Kilka lat temu pojechałem do Tokio, gdzie wtedy mieszkała moja siostra. Jeden z jej tamtejszych przyjaciół, niemiecki dziennikarz, zwierzył nam się z trudnego dylematu. Otóż jego czteroletnia córka oznajmiła mu, że jak dorośnie, to chce ożenić się ze swoją rówieśniczką i koleżanką z przedszkola, moją siostrzenicą Oleńką.
Dziennikarz nie wiedział, co powiedzieć córce, bo – podkreślił – za paręnaście lat śluby takie mogą być normą. Moja cenzura domowa, Shirley, odparła, żeby powiedział dziecku, że śluby są między kobietą a facetem. Wszystko inne jest nienaturalne.
Przyspieszmy taśmę życia do listopada 2007 roku, gdy Shirley poczuła się, jakby dostała cegłą w głowę. Jeszcze latem dostała zaproszenie na „ślub” Aimee i Bridget. Ta pierwsza to inżynier i supersiatkarka, przyjaciółka ze szkoły podstawowej. Ta druga to koleżanka z college’u, specjalistka od komputerów i sportsmenka. Aimee wywodzi się z apolitycznych kręgów protestanckich. Bridget to wojująca ultralewicowa ateistka o korzeniach polsko-katolickich oraz kwakrowsko-irlandzkich. Poznały się na imprezie zorganizowanej przez Shirley kilka lat temu.
Shirley nie rozumiała przez długi czas, że dziewczyny są lesbijkami. Gdy prawda wyszła na jaw, ograniczyła kontakty z nimi do minimum. Była w szoku. Jednak latem tego roku poprosiły ją, aby wygłosiła mowę na ich „ślubie”. Aimee chciała, aby jej przyjaciółka z dzieciństwa była przy niej w tym dniu. Bridget chciała, aby Shirley zadeklarowała się politycznie. Powiedziałem, że ma dwie możliwości: albo zupełnie odciąć się od nich, zerwać kontakty i odmówić przyjścia na uroczystość, albo pójść i powiedzieć coś miłego, głównie ze względu na szczeniacką przyjaźń, która przecież trwała ponad 20 lat. Shirley wybrała tę drugą opcję.
Ponieważ miałem być w tym czasie w delegacji na Florydzie, gdzie miała odbyć się uroczystość, obiecałem, że zjawię się na imprezie. Właściwie to imprez było pięć – codziennie od wtorku do soboty. Wpadłem na trzy z nich. Wyżerka, tańce, śmiechy, opowieści, miękkie narkotyki, picie piwa, wina, pływanie w basenie, gra w piłkę, w baseball, w zabawy elektroniczne. Przewinęło się przez to wszystko sto kilkadziesiąt osób.
Było… normalnie. Organizatorki robiły wszystko, aby całość przypominała „tradycyjne” amerykańskie przygotowania do zaślubin. Zachowano ramy tradycyjne, a wstawiono w nie nową zawartość. Wszystko oczywiście zgodnie ze standardem środowiska wyluzowanego.
Główne uroczystości odbyły się w piątek na Honeymoon Island, niedaleko Tampy. Siedzieliśmy na plaży, promienie zachodzącego słońca muskały nam twarz. Aimee weszła w czarnej sukience jako „pan młody”, a Bridget była w białej jako „panna”, chociaż to ona jest dominująca.
Koleżanka Emma robiła za księżycę. Oczywiście nie miało to żadnych implikacji prawnych. Jeszcze na wcześniejszych imprezach Emma wpadła mi w oko, bo miała na sobie koszulki z cytatami z Czarnych Panter i podpisywała się pod rewolucją społeczną: „Nie macie nic do stracenia, tylko swoje łańcuchy”.
Teraz w trakcie „ceremonii” szczytowym punktem było zacytowanie przez nią José Rodrigueza Zapatero, który zalegalizował w Hiszpanii „małżeństwa” homoseksualne. „To zwycięstwo dla równości i wolności” – epatowała się iberyjskim lewakiem Emma, zapominając, że to pierwsze jest zaprzeczeniem tego drugiego, a na straży równości zawsze stoi areopag równiejszych gnostyków, tak aby nikt nietuzinkowy nie zakosztował wolności, nie wybił się ponad – jak to określił pewien polityk PO – „bydło”.
Cytat z Zapatero spowodował u mnie odruch wymiotny. W końcu Pan Bóg dał nam wolną wolę i jak sobie ktoś gotuje przyszłość wieczystą, figlując z osobą tej samej płci, to jego/jej wybór. Ale jak z tego robi się otoczkę kolejnej ideologii rewolucyjnej, to ja dziękuję. Nie mam ochoty, aby homoseksualizm był obowiązkowy. Tak sobie myślałem.
Tymczasem moja sąsiadka relacjonowała, kto jest kim między druhnami. Dwie z nich to byłe dziewczyny Aimee. Obie przyprowadziły mężów. Kilka było heteryczkami, a kilka praktykującymi lesbijkami. Ogólnie lesbijki dzieliły się na lipstick dykes („szminkówki”) oraz butches („przypakowane”). Wśród tych ostatnich wyróżniała się dziewczyna księżycy – Alexis, której nadałem ksywę „Imadło”, bo przy powitaniu usiłowała bezskutecznie złamać mi dłoń.
Byli też rodzice „panien młodych”. Matka Bridget to feministka, a ojciec – motylkowaty, lewicowy subtelnik. Są naturalnie zamożni. Mieszkają w komunie, gdzie posiłki są wspólne, a jedzenie organiczne, tzw. zdrowe.
Matka Aimee jest ciężko chora na raka i ma większe problemy niż wybory seksualne swojej córki, ale na uroczystość przyszła. Ojciec Aimee nie zjawił się. Gości na ślubie można było podzielić na dwie grupy. Pierwsza, malutka, to zdziwieni. Była to garstka osób, zwykle po sześćdziesiątce. Można było wyczuć, że czują się niezręcznie, a niektórzy nawet bardzo niewygodnie. Jednak kilka osób w tej grupce to nastolatki, w większości zobligowane do uczestnictwa przez rodziców (nota bene wśród małolatów słowo gay ma znaczenie pejoratywne jako „oferma” – w odniesieniu do człowieka – albo „obciach” – w odniesieniu do przedmiotu).
Ale jedna z nastolatek, która wyglądała na „zdziwioną”, 19-letnia przesympatyczna ślicznotka, wyznała mi z rozbrajającą szczerością, że jest na imprezie przez przypadek. Otóż w filmach pornograficznych gra tylko z dziewczynami z powodów higienicznych, stąd dostała zaproszenie.
Normalnie woli chłopaków. Nastolatka ta należała do drugiej grupy gości. Druga grupa, bardzo duża, to ludzie w różnym stopniu afi rmujący uroczystość. Dla części – chyba większości – to po prostu ważny dzień w życiu Aimee i Bridget. Dla pewnej liczby to sprawa wyznania metapolitycznego: I’m lesbian, I’m proud, I’m loud. „Przypakowane” naturalnie zachowywały się najgłośniej. „Szminkówki” dawały innym szansę, część z nich zjawiła się z eskortą męską. Ważnym oddziałkiem były sportsmenki, w większości siatkarki.
Tutaj wyróżniała się jedna atrakcyjna, długonoga mormonka, która była też druhną. Zjawiła się ze względu na przyjaźń z Aimee. Nie aprobuje tego stylu życia, ma męża i dzieci. Ale większość obecnych sportsmenek to lesbijki albo poszukujące, chociażby jedna miła ryża o pseudonimie „Bestia” (The Beast), która z Bridget grała w rugby. Była też para w trakcie rozwodu, ale Aimee oboje znają od lat i wciąż razem popalają trawkę. Ona była na ich ślubie, to oni przyszli na jej uroczystość.
Tak sobie obserwowałem ferajnę, aż przysiadł się do mnie starszy ode mnie homoseksualista i starał się flirtować. Na początek żartobliwie wskazał na młodszego o 30 lat swego chłopaka, że to „dziwka” (slut), bo w gimnazjum całował się z jedną z obecnych na „ślubie” dziewczyn, a teraz z nią gada. Potem senior „wesołek” (gay) powiedział mi, że jego córka studiuje stosunki międzynarodowe w Waszyngtonie i pewnie byłaby zainteresowana moją uczelnią. I tak dalej, i tak dalej. Przynajmniej był inteligentny i nie lewak.
Tańce, hulanki i swawole trwały jeszcze długo, ale myśmy poszli wcześniej spać. Czyli ogólnie było wesoło i „normalnie”.
Co to wszystko znaczy? Ostatnie sondaże pokazują, że w USA wśród młodych jest coraz większe przyzwolenie na alternatywne style życia. Mój kolega z pracy, który jest głównym doradcą do spraw katolickich w sztabie wyborczym, Mitt Romney, twierdzi, że dotyczy to też uczelni katolickich. Każdy prawie zna homoseksualistę lub homoseksualistkę. Wiele osób się z takimi ludźmi przyjaźni, bo zwykle poznają ich jeszcze w gimnazjum. Człowiek się przyzwyczaja.
Nie ma jeszcze wśród amerykańskiej młodzieży ogólnego przyzwolenia na „śluby” „wesołków”, ale
wszystko zdąża w tę stronę. I to też pewnie kiedyś stanie się normą w Polsce. Na szczęście moja siostrzenica Oleńka mieszka w USA. Może fala ta do tego czasu tutaj przejdzie. I wszędzie indziej też. No bo inaczej rację miałby Lee Kuan Yu, były dyktator Singapuru, który stwiedził, że demokracja dąży do homoseksualizmu.
————
Autor jest profesorem historii z Institute of World Politics w Waszyngtonie. Doktoryzowany w Columbia University. Autor wielu książek historycznych, uhonorowany nagrodą im. Józefa Mackiewicza. Obecnie członek rady United States Holocaust Memorial (powołany na pięcioletnią kadencję przez Georga Busha)
————
Chwila relaksu z puzzlami online! Tym razem ze szwedzką lesbijką w tle…
————
ZACHĘCAMY DO ZAMÓWIENIA E-PRENUMERATY „NAJWYŻSZEGO CZASU!”:
● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com
● 10 dowolnie wybranych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)
Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę