Korwin Mikke: dobry ksiądz – zły ksiądz

REKLAMA

W ramach poszerzania swoich horyzontów i pogłębiania wiedzy o płci słabszej przeglądałem sobie właśnie „Kobietę i Życie” – i uwagę mą zwrócił tekst p. Edyty Banasik (z Adart Press) zatytułowany „Ksiądz od bandziorów”.

Otóż ks. Adam z „Domu Aniołów Stróżów” (Katolickiego Ośrodka Dziennego Pobytu dla Dzieci i Młodzieży w Katowicach) zaprosił był z Francji ks. Gilberta (nb. mianowanego przez Prezydenta Francji, JE Jakuba Chiraca, członkiem Państwowej Rady ds. Zapobiegania Przestępczości). Ku podziwowi polskich małolatów ks. Gilbert jeździ hondą 500, nosi skórzaną kurtkę i od 33 lat prowadzi działalność misyjną wśród młodocianych warchołów.

REKLAMA

Każdy misjonarz powinien doskonale znać język ludu, wśród którego przebywa. Więc ks. Gilbert używa „mocnych słów” – ale przede wszystkim najpierw wali w pysk, a potem… błogosławi. Jak „jego” gang siedział w pubie i wszczął bójkę z drugą bandą – to zaangażował się po stronie „swoich”. Ponieważ w każdej bójce tracił ząb – poszedł ćwiczyć karate. Niezły gość!

Zastanawiam się, czy gdyby pojechał do ludożerców – to tylko uczestniczyłby w biesiadach, czy też uczestniczyłby w polowaniach na chrześcijan konkurencyjnych wyznań – ale mniejsza o to. Ks. Gilbert ma niezaprzeczalne sukcesy. Z gęby widać, że nie narzeka – lecz sobie radzi.

I jeszcze jedno, b. ważne: swoją „zaniedbaną młodzież” umieścił na wiejskiej farmie w Faucon, gdzie oprócz ludzi mieszka 300 zwierząt. Dzieciaki opiekują się swoimi zwierzętami – i nabierają ludzkich odruchów. Bo człowiek powinien się nauczyć dbać o innych – i nauczyć wykonywać polecenia; najlepiej i najtaniej, gdy czyni to na zwierzętach – cokolwiek by na ten temat miało do powiedzenia Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami…

„Dom Aniołów Stróżów” mieści się w wielkim mieście – w Katowicach. Co poza oczywistymi trudnościami wychowawczymi powoduje znaczne podniesienie kosztów utrzymania imprezy. Jakie to szczęście, że Polska jest bogata…

To przypomniało mi, że przed kilku laty miałem „Oxfordzką dyskusję” z p. Kazimierzem Kucem – lepiej znanym jako ks. Kazik. Właśnie: „Kazik”. Potem wracałem z Nim do Warszawy – i po drodze pogadaliśmy. Dostałem odeń nawet książkę; z dedykacją: „Warto dobrym być”.

Książka ta zawiera opis rozterek duchowych ks. Kazika (czy młodociany przestępca może posłuchać faceta, który „ma rozterki duchowe”? Śmieszne żarty!). Ks. Kazik na zmianę opisuje, jakie to ma „wspaniałe dzieci” – a potem popłakuje, że Jego „wspaniałe dzieci” znów rozrabiają. Na przykład: wzięli Poloneza, by go „przestawić na drugą stronę ulicy” (bez pozwolenia – i żeby tylko bez prawa jazdy: ale bez umiejętności jeżdżenia!!). Ciekawe, czy ks. Kazik nie powinien odpowiadać karnie za pozostawienie im kluczyków?!

Ks. Kazik zaczynał od „MONAR”-u – a od 8 XII 81 założył „SALTROM”, czyli Salezjański Ruch Troski o Młodzież. W 1993 r. otworzył (przy ul. Różanej w Krakowie) Dom Otwartych Drzwi, co w praktyce oznaczało, że jednych przyjął, a drudzy już się nie zmieścili… dopóki poprzedni się nie zapili, zaćpali, zarazili AIDS, zmarli w bójce lub wylądowali w kryminale – co zresztą zdarzało się im nad podziw często.

Ks. Kazik kocha dzieci. I wszystkim wybacza. Po chrześcijańsku winę bierze na siebie:

„10 października 1993: Wieczorem czterech naszych domowników spiło się. Poczułem się winnym. 11 października 1993 r., poniedziałek: Dziś Leszek – nasz 17-letni domownik, znowu zapił. Odebraliśmy go z izby wytrzeźwień. Okazało się, że nie jest prawdą, że porzuciła go mama. Prawdą jest, że jako zaginionego poszukuje go policja. No cóż – nie wiedziałem o tym. Mieszka u nas już dwa miesiące”.

(Ks.Gilbert zapewne wiedziałby od razu…)

„28 stycznia 1995, sobota. Wczoraj młodzież narozrabiała. Główny wyłącznik gazu nie jest zabezpieczony, więc wyłączyli gaz (nb. ponowne włączenie to zazwyczaj potem fajny wybuch w kamienicy – JKM). Roztrzaskali na ulicy cegły. Stłukli wyłącznik prądu, dzwonka. Rozbili tylne światła i lusterko w naszym polonezie. Utłukli kawał muru. Bardzo mnie to zdenerwowało. Pytałem młodych, jak takim dewastacjom zaradzić. Doradzili: karami. Jeżeli ktoś ma karę, że nie może wchodzić do domu, to rozszerzyć karę na całą ulicę Różaną i jeśli ktoś będzie stał pod domem, to przedłużać mu karę. Młodzież widzi na wszystko jedną receptę: karę. W dobroć nie wierzą. Brakuje mi czasem sił, ale nie wątpię, że nawet jeżeli mam przegrać, to dlatego, że do końca będę wierzył w moc dobroci, cierpliwości i łagodności. A to dla nich objaw słabości”.

(Młodzież, jak widać, starała się czegoś nauczyć swego pożal-się-Boże-wychowawcę – ale bezskutecznie.)

„9 lutego 1995. «Rufus» wpadł do domu. Zarzucił mnie takim potokiem przekleństw, jakiego w życiu jeszcze nie słyszałem. Trwało to około pół godziny. Trzy osoby towarzyszyły mu, śmiejąc się ze mnie. Przez cały ten czas stałem spokojnie, nie odzywając się. Przechodnie zatrzymywali się. Słyszeli: „Ty nie jesteś ksiądz. Ty jesteś ***j (w oryginale pełne słowo – JKM), nic, g ***o. Moi rodzice mówili mi, że widzieli cię pod mostem, jak piłeś z lumpami. Kucu-bucu” itd., itp. Ks. Kazik nie rozumiał, że ten człowiek przyszedł do niego w rozpaczy. Po ratunek. Chciał zostać sprany po pysku, skopany – i postawiony do szorowania podłogi. Poczułby się wreszcie „ustawiony”. Ale nic z tych rzeczy…

Nic więc dziwnego, że coraz to któryś wychowanek zapija się – albo wychowawca ucieka (z kasą…). Ale naiwne społeczeństwo temu demoralizatorowi jeszcze daje gotówkę i masę jedzenia w naturze. Skoro jest taki DOBRY.

„20 lutego 1995, poniedziałek. Jestem „zdołowany”. Ot, tak, zwyczajnie, bez przyczyny. Czarny humor. Pustka bezmyślności. Chęć ucieczki. Donikąd. A nawet łzy. Pewnie przemęczenie z głupoty (…)”

23 lutego ksiądz Kazik jest jeszcze bardziej zmęczony:

„Poczułem się źle, a nawet fatalnie i niestety prawie przez całą noc nie spałem. Męczyły mnie duszności, wymioty, bezsenność. Przemęczony organizm tak odreagował.”

Co odreagował: to, że mieszczanie-krakowianie „wybrali Go” na „Człowieka Roku 1994”, a pan prezydent stołecznego królewskiego Miasta nazajutrz miał mu wręczyć na balu tytuł.

I niestety wręczył!

Gdyby ks. Kazik („Kazik”! Zupełnie jak jeden lewacki prezydent USA, który kazał do siebie mówić „Wiluś”!) dostał do prowadzenia drużynę piłkarską – to po tygodniu każdy zawodnik robiłby, co by chciał, a po dwóch nie byłoby drużyny. Praca z młodzieżą trudną wymaga jeszcze więcej stanowczości – niestety…

Jeżeli facetowi, który tak straszliwie niezaradnie robi to, czego dobrowolnie się podjął nazywa się „Krakowiakiem Roku” – no, to elity m. st. Krakowa doszczętnie zgłupiały! Co zresztą jest zjawiskiem ogólnopolskim. Każdy nieudacznik cieszy się poważaniem, szacunkiem – a w ostateczności dostaje zasiłek (rekord pobił pewien miesięcznik, w którym zresztą pisuję, który przyznał tytuł – i dyplom „Największego polskiego zakładu prywatnego(!)…. Stoczni Gdańskiej na tydzień przed jej bankructwem!) – natomiast człowiek chcący samemu przebijać się przez życie, nie daj Boże z sukcesem – jest egoistą, krwiopijcą i aspołecznym samolubem!

P. Kazimierz Kuc zrzucił sukienkę duchowną. Co robi jako człek świecki – nie wiem. Mam nadzieję, że nie „pracuje z młodzieżą”.

Czasem podejrzewam, że istotnie pije pod mostem z lumpami. Bo jakże to tak: zostawić ich bez towarzystwa?

Ale pewno się mylę. Pewno wygłasza pogadanki; o resocjalizacji…

Kto zresocjalizuje tego nieszczęsnego człowieka?

REKLAMA