Mało zgrany „Tercet Egzotyczny”

REKLAMA

Niektórzy mówią, że obudziliśmy się w innej Polsce. Mówią to różnie; z entuzjazmem lub przygnębieniem; z nadzieją lub obawą. Moja obawa jest inna: czy to Polska jeszcze. Bo te wybory Polska przegrała. Warto zwrócić uwagę na kilka kwestii okołowyborczych.

Po pierwsze, nastąpiła ogromna polaryzacja w społeczeństwie; jest to wielki, wspólny sukces dwóch (śmiertelnych, wydawać by się mogło) wrogów: Platforma Obywatelska będzie miała w nowej kadencji o kilkudziesięciu posłów więcej niż w minionej, Prawo i Sprawiedliwość o kilkunastu. Mniej więcej na poziomie sprzed dwóch lat pozostają postkomuniści, nieco umocniło się PSL. Generalnie jednak nawet ci, którzy nigdy dotąd nie ulegali retoryce „zmarnowanego głosu”, teraz uwierzyli, że mają do wyboru tylko dwie partie. Między innymi stąd brak w parlamencie Ligi Polskich Rodzin i Samoobrony RP.

REKLAMA

Warto tutaj podkreślić także haniebną rolę niektórych ośrodków sondażowych. Ukazujące się jednego dnia wyniki kilku „sondażowni” potrafiły różnić się o kilkanaście procent w odniesieniu do PO! Jednocześnie permanentnie nie odnotowywano w sondażach partii mniejszych, kontentując się PO, PiS, LiD i ewentualnie PSL. W jednym z sondaży poparcie dla LPR spadło do… -2% (tak, było ujemne!). W innym (GFK Polonia) wyszło na to, że na 1000 respondentów żaden nie chciał zagłosować na ten komitet. Biorąc pod uwagę późniejsze wyniki, ankieterzy musieli się sporo nad takim wynikiem napracować.

Jak wiadomo, wyniki sondaży mają ogromne znaczenie dla wyborców. Bardzo możliwe, że Samoobrona, Liga – a tym bardziej Polska Partia Pracy – i tak nie weszłyby do parlamentu, ale z całą pewnością ich wyniki byłyby dużo lepsze, gdyby nie były dyskryminowane w sondażach. Osobiście byłem zdziwiony natomiast tym, że wysokie poparcie dla PO w ostatnich sondażach nie poprawiło wyniku PiS. Widać, że mobilizacja była ogromna i doniesienia o przytłaczającej przewadze Platformy nie rozleniwiły jej wyborców.

Niewątpliwie Prawo i Sprawiedliwość fatalną końcówką kampanii zepsuło swój wynik. Słabo wypadł w debatach Jarosław Kaczyński; sprawę posłanki Sawickiej udało się opozycji odwrócić na własną korzyść; do tego Kazimierz Marcinkiewicz w ostatniej chwili poparł Donalda Tuska – co samo w sobie znaczyłoby niewiele, ale zostało bardzo nagłośnione przez media.

Wydaje się także, że partia braci Kaczyńskich chciała mieć za wiele. Uwierzyła w możliwość samodzielnego rządzenia i postanowiła ostrzej zawalczyć o elektorat lewicy. Przemysław Gosiewski grzmiał, że podatek liniowy to… zabieranie biednym i dawanie (sic!) bogatym. Po własnej reakcji na spot PiS o służbie zdrowia (w którym stawiany był znak równości pomiędzy prywatyzowaniem jej a mordowaniem pacjentów) mogę domniemywać, że nieliczny elektorat wolnorynkowy odwrócił się od Kaczyńskich do reszty. I wybrał w większość Platformę, a nie startującą z LPR Unię Polityki Realnej…

„Tercet Egzotyczny” LPR, UPR i Prawicy RP to osobny temat. Pokrótce warto odnotować fatalną współpracę najgłośniejszych postaci tego porozumienia. Marek Jurek na samym początku zdystansował się od niego; nie podpisał nawet deklaracji wyborczej (uczynił to Artur Zawisza); nie zgodził się być „twarzą kampanii”, w ogóle nie wystartował do Sejmu (do Senatu i tak się nie dostał) – za to co pewien czas ostro krytykował partnerów. Roman Giertych co i rusz podejmował te akurat tematy, które dzieliły LPR i UPR. Najlepszym przykładem był pacyfistyczny spot o wojnie w Iraku. Ciekawe, co by było, gdyby prezes UPR, Wojciech Popiela, zwołał w czasie kampanii konferencję prasową na temat legalizacji kokainy…

Z kolei Janusz Korwin-Mikke (który wprawdzie jest szeregowym członkiem UPR, ale pozostaje jej najbardziej znanym politykiem) „wyskoczył” we Wrześni z całkiem wprawdzie poprawnym rozumowaniem na temat niepełnosprawności – jednak tak je ubrał w słowa, że nie można się dziwić reakcji mediów – i wyborców. Można powiedzieć, że pokazało się, jak marnymi politykami są ci „trzej tenorzy”; w każdym razie byli tak mało zgrani, że trudno się dziwić cienkości ich śpiewu.

Jednak fatalny wynik LPR to nie tylko porażka trzech partii. To także nieobecność w nowym parlamencie bodaj koła poselskiego, któremu zależałoby na niepodległości Polski. W wyborczy weekend prezydent Lech Kaczyński z zadowoleniem przyjął kolejne kroki na drodze do „integracji europejskiej”. Polska pomału, niestety dla wielu ludzi niepostrzeżenie, traci niepodległość. Teraz, najprawdopodobniej, premierem zostanie Donald Tusk. Korwin-Mikke tuż po ogłoszeniu wstępnych wyników wyborów napisał w swoim internetowym dzienniku: Tak czy owak: p. Donald Tusk podpisze w Brukseli wszystko. Po czym będzie dbał o Polskę jak (nie przymierzając) p. Ramzan Kadyrow o Czeczenię. Trudno mi pozbyć się wrażenia, że – jakkolwiek zostało to napisane w charakterystyczny dla Korwina sposób – wiele w tej opinii racji.

W najbliższej przyszłości możemy się spodziewać bardzo ostrych ataków na Prawo i Sprawiedliwość. Jest to bowiem de facto jedyna partia opozycyjna w nowym parlamencie. Zobaczymy, czy PiS ataki te przetrwa – i na jakich pozycjach (zarówno ideowych, jak sondażowych). Przy całym moim zniesmaczeniu partią braci Kaczyńskich – a już zwłaszcza nikczemnością wspomnianego spotu – wypada życzyć jej jak najlepiej; bo przy rządzie PO i LiD (albo nawet PSL) źle by się stało, gdyby zabrakło naprawdę silnej opozycji.

komentarz dla „Opcja na Prawo”

REKLAMA