Podstawy ekonomii: Fryderyk von Hayek konserwatywnym liberałem?

REKLAMA

Rok 1938. Na świecie widać już wyraźnie oznaki zbliżającej się wojny. Demokracja parlamentarna wraz z liberalnym ładem ekonomicznym należą do idei skutecznie wyrugowanych z większej części mapy świata. I demokracja, i liberalizm odeszły wśród ogłuszającego wycia tłumów, kompletnie otumanionych czerwoną ideologią. Całe narody pozwalają się wręcz z dziką rozkoszą zagonić do „nowego życia”, poddanego regułom narzuconym z góry, przez architektów „nowego społeczeństwa”, jakie ma się wyłonić po zwycięstwie nadludzi lub klasy robotniczej. Nawet tam, gdzie, jak we Francji parlamentaryzm się ostał, likwiduje się swobodę działalności gospodarczej, koryguje kapitalizm, wprowadza zasiłki. W Stanach Zjednoczonych F. D. Roosevelt wprowadza swój „nowy ład ekonomiczny”, tym samym instytucjonalizując mieszanie się urzędnika do gospodarki.

W takiej oto scenerii odbywa się w sierpniu 1938 r. spotkanie tych wszystkich, którzy pozostali wierni tradycyjnym wartościom liberalnym. Spotkanie to przeszło do historii jako „kolokwium Lippmanna” (od nazwiska uczestnika, a zarazem autora książki, nad którą miano toczyć dyskusję, zatytułowaną „Dobre społeczeństwo”) i tchnęło nowego ducha w nieco zbitych z pantałyku błyskawicznym rozwojem wydarzeń politycznych wyznawców ekonomii wolnorynkowej. W spotkaniu wzięli udział sami najwięksi: Rajmund Aaron, Wilhelm Ropke, Ludwik von Mises. W kolokwium uczestniczył również Fryderyk August von Hayek.
Postać to nietuzinkowa. Urodzony w Wiedniu w 1899 roku, w błyskawicznym tempie zrobił oszałamiającą karierę naukową. W wieku 22 lat legitymował się doktoratem z prawa, w dwa lata później obronił doktorat z nauk politycznych, by wreszcie w 1929 r. habilitować sie z… ekonomii. Jego praca zatytułowana „Teoria pieniądza i koniunktur” otwiera całą serię innych publikacji, które przyniosły Hayekowi sławę wielkiego ekonomisty, zwięczoną Nagrodą Nobla, przyznaną w 1974 roku.

REKLAMA

Przy tym wszystkim największym paradoksem pozostaje fakt, że na świecie znany jest nie Hayek – prawnik, ani Hayek – ekonomista. Nie ulega wątpliwości, że do najbardziej poczytnych dzieł, które doczekały się największej ilości wydań i tłumaczeń, należą opublikowane jeszcze w latach 40. „Konstytucja wolności” i „Droga do zniewolenia”.

Podstawowa zasługą Hayeka, jako filozofa, jest zwrócenie uwagi całej generacji zaślepionej możliwościami, jakie niesie ze sobą postęp techniczny i poszerzenie naszej wiedzy na każdym polu, iż rozwój ten wcale nie umożliwi poddania skutecznej kontroli całego życia społeczeństwa, gdyż jest ono znacznie bogatsze, aniżeli siedzący na górze urzędnicy, specjaliści od kierowania procesami społecznymi mogą przewidzieć w swoich planach. Do istotnych cech każdego postępu należy to, że jest całkowicie nieprzewidywalny, człowiek zaś zbytnio ingerując poprzez odgórne zakazy, nie tylko nie spowoduje przyspieszenia w zażądanym kierunku, ale wręcz przeciwnie: spowoduje, iż rozwój państwa, nauki, gospodarki, słowem wszystkiego, zostanie zahamowany. W rezultacie – twierdzi austriacki uczony – nie pozostaje nam nic innego, aniżeli uznać wolność za wartość nadrzędną i nie podlegającą żadnej dyskusji. Nie możemy bowiem poddać kontroli biegu wydarzeń i sterować nimi w taki sposób, aby szczęcie ogółu móc zapewnić za pomocą narzuconych od góry prostych schematów.

Wolność tą definiuje Hayek jako „brak przymusu ze strony innych osób”. Zapamiętajmy, bo to szalenie istotne. Niezależnie więc od tego czy tym kimś kto nas zmusza, jest nasz sąsiad czy urzędnik, stan permanentnej wolności oznacza, że nie jesteśmy zmuszani do niczego. Z perspektywy czasu widać, jak wielkie znaczenie odegrało takie właśnie rozumienie wolności. Warto zaznaczyć, że pojęcie to nabrało zupełnie innego znaczenia w powojennej Europie. Dla całej plejady piewców demosocu, z Guntramem Myrdalem i J.K. Galbraithem na czele, wolność oznaczała wyzwolenie od nieprzewidywalności i ciągłych zmian okoliczności, jakie niesie ze sobą wolny rynek. Oznaczało to ni mniej, ni więcej, iż wolność ma przyjść do człowieka od strony urzędnika uzbrojonego po zęby w plik instrukcji określających co ma uczynić, aby uszczęśliwić stojącego przed nim petenta, nie pytając się samego zainteresowanego o zdanie, gdyż i tak zawczasu o wszystkim zadecydowała administracyjna góra. Owa socjalistyczna wolność jest dla Hayeka zaprzeczeniem wolności, gdyż odbiera człowiekowi jej podstawowy element: możliwość wyboru tego, czego pragnie.

Innym sloganem światowego socjalizmu, które na trwałe weszło do wszelkich słowników politologicznych oraz do ustawodawstwa, jest „sprawiedliwość społeczna”, które to pojęcie Hayek określa jako nonsens. W jego rozumieniu, sprawiedliwe może być jedynie postępowanie konkretnych ludzi, instytucje zaś czy zjawiska społeczne – nigdy. Nie ma mowy o sprawiedliwym rynku, gdyż sukces na nim może zależeć równie dobrze od włożonego wysiłku, co od talentu czy po prostu szczęścia lub przypadku. Z faktu, iż związki zawodowe wynegocjują w danym sektorze dla górników czy metalowców płacę w wysokości X, wcale nie wynika, że jest ona sama w sobie sprawiedliwa. W opinii autora „Konstytucji wolności” jest to jedynie informacja o tym, co trzeba zrobić, aby zarobić więcej. Rozważania dotyczące sprawiedliwości społecznej austriacki uczony kwituje wnioskiem, mającym dla wszystkich liberałów XX wieku zasadnicze znaczenie.

Otóż zasadnicza różnica ustroju demoliberalnego i demosocjalistycznego polega przede wszystkim na tym, że pierwszy nakłada na ludzi obowiązek sprawiedliwego działania; drugi zaś nakłada na państwo obowiązek decydowania za ludzi co jest, a co nie jest sprawiedliwe, dyktując im z góry, jak mają w danej sytuacji się zachować. Pierwsza koncepcja czyni człowieka panem swojego losu, odpowiedzialnego za swoje czyny i ponoszącego skutki wszelkich swoich działań. Druga wychodzi z założenia, iż człowiek jest mały i biedny, i nie może sobie poradzić w świecie bez pomocy państwa.

Tak więc jest Hayek ponad wszelką wątpliwość liberałem. Wolność jest centralnym pojęciem jego rozważań, a warto dodać, że zdawał on sobie sprawę z tego, że wolność może być także nadużywana i się na to godził. Współczesny świat z niechęcią czy też z szyderstwem traktował jego wywody poświęcone przymusowemu ubezpieczaniu przez państwo oraz bezpłatnej edukacji, które proponował znieść, gdyż ich istnienie powoduje jedynie podrożenie usług tego rodzaju. Ostro też przeciwstawiał się wprowadzaniu progresywnej skali podatkowej, gdyż traktuje ona niesprawiedliwie tych, którzy są lepsi w działaniu. Niemniej znacznie poważniejszy problem powstaje wówczas, gdy zadajemy pytanie, na ile jego myśl ma charakter konserwatywny.

Pytanie nie nowe, ale i wyjątkowo trudna byłaby jednoznaczna odpowiedź. Fakt, iż podstawowe jego dzieła były pisane w okresie ostatniej wojny, niewątpliwie dyktował dość radykalne podejście do kwestii wolności, które traktował jako wolność od wszelkiego przymusu. Automatycznie niejako rodzi się pytanie o granice tej wolności. W latach 40. problem ten nie był, być może zbyt aktualny, gdyż wszelkie swobody podlegały przede wszystkim ograniczeniom. Dziś jednak, czytając „Drogę do zniewolenia”, nie sposób się nad tym zastanowić. Tu Hayek jest dość enigmatyczny i na kartach swoich dzieł wspomina jednak, że istnieją takie odwiecznie uznane zasady, których nikomu przekraczać nie wolno. Reguły te mają być tak powszechne, że społeczeństwo je „spontanicznie” zaakceptuje. Opierając się na tych przesłankach, część komentatorów uważała, że obok liberalizmu w swojej myśli wyłożył również elementy konserwatywne. Sprawa jednak wcale nie jest jasna i to z prostego powodu, a mianowicie wypowiedzi samego zainteresowanego. Hayek wielokrotnie w swoich wypowiedziach zaprzeczał, jakoby miał być konserwatystą, akcentując mocno swoją akceptację dla systemów moralnych innych od wyznawanych przez konserwatystów, a już zupełnie nie do pomyślenia było dla niego, aby zmuszać kogokolwiek do przestrzegania reguł czy norm, które tylko pewna grupa ludzi, choćby nawet większość, uznawała za ważne.

I właśnie ową niekonsekwencję najczęściej Hayekowi się wytyka. Z jednej strony głośno protestuje przeciwko „kartezjańskiemu błędowi”, przeciwko budowaniu świata według wydedukowanych schematów, z drugiej jednak mówi o tworzeniu za pomocą prawa ram dla rozwoju wolnego człowieka. Pozostaje jednak problemem, jakie to normy mogłyby tworzyć owe granice, a przede wszystkim: jak duży musiałby być dla nich stopień akceptacji, aby można je uznać za spontanicznie uznane. W zróżnicowanym kulturowo świecie, poddanym procesom globalizacji, gdzie coraz częściej wielkie miasto przypomina kocioł ras, religii, narodów i kultur, stworzenie owych ram może się okazać i z reguły okazuje się niemałym problemem, zwłaszcza gdy inne normy są powszechnie uznawane przez każdą ze społeczności tworzących gminę czy dzielnicę.

A jednak przejdzie on do historii także przynajmniej z jeszcze jednego względu. Mianowicie jako jeden z niewielu twórców doktryn politycznych umiał podejść do swojego dzieła z należytym dystansem. Nigdy nie traktował swoich idei jako program polityczny, który może zostać zrealizowany wszelkimi sposobami: „Utopia, podobnie jak ideologia, to dziś niepopularne słowo i prawdą jest, że większość utopii zmierza do radykalnego przeobrażenia społeczeństwa i cierpi na wewnętrzną kontradyktoryjność, uniemożliwiającą ich realizację.

Ale idealny obraz społeczeństwa, który może być nie w pełni osiągalny albo wiodąca koncepcja porządku społecznego, do którego powinno się dążyć, stanowi przecież nie tylko warunek konieczny jakiegokolwiek racjonalnego postępowania, ale jest także głównym wkładem, jaki nauka może mieć w rozwiązywaniu problemów praktycznego działania”. I może właśnie w tym krótkim ustępie przetłumaczonym z dzieła „Prawo, wolność i ustawodawstwo”, zawiera się wyjątkowo ważne pouczenie, którego sam mistrz udzielił swoim czytelnikom, zabierającym się za lekturę jego pism.

A pouczenie to można by skrótowo oddał w ten sposób: „Oczywiście, czytajcie. Ale nie próbujcie w nich szukać skodyfikowanego programu, który wam zawsze i wszędzie podpowie, co macie zrobić w każdej sytuacji. Ja też jestem utopistą i się tego nie wstydzę. Wyznaczam kierunek, ale nie daję środków”. Jak niewielu przed nim i jak niewielu po nim umiało się zdobyć na tak krytyczną, ale przecież i bardzo wnikliwą samoocenę.

REKLAMA