UPR przegrała z powodu zbyt licznych zasad?

REKLAMA

Wbrew kilku wydrukowanym przez „NCz!” opiniom, uważam, że to nierzekome czy faktyczne złamanie niektórych „zasad” UPR w ostatnich kampaniach wyborczych (od roku 2001) spowodowało jej wyborcze porażki. Partia Janusza Korwin-Mikkego, Stanisława Michalkiewicza i wielu innych wspaniałych ludzi przegrała bowiem tak naprawdę już na samym początku „demokracji” – w latach 1990-1991.

Przegrała głównie z powodu swojego trochę zbyt ambitnego i pełnego zasad programu. Bo program i hasła UPR były i są niestety nadal niemal zupełnie nie rozumiane i nie akceptowane w pokomunistycznym, murzyńskim społeczeństwie – manipulowanym i ogłupianym przez mass-media i ich obrazki od kilkudziesięciu lat.

REKLAMA

Trzeba przypomnieć podstawowe fakty – szczególnie tym publicystom i czytelnikom „NCz!”, którzy w UPR w latach 90. nie byli, a mędrkują o „złamaniu przez UPR zasad”, „złym wizerunku” itp. Pierwsza kampania, w której UPR mogła zaistnieć w telewizorach i umysłach „wyborców”, była przed wyborami prezydenckimi jesienią 1990 roku. Każdy z siedmiu zarejestrowanych kandydatów miał 120 minut czasu antenowego (!) w kilkunastu odcinkach, aby całkiem swobodnie (bez nachalnych interwencji i przeszkadzania ze strony dziennikarzy) przekonywać widzów. Wśród nich było trzech kandydatów obozu „okrągłego stołu” (L. Wałęsa, T. Mazowiecki, W. Cimoszewicz) oraz S. Tymiński, L. Moczulski i R. Bartoszcze. A nie było pragnącego kandydować Janusza Korwin-Mikkego. Dlaczego? Na około dwa tygodnie przed końcowym terminem rejestracji kandydatów nastąpiło niespodziewane wycofanie się JKM z kandydowania wskutek trudności z zebraniem wymaganych 100 tys. podpisów. Zostało ono poprzedzone (kilkanaście dni wcześniej) odejściem z partii grupy biznesmenów i działaczy z kilku miast – pierwszym rozłamem, zapewne inspirowanym z zewnątrz, co zakłóciło akcję zbierania podpisów. Czy problem podpisów był jedynym powodem wycofania się JKM? Nie pamiętam, ale wiem, że ani On, ani inni ówcześni liderzy UPR nie zdecydowali się na zbieranie podpisów do ostatniego dnia i na ich uzupełnienie (w razie konieczności) np. nazwiskami i adresami znajomych i nieznajomych z książek telefonicznych – tak jak to zrobili podobno w kilku miastach działacze KPN (wówczas jeszcze nikt nie słyszał o numerze PESEL, a do złożenia kart z podpisami poparcia potrzebne były tylko nazwiska i adresy ludzi oraz ich podpisy). UPR trzymał się twardo zasady, że wyborczych podpisów poparcia „uzupełniać” telefonicznie czy wręcz fałszować nie należy.

Efekt tego był w każdym razie taki, że np. Leszek Moczulski mógł zupełnie swobodnie zachwalać swoją KPN i jej „program” przez 120 minut w samej telewizji, a JKM został „wyjęty” z TVP i radia na okres wielu miesięcy. L. Moczulski dostał wówczas co prawda tylko około 3,5 proc. głosów, ale jego KPN w pierwszych w miarę wolnych wyborach do parlamentu (11 miesięcy później – 27 października 1991 r.) dostała prawie 9 proc. głosów, ponad 50 poselskich mandatów i pozycję trzeciej w kraju partii w latach 1991-1993. A UPR zdobyła 2,27 proc. głosów i tylko trzy mandaty poselskie. Nie wykorzystano przy tym ówczesnej możliwości tzw. zblokowania wyborczych list z jedną-dwiema innymi niewielkimi partiami (np. chadeckimi czy „narodowymi”, a było ich w sumie pięć). A takie zblokowanie mogłoby kilkakrotnie zwiększyć liczbę mandatów UPR. To zblokowanie list proponowało UPR doświadczone i majętne, choć marginalne Stronnictwo Demokratyczne (istniejące od wczesnych lat PRL). Ale władze UPR odrzuciły tę propozycję jednej z partii PRL. W imię zasad oczywiście. Jeden z publicystów „NCz!” przytaczał już po wyborach wyliczenia, że zblokowanie list z samym SD dałoby UPR (przy tej samej liczbie głosów) nie trzy, a 21 mandatów poselskich, przy raptem dwóch-trzech mandatach dla SD.

Należy dodać, że w 1991 roku UPR osiągnęła najlepsze wyniki w tych okręgach (nie biorąc pod uwagę Poznania, gdzie kandydował JKM), w których nakleiła szczególnie wiele znakomitych plakatów z hasłem: „Świnie się zmieniają, ale UPR zlikwiduje koryto!”. Trzeci wynik UPR w kraju (po Poznaniu i Szczecinie, gdzie kandydował burmistrz Kamienia Pomorskiego Stefan Oleszczuk) miał okręg Gliwice, gdzie rozklejono ok. 6 tys. takich plakatów, a czwarty wynik w kraju (3,83 proc.) miał mój macierzysty Oddział Częstochowski UPR (na murach kamienic, szybach sklepów i dworców, przystankach autobusowych itp. „niedozwolonych” miejscach – wbrew przepisom i „zasadom porządku publicznego”– nakleiliśmy łącznie ok. 3,5 tysiąca tych „obraźliwych” dla demokracji plakatów i to w większości na pięć-sześć tygodni przed wyborami; rezonans był ogromny, szczególnie wśród robotników, rolników i sklepikarzy, bo „inteligencji” plakat ze świniami na ogół nie się podobał).

Największy, kilkakrotnie większy niż w roku 1991 wysiłek organizacyjny i finansowy partii został jednak poniesiony w sierpniu i wrześniu 1993 roku (3,18 proc. w wyborach do parlamentu – prawie 440 tys. głosów i zero posłów) oraz w roku 1995 przed wyborami prezydenta RP (mimo udanej i wielkiej kampanii JKM zdobył „tylko” niecałe 430 tys. głosów – 2,40 proc.). Po tych wyborach, w listopadzie 1995 roku stało się jasne, że partia konserwatywno-wolnościowych ochotników-społeczników, bazująca na poświęceniu kilkuset działaczy i pomocy raptem kilku tysięcy sympatyków (sklepikarzy, drobnych przedsiębiorców czy młodych lekarzy), osiągnęła już szczyt swoich możliwości organizacyjno-rozwojowych. Zaczęło brakować pieniędzy (także we własnych kieszeniach działaczy, którzy w dużej mierze sami finansowali partię). Warto zaznaczyć, że w okresie największej liczby faktycznych członków i działaczy UPR, a więc w latach 1993-1997 (około 1,5-2,5 tysiąca członków partii), UPR miała ich z pewnością trochę więcej niż ówczesne PC J. Kaczyńskiego i sporo więcej niż ówczesny ZChN – partie tworzące wcześniej rząd J. Olszewskiego, a mające w swych szeregach wielu byłych posłów, aktualnych radnych czy urzędników. UPR nie miała jednak – poza JKM i w skromniejszej mierze p.Stanisławem Michalkiewiczem – powszechnie znanych ludowi „twarzy”.

Nic więc dziwnego, że pomimo kolejnego wielkiego wysiłku w roku 1997 UPR otrzymała w wyborach już tylko 2,03 proc. głosów. Do słabszego wyniku przyczyniła się też – obok powstania na „prawicy” krzykliwej zbieraniny AW„S” – fatalna w skutkach decyzja (podjęta na 11 tygodni przed wyborami w porozumieniu ze środowiskiem drobnej partyjki Republikanie oraz z małymi organizacjami kupców, rzemieślników itp.) przemianowania komitetu wyborczego UPR na komitet Unia Prawicy Rzeczpospolitej (UPRz). Latem 1997 był to komitet niemal nikomu nieznany. Własne „zasady” nie pozwoliły UPR ani na zawiązanie wspólnego komitetu wyborczego z ROP J. Olszewskiego i A. Macierewicza (ale ci politycy też tego sojuszu z podejrzanymi dla nich „liberałami” z UPR nie chcieli), ani na wejście do „solidarnościowej”, proetatystycznej AW„S”, która wybory wygrała (prawie 34 proc. głosów i ponad 200 mandatów).

A po czterech latach względnej stagnacji UPR (w związku ze stopniowym wyczerpaniem sił i cierpliwości wielu działaczy), we wrześniu 2001 roku, stali wyborcy partii nie dostrzegli już listy UPR na wyborczych obwieszczeniach. Teoretycznie dobry pomysł JKM i paru innych osób z kręgu Rady Głównej – obsadzenia przez (pojedynczych w każdym okręgu) kandydatów UPR ostatnich miejsc na listach popularnej PO – nie wziął pod uwagę jednego: że doświadczeni gracze i „aferałowie” z PO i UW nie dopuszczą w żadnej mierze, za żadne skarby do powiadomienia murzyńsko-komunistycznego „elektoratu” w radiu i TV, a przede wszystkim w swoich audycjach wyborczych, że na ich listach są obecni ludzie UPR. I tak UPR została totalnie „skanalizowana” przez PO. Było znów zero poselskich mandatów. Już w czerwcu-lipcu 2001 roku, jeszcze przed wrześniowymi wyborami, nastąpił faktyczny polityczny kres „starej” UPR jako „partii zasad”. A jesienią tegoż roku, po kolejnych przegranych wyborach, UPR miała już kilkakrotnie mniej działaczy i „żelaznych” sympatyków niż w połowie lat 90.

Co było potem – dokładnie nie wiem, bo jesienią 2001 roku wycofałem się, po prawie 12 latach, z aktywności partyjno-organizacyjnej w UPR (także ze względów rodzinnych i zawodowych). Być może, wystawiając własną listę w wyborach do tzw. Parlamentu Europejskiego w czerwcu 2004 roku (1,87 proc. głosów), UPR faktycznie złamała swoją wcześniejszą antyunijną „zasadę” (jak stwierdził w swoim artykule w „NCz!” p.Wiesław Liźniewicz). Ale dla partii, w perspektywie jej historii od roku 1989, nie miało to już żadnego istotnego znaczenia. A już zupełnie żadnego znaczenia politycznego z pewnością nie miało odejście kilkunastu czy kilkudziesięciu bardzo przejętych „zasadami” sympatyków – oburzonych startem UPR w wyborach do parlamentu UE (partie prawicy z krajów Zachodu, jak np. francuski Front Narodowy, biorą od lat udział w tych wyborach) czy np. zawarciem sojuszu ze związkowymi lekarzami. To z kim UPR miała zawierać taktyczne sojusze? Z „aferałami” z PO czy z J. Kaczyńskim? Aby ulec kolejnej „kanalizacji”?

Na szczęście wydaje się, że wbrew twierdzeniom wielu, UPR jeszcze całkiem nie upadła. Ma chyba jeszcze sporo dość ideowej młodzieży i jakąś strukturę organizacyjną w kilkudziesięciu miastach. Musi przetrwać czas oportunistycznych „liberałów” z PO, którzy kiedyś znikną jak KLD. Zwolennicy wolności i własności z UPR muszą unikać jak ognia tej „liberalnej” etykietki – już totalnie w Polsce skompromitowanej, przynajmniej w oczach tych niedużych grup społecznych (jak niektórzy przedsiębiorcy, inżynierowie, lekarze czy nawet rolnicy), które można jeszcze dla konserwatywnej prawicy pozyskać. Wystarczy przecież mówić, pisać i przekonywać do zasad wolności i sprawiedliwości, a nic nie mówić o „liberalizmie” czy „demokracji”. I wykazywać, że prawdziwi wrogowie i „kanalizatorzy” wolności, sprawiedliwego ładu i niepodległości Polski są w PO, LiD, PSL czy PiS.

Trzeba też nawiązywać różną, wszelką możliwą współpracę z innymi środowiskami prawicy. Przede wszystkim ze środowiskiem Prawicy RP Marka Jurka, z ruchem na rzecz Jednomandatowych Okręgów Wyborczych, a także ze środowiskiem LPR, aby stopniowo wspólnie budować – jak pisał prof. Jacek Bartyzel – wielobarwne „stronnictwo wielkiego celu”. W społeczeństwie postkomunistyczno-liberalnym, prowadzonym na smyczy przez telewizyjne wzorce i impulsy jak pies Pawłowa, innej drogi dla UPR (i pozostałej prawicy) nie ma. Z tego punktu widzenia nieudany wspólny start UPR w ostatnich wyborach z ww. partiami, nie był z pewnością całkiem bezowocny i stracony. Nici współpracy, wzajemnego poznania i zaufania – zostały przecież nawiązane.

ZACHĘCAMY DO ZAMÓWIENIA E-PRENUMERATY „NAJWYŻSZEGO CZASU!”:

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com
● 10 dowolnie wybranych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA