Stanistał Michalkiewcz: Komu władzę nad pieniędzmi?

REKLAMA

Ileż egzegez pojawiło się po ponad trzygodzinnym expose premiera Tuska! Zachodzą w głowę komentatorzy krajowi i zagraniczni, więc jakże nie mają zabrać głosu eksperci? W I programie Polskiego Radia audycję prowadzi pan dr Ryszard Bugaj, ongiś polityk Unii Pracy, a odkąd ta zbisurmaniła się z SLD – komentator rzeczywistości. Niedawno wysłuchałem rozmowy poświęconej podatkom.

Jeden z jej uczestników, były wiceminister finansów Witold Modzelewski, zaprezentował pogląd, że system podatkowy powinien stymulować pożądane zachowania gospodarcze m. in. poprzez opodatkowanie dochodu przeznaczanego na konsumpcję, a odstąpienie od opodatkowywania dochodu przeznaczanego na inwestycje. Przyznam się, że zaskoczył mnie ten pogląd, zwłaszcza w ustach znawcy zagadnień fiskalnych. Czy przekonanie o pożytecznym charakterze inwestowania i szkodliwości wydatków konsumpcyjnych nie jest aby jednym z zabobonów? Cóż to bowiem za różnica, kto inwestuje – czy ten, który uzyskał dochód, czy ten, kto wytwarza dobra konsumpcyjne? Z punktu widzenia gospodarki nie ma żadnej różnicy, a jeśli nawet jest – to przemawia ona na korzyść konsumpcji.

REKLAMA

Wyobraźmy sobie, że sto tysięcy osób, zamiast składać pieniądze do banku, wykupiło roczną prenumeratę „Naszego Dziennika”. Jest to niewątpliwie wydatek konsumpcyjny, który nie znalazłby uznania w oczach rozmówców doktora Bugaja. Ale przecież wydawca „Naszego Dziennika” mógłby ten jednorazowy zastrzyk gotówki zainwestować; np. zwiększyć objętość gazety i poszerzyć jej ofertę programową, co przyczyniłoby się do wzrostu jej poczytności, a więc – do wzrostu konsumpcji. Warto przy tym pamiętać, że to właśnie wzrost konsumpcji jest celem gospodarki. Gdyby tak nie było, to produkowano by np. chleb z cementu, albo blaszane majtki, które prawdopodobnie nie znalazłyby wielu nabywców. Jeśli zatem ludzie przeznaczają swoje pieniądze na konsumpcję, to tym samym umożliwiają producentom cieszących się zainteresowaniem towarów konsumpcyjnych inwestowanie w zwiększenie ich produkcji. Strumienie pieniędzy trafiają nieomylnie tam, gdzie powinny trafić – podczas gdy inwestycje preferowane przez urzędników skarbowych lub polityków mogę być trafione, albo nie. Zatem pogląd, jakoby opodatkowanie konsumpcji było uzasadnione i celowe, a inwestycji – nie, nie wytrzymuje chyba krytyki.

Jeśli bowiem państwo, opodatkowując dochód przeznaczony na konsumpcję, odebrałoby potencjalnym prenumeratorom „Naszego Dziennika”, dajmy na to, 19 procent pieniędzy, to nie przeznaczą oni na prenumeratę tyle, ile przeznaczyliby, gdyby państwo im tej konsumpcji nie opodatkowało. Tymczasem pieniądze z tych podatków mogą zostać przeznaczone na subwencjonowanie „warsztatów” dla homoseksualistów, jakie urządzał pan Biedroń. Czy w takim razie nie byłoby rozsądniej pozostawić władzę nad pieniędzmi tym, którzy to bogactwo wytworzyli, niż tym, którzy mogą je tylko roztrwonić? Rynek jest znacznie sprawniejszym i rozsądniejszym dystrybutorem środków, niż urzędnicy, wśród których nie brakuje filutów, a często nawet – wariatów w sensie medycznym.

W tej sytuacji jedynym uzasadnieniem poglądu przedstawionego przez p. Modzelewskiego byłoby zmuszenie ludzi do zachowań oczekiwanych przez sprawujących władzę. Nie ma to oczywiście nic wspólnego z gospodarką – tylko z polityką. Czy aby nie dlatego socjalizm nigdzie nie wychodzi, podczas gdy rynek działa, często nawet wbrew tzw. dobroczyńcom ludzkości?

(źródło)

REKLAMA