Bon oświatowy, czyli cudze pieniądze na siebie

REKLAMA

W sejmowym exposé premiera padło stwierdzenie, że koncepcja bonu oświatowego zostanie w najbliższym czasie poddana społecznym konsultacjom, co bodajże minister Zdrojewski skonkretyzował w ten sposób, że decyzja w sprawie wprowadzenia tego rozwiązania zostanie podjęta w pierwszym półroczu przyszłego roku. Taka deklaracja premiera stoi w pewnej opozycji do wcześniejszych zapewnień polityków PO, w tym nowej minister oświaty, że bon oświatowy jest praktycznie przesądzonym narzędziem mającym urynkowić polski system szkolnictwa.

Jak zwolennikom wolnego rynku nie trzeba specjalnie przypominać, bon oświatowy jest pomysłem z lat 60. Zaproponował go Amerykanom Milton Friedman jako lek na bolączki tamtejszego systemu oświaty publicznej. Od tego czasu oświata publiczna w Ameryce podupadła jeszcze bardziej, jednak mechanizm urynkowienia tego systemu zaproponowany przez Friedmana nie znalazł wielu zwolenników. Zresztą nie tylko ten pomysł nie znalazł swoich mecenasów, gdyż dla przykładu w wywiadzie dla „Rz” H. Onno Ruding, były minister finansów Holandii, każe zastanowić się nad problemem, „dlaczego inne kraje Europy, a także USA, które przeszły już przez tę debatę, nie wprowadziły podatku liniowego”, chociaż „pomysł podatku liniowego narodził się w Stanach Zjednoczonych” i „można by się spodziewać, że tam zostanie wdrożony”. Ten typ wnioskowania jest jednak dość ekscentryczny, gdyż wiemy, że np. rewolucja proletariacka miała wybuchnąć w krajach rozwiniętego Zachodu, gdzie było dużo klasy robotniczej, a wybuchła w chłopskiej Rosji – podobnie jak „Święto 1 Maja” wymyślono w USA, a najbardziej uroczyście obchodzono w demoludach wschodniej Europy.

REKLAMA

Zbyt wielkie nadzieje

Problem leży jednakże nie w tym, na jaką skalę takie pomysły jak ten dotyczący bonu oświatowego były i są realizowane, ale czemu miałyby służyć w obecnej sytuacji finansowo-organizacyjnej polskiego szkolnictwa. Wydaje się, że zasadniczym argumentem zwolenników tego systemu jest przekonanie, iż wprowadzenie bonu oświatowego uruchomi mechanizmy rynkowe w systemie oświaty, natomiast podstawowym lękiem wyrażanym najczęściej przez PSL-owskiego koalicjanta jest obawa przed likwidacją mniejszych szkół wiejskich.
Wydaje się, że zarówno wielkie nadzieje pokładane w bonie oświatowym, jak i związane z tym rozwiązaniem obawy są artykułowane nieco na wyrost, bez rozeznania faktycznej przyczyny obecnego poziomu kształcenia, bazy materialnej szkół i patologicznych postaw dzieci i młodzieży.
Przede wszystkim bon oświatowy ma być narzędziem, stąd też niepokoić może, że praktycznie nie przedstawiono na razie żadnej nawet ogólnej koncepcji tego narzędzia. Nie wiadomo, czy kwota bonu będzie ustalana na poziomie gminy, powiatu, województwa czy kraju, gdyż to właśnie w tej zasadzie kryje się problem funkcjonowania mniejszych, z reguły wiejskich szkół.

8 tysięcy dla ucznia z Podkarpacia

Dla przykładu: gmina, której jestem mieszkańcem, wydaje rocznie z różnych tytułów ok. 25 mln zł, z czego 11 mln zł idzie na szkoły podstawowe i gimnazja. Jest to największa pozycja w wydatkach gminnego budżetu, co jest prawidłowością w lokalnych budżetach w całym kraju. Z tej kwoty większość środków pokrywa wypłaty wynagrodzeń, w tym wynagrodzeń dla nauczycieli, które to wynagrodzenia rzeczywiście nie są imponujące, o czym corocznie przekonuję się, wypełniając PIT-y swojego brata, bratowej i siostry. Z kolei większość tej kwoty gminy otrzymują w formie subwencji oświatowej – przelewanej bodajże w 12 miesięcznych ratach z budżetu państwa na rachunek gminy. Wychodzi mi więc, że średni koszt kształcenia jednego dziecka w gminie wynosi obecnie ok. 8 tys. zł rocznie – co w sytuacji, gdyby na taką właśnie wartość opiewał ustanowiony bon edukacyjny, z pewnością nie przyczyniłoby się do pogorszenia sytuacji finansowej szkół. Średnia liczba uczniów w szkole podstawowej jest najniższa w województwach: świętokrzyskim, lubelskim podkarpackim – i wynosi ok. 140 dzieci na szkołę, zaś najwyższa w województwach: dolnośląskim, zachodniopomorskim i łódzkim, gdzie średnio na jedną szkołę podstawową przypada od 200 (łódzkie) do 240 uczniów. Te różnice nie wynikają bynajmniej z liczby dzieci w wieku szkolnym, gdyż tych akurat najwięcej jest (z wymienionych województw) w województwie podkarpackim, ale z liczby szkół, których najmniej jest właśnie w tych województwach, w których liczba dzieci na jedną szkołę jest najwyższa. Dla przykładu w województwie podkarpackim szkół podstawowych jest ponad 1150, a w województwie zachodniopomorskim jedynie ok. 500. Generalnie na oświatę w Polsce zawsze przeznaczano ponad 4 proc. tzw. PKB, co oznacza, że obecnie jest to kwota ponad 40 mld. zł., z której większość finansuje potrzeby szkolnictwa podstawowego i gimnazjalnego. Co ciekawe, udział ten jest prawie niezmienny, a przecież liczba uczniów ciągle maleje i będzie maleć, gdyż roczniki baby-boomu z lat 80. kończą już studia i wchodzą na rynek pracy.

Można spróbować

Wydaje się więc, że z publiczną oświatą jest podobny problem jak z publiczną służbą zdrowia, do której, jeśli spojrzeć od strony finansowania, pompowane są również dość pokaźne środki – a mimo to personel medyczny, podobnie jak nauczyciele, narzeka na swoje zarobki. Tak jak w każdorazowej reformie służby zdrowia mówi się, że pieniądze powinny pójść za pacjentem, tak samo przy bonie edukacyjnym pieniądze mają iść za uczniami. Wprowadzenie bonu mogłoby mieć ten pozytywny skutek, że zrywałoby z dziwnym przekonaniem o bezpłatności nauczania i uświadomiłoby rodzicom, że za posyłaniem dzieci do szkoły jednak idą jakieś pieniądze, czyli że mamy jednak do czynienia z konkretną i wycenioną usługą. W zależności od przyjętych rozwiązań mogłoby to skutkować również większą decyzyjnością kierownictwa szkoły w dysponowaniu swoim budżetem, a co za tym idzie – zbliżałoby to model szkoły do formy organizacyjnej przedsiębiorstwa świadczącego konkretne usługi za konkretne pieniądze. Ale podobne rozwiązanie występowało przy tzw. kasach chorych oraz przy obecnych NFZ-tach – i o ile rzeczywiście zwiększyła się konkurencja w świadczeniu usług medycznych, o tyle trudno mówić, by problem został systemowo rozwiązany. Także sam poziom nauczania zależy nie tylko od od czynników mierzalnych, ale – jak pokazują wyniki różnych testów sprawdzających wiedzę – zwykle lepsze wyniki osiągają dzieci zamieszkujące województwa, w których dominują bardziej tradycjonalistyczne postawy, co oznacza, że sama baza materialna czy mechanizm nieskrępowanego wyboru szkoły nie zapewni podniesienia poziomu kształcenia. Zresztą o wyborze szkoły w większości gmin wiejskich można z dużym prawdopodobieństwem mówić jedynie w kategoriach teoretycznych. Jednym słowem spróbować można, ale nie należy zapominać, że jest to rozwiązanie, delikatnie rzecz ujmując, połowiczne. Zamiast zaczynać reformy od bonu oświatowego, należałoby najpierw określić pozycję gminy w systemie finansowym kraju. Oddając większość podatków gminom, można również scedować na ten poziom samorządu lokalnego sposób zaspokajania potrzeb mieszkańców np. w zakresie usługi oświatowej. Niestety w Polsce każda reforma, zamiast od przyczyn danego problemu, zaczyna się od poprawiania jego skutków.

————————————————————–

ZACHĘCAMY DO ZAMÓWIENIA E-PRENUMERATY „NAJWYŻSZEGO CZASU!”:

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com
● 10 dowolnie wybranych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA