Podatkowe raje: Sealandia

REKLAMA

O tym państewku część Czytelników na pewno słyszała. W końcu istnieje od 2 września 1967. Jednak dla tych, którym nazwa Sealandia nic nie mówi, poniższy artykuł może wydać się ciekawy.

Księstwo Sealandii – Principality of Sealand – to quasi-państwo na Morzu Północnym, leżące na dawnej betonowej platformie przeciwlotniczej o wymiarach 40 x 140 m.

REKLAMA

W czasie II wojny światowej Wielka Brytania zbudowała system betonowych platform przeciwlotniczych mających chronić ją przed nalotami Luftwaffe. Po zakończeniu wojny wszystkie z nich zostały zniszczone, z wyjątkiem leżącej poza 3-milowym pasem morza terytorialnego, platformą Roughs Tower. Opuszczona konstrukcja została zajęta przez emerytowanego oficera armii brytyjskiej Roya Batesa wraz z rodziną, który 2 września 1967 r. powołując się na zapisy w prawie międzynarodowym o „porzuconej własności” i „ziemi niczyjej”, ogłosił ją Księstwem Sealandii. Fakt ten do dziś nie został oficjalnie uznany przez żadne państwo. W 1967 doszło do ostrzelania brytyjskich łodzi patrolowych w pobliżu platformy. Spowodowało to postawienie syna Roya, Michaela Batesa przed sądem brytyjskim, który jednak orzekł, że to zdarzenie nie podlega jego jurysdykcji, ponieważ wydarzyło się poza brytyjskimi wodami terytorialnymi. Roy Bates przyjął to orzeczenie jako uznanie państwowości Sealandii.

Po przyjęciu konstytucji w 1975, niektórzy przedsiębiorcy uznali Sealandię za idealne miejsce do rozpoczęcia działalności. W 1978, mianowany wcześniej premierem, prof. Alexander Achenbach wraz z grupą obywateli holenderskich dokonali zamachu stanu i wzięli do niewoli Michaela Batesa, którego jednak uwolnili po kilku dniach. Książę Roy przy pomocy helikoptera i wynajętych ludzi odzyskał wyspę i uwięził zamachowców, nazywając ich jeńcami wojennymi. Większość z nich została wkrótce wypuszczona, jednak Gernotowi Pützowi został postawiony zarzut zdrady i żądanie 75 000 marek okupu. Rządy Niemiec i Holandii zwróciły się o pomoc w jego uwolnieniu do rządu Wielkiej Brytanii, lecz ten, powołując się na orzeczenie sądu z lat sześćdziesiątych, odmówił. Po pertraktacjach między księciem a dyplomatami niemieckimi więzień został uwolniony, a Bates uznał to za kontakty na szczeblu dyplomatycznym, czyli de facto uznanie suwerenności Sealandii. Rząd niemiecki nie potwierdził nigdy tej interpretacji. Po powrocie do Niemiec Achenbach wraz z przyjacielem założyli rząd sealandzki na uchodźstwie.

W 1987 Wielka Brytania rozszerzyła pas morza terytorialnego z 3 do 12 mil morskich i od tego momentu zgodnie ze stanowiskiem społeczności międzynarodowej Sealandia leży na obszarze tego kraju.

W 2006 roku Roy Bates z powodów zdrowotnych opuścił wraz z żoną Sealandię. W czerwcu 2006 na platformie wybuchł spowodowany awarią generatora prądu pożar, który strawił znaczną część sprzętu i instalacji w jednej z podpór[1]. W styczniu 2007 Michael Bates wystawił Sealandię na sprzedaż. Minimum za jakie sprzeda książę swoje państwo wynosi 100 000 000$ (sto milionów dolarów). Agencja nieruchomości sprzedająca Sealand żąda 750 mln euro.

[youtube:http://www.youtube.com/watch?v=Ei2JM8xLb3c 325 255]

Na ofertę odpowiedział serwis The Pirate Bay rozpoczynając publiczną zbiórkę pieniędzy na zakup platformy. Szwedzcy piraci zamierzają zainstalować tam serwery, z których bezpłatnie będą udostępniać najnowsze filmy, gry i muzykę.

Początkowo platforma wykorzystywana była jako siedziba pirackiego Radia Essex. Z czasem Bates zaczął emitować znaczki pocztowe Sealandii, co przynosiło pewne dochody. Duże pieniądze pojawiły się w 2000 wraz z firmą internetową HavenCo Ltd., zarejestrowaną na karaibskiej wyspie Anguilla. HavenCo ulokował na platformie swoje serwery (połączenie odbywa się drogą satelitarną), znajdując tu miejsce, w którym zawartość udostępnianych treści internetowych jest poza jakąkolwiek państwową kontrolą. Za opłatą HavenCo udostępnia serwery wszystkim zainteresowanym, m.in. kasynom internetowym, czy tybetańskiemu rządowi na wygnaniu (wyjątkowo za darmo). Firma nie zezwala jednak na spamowanie, rozpowszechnianie dziecięcej pornografii, czy włamywanie się do innych komputerów.

Księstwo Sealandii posiada własną konstytucję, dewizę narodową, flagę, godło i hymn państwowy. Emitowana jest również własna waluta, dolar sealandzki, który jest sztywno związany z dolarem amerykańskim w stosunku 1:1. Sealandia wydaje paszporty. Ich kopie rozprowadzane w Internecie były jednak fałszywe. Przy wkraczaniu na platformę dokonywana jest kontrola paszportowa. Sealandia wydaje również prawa jazdy, chociaż jeżdżenie samochodem po małej platformie jest niemożliwe.

Sytuacja prawna księstwa nie jest uregulowana, prawnicy nie są zgodni co do legalności władzy księcia Roya. Jednak według niektórych opinii prawnych, zgodnie z obowiązującym prawem w momencie zajęcia opuszczonej platformy, ogłoszenie suwerenności było możliwe. Przy takiej interpretacji Sealandia jest dalej niezależna, pomimo rozszerzenia pasa wód terytorialnych przez Wielką Brytanię.

(źródło: Wikipedia)

————————————————————————————–

UZUPEŁNIENIE DLA DOCIEKLIWYCH

————————————————————————————–

Ta monarchia ma powierzchnię boiska. Istnieje naprawdę, na Morzu Północnym. Ma konstytucję i flagę. Jest rajem anarchistów internetu

Książę Michael of Sealand wyprowadził z garażu swój czerwony kabriolet. Padał lekki deszczyk, ale książę nie zaciąg-nął dachu. Włożył czerwony sweter i brązową skórzana kurtkę.

– Jadę na stację po gościa, my dear – zawiadomił małżonkę, księżnę Sealandii.

– Tak, kochanie – powiedziała nieuważnie, zerkając do książki kucharskiej.

Książę Michael ma pięćdziesiątkę na karku, szczery uśmiech, ogorzałą twarz.

Zahamował z piskiem przed malutką stacyjką w Southend on Sea w południowej Anglii.

Gość już czekał.

Tym gościem byłem ja.

Księżna blokuje drogę przez kuchnię

Nie mam pojęcia, co mówi etykieta o takim przypadku. Co zrobić, jeśli książę wyjeżdża po gościa samochodem na stację? Zabiera go do swojego kabrioletu i wiezie do domu? Należy rozprawiać o pogodzie? Pada deszczyk, ale książę nie zaciąga dachu, tylko nastawia gorący nawiew. To mercedes, świetnie utrzymany, jednak co najmniej 20-letni, więc może dach się zepsuł? No, ale chyba nie wypada pytać księcia o ten dach?

Mkniemy więc kabrioletem przez wąskie uliczki Southend, a książę dopytuje się, jak tam sprawy państwowe w Polsce. No cóż, dziękuję. Wchodzimy do Unii. Kryzys finansów publicznych, załamanie na giełdzie. Afery korupcyjne…

– Tak – kiwa głową książę. – My pozostajemy poza Unią.

Teraz ja kiwam głową. Wiem. No cóż, właściwie nawet rozumiem.

Książę znowu raptownie hamuje, uwielbia ostro jeździć. Stajemy przed małym szeregowym domkiem w bocznej uliczce. Wchodzimy wąskim korytarzykiem, przechodzimy przez kuchnię. Uuups, księżna musi się trochę przesunąć, bo kuchenka malutka i księżna z garnkami blokuje drogę.

Zasiadamy w oszklonej werandzie z widoczkiem na trawnik wielkości sporego dywanu.

W tym czasie pies pary książęcej zapałał do mnie afektem i usiłuje mi się wdrapać na kolana. Przemiły buldog, macha ogonem i domaga się drapania za uszami, ale waży prawie 30 kilo.

Księżna przynosi kawę, pies wreszcie siada mi na kolanach, zadowolony, z kątów wyłazi kilka kotów i chyba też chce mi wleźć na kolana, ale miejsce już zajęte, więc tylko syczą i siadają na kolanach księcia.

– To co chciałby pan wiedzieć? – pyta książę.

– No cóż, jak to się wszystko zaczęło.

Najmłodszy major brytyjski wyzywa swój kraj

Książę Roy Bates, zanim został księciem, był majorem. Najmłodszym majorem w brytyjskiej armii w II woj-nie światowej. Walczył w północnej Afryce, na Sycylii i we Włoszech. Wielokrotnie ranny w akcji.

Po wojnie miał hurtownię mięsa, flotylle łodzi rybackich, no i wreszcie Sealandię.

W 1965 roku wpadł na pomysł całkiem nowego biznesu – założył stację radiową. Pierwszą komercyjną stację muzyczną albo – jak kto woli – pierwszą piracką radiostację w Wielkiej Brytanii.

Radio Essex zaczęło nadawać w 1966 roku z opuszczonej platformy wiertniczej u wybrzeży brytyjskich. Słuchalność była znakomita. To było pierwsze radio w Wielkiej Brytanii, które nadawało non stop całą dobę. Miało w zasięgu większość obywateli Zjednoczonego Królestwa. Reakcja władz była natychmiastowa. 100 funtów grzywny i nakaz demontażu nadajnika. W noc sylwestrową 1 stycznia 1967 roku książę Roy z synem Michaelem pojechali zdemontować urządzenie.

– Mieliśmy pecha – wyjaśnia Michael. – Radiostacja leżała akurat trzy mile od brzegów Wielkiej Brytanii, w pasie wód terytorialnych. Gdyby ta platforma była sto metrów dalej, nie byłoby sprawy.

A gdyby tak radiostację założyć dalej, zastanawiał się Roy Bates, poza wodami terytorialnymi, czyli nigdzie.

Wspólnie z Michaelem zawieźli radiostację na opuszczoną platformę Roughs Tower, sześć mil od brzegów Anglii. Teraz nikt już się nie mógł przyczepić.

A gdyby tak, zastanawiał się nadal Roy Bates, ta platforma była państwem?

Z prawnego punktu widzenia to było najprostsze. Przecież to ziemia, a właściwie morze niczyje. Najlepiej, żeby było tu księstwo, bo na przykład republika wymaga wyborów. Władze mógłby przejąć kto inny. No a księciu nikt nie podskoczy.

2 września 1967 roku Roughs Tower została przemianowana na księstwo Sealandii. Niby nic się nie zmieniło. Radio nadawało, jak nadawało. Sealandii oczywiście nikt nie uznał.

Spokój trwał do czasu, gdy do księstwa podpłynął brytyjski kuter straży przybrzeżnej. Z Sealandii oddano strzały ostrzegawcze. W końcu kuter naruszył wody terytorialne księstwa. Kuter odpłynął, ale kiedy książę Roy Bates udał się po zakupy do sklepiku na stały ląd, czekała już policja. Zarzuty? Nielegalne posiadanie i użycie broni. Sprawa trafiła do sądu. 25 listopada 1968 roku sąd Jej Królewskiej Mości uniewinnił Roya Batesa, uznając, że nie może rozpatrzyć sprawy. Przecież incydent wydarzył się poza terytorium Wielkiej Brytanii.

W ten sposób niepodległość Sealandii została potwierdzona.

– Bo przecież gdyby Wielka Brytania nas nie uznała, sąd nie wydałby takiego wyroku – twierdzi książę Michael.

Wielka Brytania nie interweniuje. Rzecznik Ministerstwa Spraw Zagranicznych stwierdza oficjalnie, że czegoś takiego jak Sealandia nie ma. „Rząd Jej Królewskiej mości nie uznaje tego państwa, nie sądzimy, żeby ktokolwiek je uznawał”.

Ale Brytyjczycy przymykają oczy na to, że Batesowie płacą podatki, powiedzmy, nieregularnie. Książę Roy stawia sprawę jasno: będzie płacić tylko za czas, który spędza na stałym lądzie. A ponieważ większość czasu mieszka w Sealandii – właściwie nie płaci. Urząd skarbowy nie interweniuje.

Ale od czasu do czasu stosunki ulegają zaostrzeniu. Pod koniec lat 60. brytyjscy celnicy zaczynają drobiazgowo sprawdzać wszystko, co płynie do Sealandii. Pewnego razu na platformę trafia zamówiony transport konserw. Wszystkie zostały otwarte przez celników szukających podobno kontrabandy. W odpowiedzi książę Roy ostrzega brytyjską flotę, że każdy statek przepływający w pobliżu Sealandii zostanie ostrzelany.

W sumie każdy postawił na swoim. Książę Roy uznał, że niepodległość Sealandii została stwierdzona. Wielka Brytania – wręcz przeciwnie. Żadna ze stron nie musiała swojego przekonania udowadniać.

Stosunki między obydwoma krajami układały się bez zarzutu aż do 1987 roku. Książę Roy deklarował patriotyzm. Kiedy w czasie wojny o Falklandy zgłosili się do niego Argentyńczycy z propozycją sojuszu przeciw Wielkiej Brytanii, z oburzeniem odrzucił ofertę. A przynajmniej tak o sprawie opowiedział.

Kryzys nastąpił, kiedy Wielka Brytania zapowiedziała zwiększenie obszaru wód terytorialnych z 3 do 12 mil.

– To byłaby aneksja Sealandii – stwierdza Michael.

Dzień przed wprowadzeniem przez Wielką Brytanię 12-milowej strefy, 30 września 1987 roku, książę Roy zarządza dekretem 12-milową strefę wód terytorialnych Sealandii.

Następnego dnia Sealandia leży na brytyjskich wodach terytorialnych. Ale jeśli popatrzeć z drugiej strony, w obrębie wód Sealandii leży ładny kawałek brytyjskiego nadbrzeża, kilka miasteczek i kilkadziesiąt tysięcy mieszkańców.

– Zrezygnujemy z roszczeń, jeśli Wielka Brytania zostawi nas w spokoju – ogłasza książę Roy.

Dla Miss Anglii nic nie jest straszne

Sealandia z powietrza to platforma 140 na 40 metrów wsparta na dwóch wielkich filarach. W nich kryją się pomieszczenia magazynowe, generator prądu, pokoje dla załogi. W czasie wojny stacjonowało tu 140 żołnierzy. Zostały po nich za- rdzewiałe działka przeciwlotnicze. Cała reszta: generator prądu, meble, wyposażenie, została po wojnie wywieziona. Zostały gołe ściany.

– Nie było łatwo, co? – zagaduję księcia Michaela.

– Oj, nie. Było cholernie ciężko – uśmiecha się książę.

– Ale jak w ogóle przeżyliście? – dziwię się.

– Sam nie wiem. Nie było niczego, tylko dużo koców. Woda do picia codziennie nam zamarzała. Zanim ojciec kupił generator prądu, nie było światła. Nie można było nic ugotować. Na stałym lądzie można przynajmniej rozpalić ognisko. A tutaj – nic.

Batesowie miesiącami siedzieli na platformie po ciemku.

– Ojciec był twardym człowiekiem. Zawziął się i nie zamierzał ustąpić – opowiada książę.

– A matka – dociekam. – W końcu była Miss Anglii. Wytrzymywała takie życie w kocach?

– Tata od zawsze nazywał mamę „szefem” – wyjaśnia Michael. – Gdyby jej się nie podobało, toby po prostu wyjechała.

– Bez światła? Bez ogrzewania? Na Morzu Północnym? – nie dowierzam.

– Właśnie tak – potwierdza książę Michael. – Grzali wodę na maszynkach spirytusowych. Pokrzepiali się gorącą kawą i herbatą. W mroźne noce marzyli o czymś mocniejszym.

Czasem było tak zimno, że oddałbym królestwo za butelkę koniaku – żartuje książę Michael.

Z czasem Sealandia zaczęła się cywilizować. Przypłynęły łóżka, krzesła, dywany. Sealandia była biednym państwem, więc meblowało się ją stopniowo. Wreszcie zaczęli przybywać obywatele. Nieco hippisów skłóconych ze światem, ludzie szukający przygody, żądni wrażeń. Trochę bezrobotnych, którzy chcieli się gdzieś zaczepić, kilku prawników i biznesmenów wietrzących dobry interes.

W Sealandii w latach 70. zamieszkało kilkadziesiąt osób, a wszystkim panowała miłościwie para książęca, Joan i Roy.

Parę lat temu Roy przekazał władzę synowi.

Książę łączy czerń piracką z czerwienią królewską

Sealandia była już prawdziwym państwem. Prawdziwe państwo ma nie tylko władcę, ale i flagę, hymn, godło. Książę poważnie podszedł do sprawy. Sam zaprojektował barwy Sealandii (czerń piracką, biel czystości, czerwień królewską), znajomy skomponował hymn.

Żadne państwo nie może istnieć bez pieniędzy. Książę Roy zamawia więc w mennicy dolary sealandzkie. Na awersie widnieje oczywiście profil księżnej Joan. Tak samo jak na znaczkach pocztowych.

– Wyszło kilka serii – informuje Michael.

– I używacie ich? – dziwię się.

– No pewnie – zdziwił się Michael. – A po co byłoby je drukować. Do klasera?

– Pisze pan list, nakleja znaczek Sealandii i wrzuca do skrzynki w Wielkiej Brytanii? – dopytuję.

– No a jak inaczej? – dziwi się Michael.

– I dochodzi?

– Nie zdarzyło się, żeby nie doszedł.

Prawdziwe państwo obok hymnu i flagi musi mieć konstytucję. I Sealandia ma. Napisał ją premier we własnej osobie, czyli niemiecki prawnik Alexander Achenbach. Od 1975 roku Sealandia staje się monarchią konstytucyjną.

Książę i premier mają ambitne plany. Chcieliby, żeby Sealandia stała się drugim Monaco. Eleganckie hotele, kasyna, światła, przepych, jachty bogaczy i helikoptery, z których wysypuje się eleganckie towarzystwo. Na razie są koce, meble z drugiej ręki, łatane chodniki. Ale w końcu Monaco też nie od razu zbudowano

Niestety, współpraca z premierem zaczyna szwankować. Achenbach udaje się na emigrację.

Putz pucuje siedem tygodni

Na początku sierpnia 1978 roku książę Roy odbiera dziwną wiadomość. Grupa niemieckich i holenderskich biznesmenów chce się z nim spotkać w Austrii. Roy podejrzewa podstęp. Dlaczego tak daleko? Księżna Joan namawia jednak na wyjazd. Biznesmeni proponują duże pieniądze. Para książęca wyjeżdża. W Wiedniu spotykają mężczyznę, który kręci, przekłada spotkanie, wreszcie znika. Coś jest nie tak. Nie ma jeszcze telefonów komórkowych, nie sposób zadzwonić do Sealandii i dowiedzieć się, czy wszystko w porządku. Roy dodzwania się wreszcie do znajomego rybaka i dowiaduje się, że ten widział helikopter transportowy kierujący się w stronę księstwa.

Na Sealandii jest 25-letni Michael z kilkoma ludźmi. Widzą nadlatujący helikopter. Maszyna ląduje na platformie, ze środka wypada kilku najemników. Michael i jego ludzie trafiają pod klucz. Potem zamaskowani mężczyźni wywożą go w nieznanym kierunku, najpierw helikopterem, potem łodzią i samochodem. Jedzie w worku na głowie, sądzi, że to jego ostatnia podróż. W środku lasu mężczyźni wypuszczają go i odjeżdżają. Michael nie ma pojęcia, gdzie jest. Dociera do najbliższego drogowskazu. Rotterdam – 40 kilometrów.

Książę Roy, który szybko wrócił do Wielkiej Brytanii, razem z Michaelem skrzykuje znajomych. Roy dzwoni po dawnych towarzyszach broni. Wyciągają z ukrycia steny, wynajmują helikopter i lecą odbijać księstwo. Przeciwnicy są zaskoczeni. Michael wyskakuje z helikoptera. Jego pistolet wypala – przez pomyłkę. Niemcy i Holendrzy podnoszą ręce do góry. Teraz to oni są wywożeni helikopterem i wypuszczani w lesie. Batesowie zostawiają sobie tylko jednego więźnia, żeby odpracował szkody. Gernot Putz ma pecha, bo jako jedyny z napastników jest obywatelem Sealandii – czyli ma paszport księstwa. Jest więc sądzony za zdradę i zamach stanu. Zostaje skazany na jedną z najgorszych kar – bezterminowe szlifowanie barierek.

Niemiecki konsul usiłuje interweniować i skłonić księcia Roya do wypuszczenia więźnia. Książę jest nieugięty. Putz ma pucować. To jego ostatnie słowo. Niemiecki konsul odchodzi z kwitkiem.

Wreszcie po siedmiu tygodniach księżnej robi się żal więźnia i Putz zostaje ułaskawiony. Wygnańcy spotykają się w Niemczech. Organizują rząd Sealandii na wychodźstwie. Sprawa jest poważna, rząd istnieje do dziś. Tekę emigracyjnego premiera w 1989 roku przejął od Achen- bacha Johannes Seiger. Rząd na wychodźstwie zmienił nawet konstytucję i na miejsce księcia Roya mianowali księciem holenderskiego prawnika Adriana Oomena. Zarządzana przez wychodźczy rząd spółka Sealand Trade Corporation w 1991 roku podpisuje umowę z wycofującymi się z Niemiec wojskami radzieckimi w sprawie odkupienia części mienia wojskowego.

Jak to w baśniach bywa, sprawa do dziś nie jest wyjaśniona. Dlaczego premier urządził zamach stanu? Dlaczego książę Roy nigdy nie zaprotestował przeciwko rządowi Sealandii na wychodźstwie?

– Oficjalnie nic o tym nie wiemy – mówi Michael.

– Ale nieoficjalnie to oni działają przez ćwierć wieku – naciskam.

– To nie jest sprawa leżąca w gestii Sealandii – ucina dyskusję książę.

Rząd Sealandii na wychodźstwie zajmuje się masą dziwacznych spraw. Przez całe lata szuka Bursztynowej Komnaty, szuka również alternatywnych źródeł energii. Co pięć lat organizuje wybory. Ostatnie, w 1999 roku, wygrał po raz trzeci Seiger. W maju tego roku rząd Sealandii zwrócił się do Stanów Zjednoczonych z propozycją sprzedaży rewolucyjnego generatora kosmicznego, który ma zaoszczędzić paliwo. Właściwie było to ultimatum dające Stanom Zjednoczonym miesiąc na odpowiedź. Rząd Stanów Zjednoczonych nie skorzystał z okazji.

Załatwimy paszport, doktorat, posadę ministra

Kolejny rząd na wychodźstwie powstaje w latach 80. w Madrycie. Federico Trujillo Ruiz organizuje ambasadę Sealandii (uznawaną przez rząd Sealandii na wychodźstwie, ale nieuznawaną przez książęcą parę Batesów). Ruiz jest byłym oficerem hiszpańskim, przedstawia się jako książę regent Sealandii i instaluje ambasadę na eleganckiej Calle Serrano w Madrycie. Stać go, bo książę regent specjalizuje się w pomaganiu potrzebującym. Może załatwić sealandzki paszport, a może również posadę w rządzie lub tytuł naukowy na nieistniejącym sealandzkim uniwersytecie. Liczy sobie kilka albo kilkadziesiąt tysięcy dolarów, w zależności od tego, czego chce odbiorca. Pośredniczy nawet w sprzedaży migów 23 do krajów afrykańskich. Chodzi na przyjęcia dyplomatyczne i jeździ limuzyną na numerach dyplomatycznych.

Zanim hiszpańska policja dokona w 2000 roku kilkudziesięciu aresztowań, Ruiz zdąży wyprodukować kilka tysięcy sealandzkich paszportów. Większość trafiła w ręce mieszkańców Hongkongu, którzy chcieli uciec przed Chińczykami. Każdy kosztował minimum tysiąc dolarów.

Policyjne śledztwo ujawniło, że sealandzkimi paszportami posługiwali się mafiosi z Bałkanów i Rosji, a także Andrew Cunanan – człowiek, który zabił słynnego projektanta mody Gianniego Versace.

– Ale czy z takim paszportem można gdzieś wjechać – zastanawiam się, siedząc w fotelu vis-a-vis księcia Michaela.

Książę Michael nie odpowiada, tylko grzebie w biurku i wyciąga paszport. Na okładce napis Principality of Sealand i herb. W środku – jak to paszport – zdjęcie, znaki wodne i dużo wiz: – Byłem na nim w kilkunastu krajach. Nawet w Stanach Zjednoczonych

Bohaterowie są zmęczeni, ale pojawia się wybawca

Mały książę Michael nie miał łatwego życia. Chodził do szkoły z internatem w Wielkiej Brytanii. Na wakacje jeździł do domu. A dom był w Sealandii. Skrobanie rdzy, malowanie, czyszczenie, sprzątanie. Dzień za dniem, tydzień za tygodniem.

Klimat Sealandii był zabójczy. Jeden po drugim znikali znajomi, którzy kiedyś postanowili się tu osiedlić. Wilgoć, wiatr, zimno. W latach 90. wyprowadziła się nawet księżna Joan zaatakowana przez reumatyzm. Zamieszkała w domku na wybrzeżu. Na Sealandii został tylko książę Roy. Przez całe miesiące samotnie mieszkał na morzu. Ktoś musiał pilnować, żeby Sealandia znowu nie padła ofiarą podstępnego przejęcia.

Michael kierował przedsiębiorstwem rybackim, nie miał czasu na wizyty na platformie. Wydawałoby się, że to koniec Sealandii.

I wtedy pojawił się Sean Hastings, 32-letni Amerykanin, który w 1998 roku przysłał list zaczynający się od słów: „Do Ich Książęcych Wysokości Władców Sealandii”.

Michael czytał list i nie mógł uwierzyć. Hastings proponował spółkę w zamian za ustawienie na Sealandii serwerów komputerowych. Dawał na początek 250 tys. dolarów.

Hastings już od dawna zamierzał stworzyć raj internetowy. Bez rządowej kontroli zabraniającej hazardu albo erotyki i bez kontroli nad pocztą elektroniczną. Próbował na wyspach Morza Karaibskiego, ale się nie udało. O Sealandii usłyszał na kongresie kryptologów. Wydawała się idealna.

Kilka miesięcy później do Sealandii zaczął zjeżdżać sprzęt. HavenCo, firma Hastingsa, otwierał swój raj.

Książę Roy zaprasza Tybet, wszyscy zadowoleni

Kiedy Roy Bates proklamował po-wstanie niepodległej Sealandii, nikomu nie śniło się o internecie. Dziś Sealandia jest okrzyknięta pierwszym cyberpaństwem. Istnieje naprawdę – na morzu, ale potężniej i realniej istnieje w internecie. Poza agencjami rządowymi, poza sądami, poza prawem. Anarchistyczna jak cały internet.

Na serwerach montowanych na platformie prawie każdy może wykupić miejsce. Nie jest tanio, na początek 6000, a potem 1000 funtów co miesiąc. W zamian za to nikt nie interesuje się zawartością.

Kto chciałby nadawać z Sealandii? Każdy, kto się boi, że jego działalność będzie niemile widziana. Na Sealandii znalazł sobie miejsce Tybet online – oficjalna wizytówka emigracyjnego rządu. Książę Roy sam zaprosił Tybetańczyków i za- oferował darmowe usługi.

Tybet online na Sealandii wszystkim jest na rękę. Gdyby Tybetańczycy zainstalowali się gdziekolwiek indziej: w Wielkiej Brytanii, Francji, Holandii, Chińczycy zaczęliby naciskać na zlikwidowanie domeny. A tak wszyscy rozkładają ręce. No tak, Tybetańczycy nadają z Sealandii, ale przecież Sealandia to niepodległe państwo. Cóż możemy zrobić?

Z Sealandii mogliby nadawać na przykład ludzie walczący z potężnymi organizacjami. Może antyglobaliści, pragnący zaszkodzić wielkim korporacjom, ale obawiający się ich wpływów i pozwów sądowych, może Zieloni albo przeciwnicy Kościoła scjentologicznego. Każdy mógłby bez obaw o proces umieścić listę lekarzy konowałów, czarną listę dłużników albo skandaliczne szczegóły życia arystokratów. Żaden sąd nie może zablokować tych informacji. Nie wejdzie policja. Zabronione są tylko trzy rzeczy – pornografia dziecięca, wysyłanie spamu i hakerstwo. To ostatnie przykazanie nie jest rygorystycznie przestrzegane, bo co najmniej dwie grupy hakerów poważnie myślą o przeprowadzce na Sealandię. Przynajmniej wirtualnie.

Długo, szczęśliwie i z kasą

Baśnie o księciu i księżniczce kończą się dobrze. I tak jest z opowieścią o Sealandii. Książę Michael nadzoruje prace na Sealandii, czasem sam tam bywa, ale wszystkiego na co dzień doglądają pracownicy HavenCo.

– Sealandia to marzenie internautów – twierdzi Bill Scannell, rzecznik HavenCo. – Zainwestujemy tu wiele milionów dolarów.

Zapytany, czy Wielka Brytania nie będzie protestować, odpowiada: – A co mogą zrobić? Przecież nas nie zbombardują.

– Teraz to biznes – mówi mi książę Michael, kiedy popijamy kawę.

Czasem zawozi na platformę swoje dzieci i robi im zdjęcia. Dzieciaki nie muszą już zrywać rdzy i malować pokładu.

Książę Roy i księżna Joan kupili sobie willę za górami, za lasami, a konkretnie w Hiszpanii na Costa del Sol. Książę ma 83 lata, księżna 75. Wreszcie przestał dokuczać im reumatyzm, no i mogą chodzić na długie spacery z psem.

Żyją długo i szczęśliwie.

(źródło: tutaj)

REKLAMA