Marek Jurek o Traktacie Reformującym

REKLAMA

Przedstawiliśmy dziś Deklarację Prawicy w sprawie Traktatu Reformującego. W obecnej formie zaakceptować go nie można; w imię prostej zasady: „tyle wspólnych instytucji i kompetencji, ile wspólnych wartości i interesów”.

Traktat lekceważy życie chrześcijańskie w Europie, negując nie tylko jego aktualność, ale nawet przeszłość. Nadaje również oficjalny charakter konceptowi „orientacji seksualnych”, jakby nie było natury i norm moralnych, które orientują człowieka w sprawach związanych z miłością, małżeństwem i rodziną. Tworzenie nowych instytucji (jak wspólna polityka europejska) lub nowych kompetencji ma sens tylko wtedy, gdy stanowi konkluzję pogłębienia wspólnoty interesów, gdy unia polityczna wzmacnia, a nie osłabia niepodległość tworzących ją państw. Tymczasem zamiast wspólnoty mamy do czynienia z całkowitą jednostronnością egoizmów narodowych, bo taki charakter mają i gazociąg bałtycki, i blokada rynku pracy, i nierówność dopłat rolniczych, i wsparcie udzielane przez przewodniczącego Parlamentu Strasbourgskiego ruchowi niemieckich przesiedleńców.

REKLAMA

Wspólna polityka zagraniczna UE ma być wprawdzie uzgadniana jednomyślnie, ale raz przyjęta przez polski rząd nie będzie już podlegała zmianie w drodze wyborów (bo uzgodnienia będą miały charakter wiążący). Traktat przesądza również rezygnację przez Polskę z waluty narodowej, mimo że ta jest ważnym instrumentem wspierania konkurencyjności naszej gospodarki. Przy tym wszystkim zmniejsza nasz głos w instytucjach Unii.

W tej formie i w tym kontekście politycznym nie powinien być ani zaakceptowany, ani ratyfikowany. Trzy lata temu, podczas wyborów europejskich, odrzucały go największe partie polityczne. Postkomunistyczna lewica, która go akceptowała, poniosła wielką porażkę. Ale potem wygrała – bo najpierw PO przeszła na pozycje SLD, a potem PiS na pozycje PO. Politycy zmienili kalkulacje swoich interesów, ale polska racja stanu nie uległa zmianie.

REKLAMA