Wielomski: co nas czeka pod rządami Tuska?

REKLAMA

Byłoby zdecydowanie za wcześnie rzec, że rząd Donalda Tuska będzie dobry lub zły dla Polski. Z pewnością będzie prowadził gorszą (probrukselską) politykę zagraniczną, ale ma szanse odrobić to jeśli rzeczywiście (jak deklaruje) zliberalizuje gospodarkę.

I na polityce zagranicznej właśnie chciałbym się skupić. Różnica między rządami PiS i PO w polityce zagranicznej nie będzie wcale tak wielka, jak mogłaby się wydawać. PO jest wprawdzie otwarcie proniemiecka, podczas gdy PiS był radykalnie antyniemiecki i proamerykański, ale czy wyniknie z tego praktyczna różnica?

REKLAMA

Polska nie jest mocarstwem; leży w fatalnym miejscu geopolitycznym, stając się polem bitwy między Wschodem i Zachodem, co należy rozumieć nie tylko geograficznie, lecz także i cywilizacyjnie. W związku z tym zmuszona jest szukać sojuszników aby bronić niepodległości.

Mamy następujące hipotetyczne możliwości sojuszów: 1/ z Rosją przeciw Zachodowi; 2/ z Unią Europejską przeciwko Rosji i USA; 3/ z USA przeciwko UE i Rosji; 4/ stworzyć sojusz z Ukrainą i mniejszymi państwami przeciw Rosji i UE.

Wariant nr 4 jest utopią piłsudczyzny i można z góry go odrzucić, gdyż nie ma z kim sojuszu tego tworzyć i tylko chory światopogląd romantyczny może wierzyć w sojusz z Ukrainą. Wariant nr 1 z punktu widzenia politycznej racjonalności jest pociągający, ale jego słabością znów są romantyczne, antyrosyjskie fobie naszej klasy politycznej. Dlatego (ze smutkiem) muszę go uznać za nierealny, choć owa nierealność nie ma racjonalnych podstaw.

Zostaje więc 2 i 3: albo z Berlinem i Brukselą, albo z Waszyngtonem. Rzadko mi się to zdarza, ale pochwalę PiS. Z dwojga złego lepszy Waszyngton. Dlaczego? Odpowiedź znajdziemy w wydanej ostatnio (2007) antologii pod redakcją Irwina Stelzera Neokonserwatyzm, gdzie czytamy wprost, że państwo narodowe jest zasadą polityki amerykańskiej, co łączy się z odrzuceniem wszelkich organizacji internacjonalistycznych w rodzaju ONZ czy UE. Kierunek na Stany Zjednoczone oznacza możliwość obrony państwa narodowego przed „integracjonistami”, czyli – używając tradycyjnego słownictwa – przed „internacjonałem”.

Dlatego zawsze popierałem i popieram wysyłanie naszych żołnierzy na wojny kolonialne (przepraszam… na misje pokojowe i stabilizacyjne) do Iraku, Afganistanu i gdzie będzie trzeba w ślad za wojskami amerykańskimi; popierałem i popieram zbudowanie w Polsce tarczy antyrakietowej. Ani w tych wojnach kolonialnych, ani w tarczy Polska nie ma bezpośredniego interesu. Jest to jednak forma zacieśniania współpracy politycznej ze Stanami Zjednoczonymi, których polityka – przypominam – polega na odrzuceniu organizacji ponadnarodowych. Jeśli chcemy ratować suwerenność Polski przed UE, musimy wysyłać nasze wojska na jakieś dziwaczne wojny po całym świecie.

To jest myślenie, które PO odrzuca, gdyż partia ta wybrała sojusz z Berlinem i Brukselą, co oznacza, że wycofujemy się z Iraku i Afganistanu, nie budujemy tarczy antyrakietowej i prowadzimy politykę kapitulacji wobec Berlina i Brukseli.

Niestety, na tej prostej dychotomii PiS – PO istnieje rysa. O ile muszę pochwalić PiS za prowadzenie polityki proamerykańskiej, o tyle muszę ostro zganić za zupełnie zaprzepaszczenie szans, które z polityką tą się wiążą. Opierając się na sojuszu z USA można było powiedzieć „NIE” Brukseli i Berlinowi. Tymczasem to „NIE” było cieniutkie.

Konkretnie: było bardzo głośne, widowiskowe, hałaśliwe (jak to u pisiaków) po czym… nic z niego nie wynikło. Mając alternatywę amerykańską, Lech Kaczyński zgodził się na podpisanie Traktatu Reformującego za nędzną marchewkę w postaci przedłużenia systemu nicejskiego.

Traktat to nie tylko początek budowy Państwa Europejskiego, ale i początek kasaty narodowych polityk zagranicznych, gdyż na jego mocy UE jako całość (czytaj: Berlin) będzie prowadził taką politykę w imieniu krajów członkowskich!

Co mi po silnej pozycji Polski w UE, skoro stajemy się członkiem ponadpaństwowej struktury – będziemy mieli na nią nieco większy wpływ, ale tracimy na jej korzyść suwerenność. Istotą Traktatu Reformującego jest przeniesienie suwerenności z państw narodowych na Unię Europejską.

Trzeba przyznać, że Tusk jest w polityce zagranicznej bardziej konsekwentny: postawił na Berlin i Brukselę, a więc chce wycofywać nasze wojska z wojen kolonialnych. Kaczyński powysyłał na te wojny kontyngenty naszych wojsk – i słusznie! – ale zupełnie nie wykorzystał politycznych możliwości jakie ten sojusz dawał. Należało może wysłać jeszcze nawet po dywizji do Iraku i Afganistanu, aby za tę cenę powiedzieć Traktatowi Reformującemu „NIE” i jeszcze raz „NIE”.

(źródło)

REKLAMA