zażądał odszkodowania, gdyż (gdy wpadł pod samochód) lekarz przy okazji operacji złożył mu poprawnie krzywą od urodzenia nogę… dzięki której zarabiał jako żebrak!

Takie sytuacje są zapewne rzadkie – natomiast podświadoma determinacja, by wydobyć się z inwalidztwa, z pewnością ulega osłabieniu. Co jest dla samego kaleki szkodliwe.

2.) Urzędnicy staja się płatni od liczby podopiecznych – a więc i oni mają bodziec, by jak najwięcej osób z pogranicza uznać za „niepełnosprawne”. Ponieważ granica, jako się rzekło, jest nieostra, biurokracja będzie podejmować wysiłki, by rozszerzać pojęcie niepełnosprawności – tak długo, aż (jak w słynnej sztuce „Dr Knox – czyli tryumf medycyny) za „niepełnosprawnych” zostaniemy uznani wszyscy.

Trzeba tu pamiętać, że dzisiejsza anty-cywilizacja w ogóle odwróciła całkowicie system wartości. Dawniej celem ekonomi było, by ludziom ulżyć w pracy – dziś celem gospodarki jest „tworzenie miejsc pracy”. Kiedyś polityk-kłamca był eliminowany – dziś jest „sprawnym i skutecznym politykiem”. Kiedyś kalectwo było silna wartością negatywną – dziś staje się czymś na kształt szlachectwa… A jaki naród może przetrwać z kaleką szlachtą? Jeśli zaczyna się od tolerowania w klasie niepełnosprawnych umysłowo kolegów – to stąd już prosta droga do tolerowania niepełnosprawnych umysłowo polityków. Bo niby czemu nie?

Kolega nie umiejący nauczyć się tabliczki mnożenia albo nie potrafi ący przeskoczyć poprzeczki na wysokości metra musi być przez kolegów lekko ośmieszany – po to, by miał bodziec do wzmożenia wysiłku w kierunku pokonania przeszkody. Jeśli się stara i nie potrafi – musi zostać przeniesiony do klasy specjalnej, by nie opóźniał postępów innych kolegów.

Tymczasem pojawienie się „klas integracyjnych” z dziećmi okaleczonymi albo fizycznie, albo umysłowo proces ten zaburza – bo jakże tu wyśmiewać się z kogoś, kto po prostu tabliczki mnożenia opanować nie potrafi (uwaga: niektórzy cierpiący na zespół Downa potrafią w wielu dziedzinach dorównywać kolegom!) – a piłki odpowiednio chwycić lub rzucić nie może?
Kpina z rówieśników jest niesłychanie ważnym elementem rozwoju, dążenia byśmy byli citius – fortius – altius. Ten mechanizm w klasie „integracyjnej” musi być wyłączony. Z fatalnymi skutkami. Może w dziewczynkach warto rozbudzać instynkt opiekuńczy – dla chłopców jest to zabójcze!

Jeśli naród ma przetrwać, ludzie niepełnosprawni musza być traktowani gorzej – co jest równoważne mniej kontrowersyjnie brzmiącemu twierdzeniu: „Ludzie sprawni muszą być traktowani lepiej”. Co zresztą jeszcze jest prawdą: zwycięzcy z boisk piłkarskich, maratonów i ringów są nadal idolami mas – jednak narasta zgubny nacisk nosicieli anty-kultury, by ponad nich wynosić zwycięzców zawodów dla niepełnosprawnych.

Na nieszczęście dla anty-kulturników: o ile „pełnosprawni” stanowią zbitą masę wokół fikcyjnego wzorca człowieka przeciętnego, to „niepełnosprawni” stanowią odchylenia od tego wzorca w różnych kierunkach – nie da się urządzić zawodów dla „niepełnosprawnych”, gdy jeden z nich nie ma ręki, drugi nogi, a trzeci dotknięty jest mongolizmem!! Co stwarza biurokratom przeraźliwe trudności.

Dlatego trzeba kategorię „niepełnosprawni” zlikwidować, urzędników od tych spraw rozpędzić na cztery wiatry – i ponownie pozwolić społeczeństwu, by samo borykało się z tym „problemem”. Bo – jak wiemy z „Kisiela” – socjalizm jest to ustrój…

Dalej Państwo już wiecie.

REKLAMA