Jedno rządowi PiS trzeba przyznać: przynajmniej w zakresie polityki zagranicznej różnił się od swoich poprzedników. Lech i Jarosław Kaczyński starali się uwzględniać
nieco polski interes w stosunkach z Unią Europejską i – choć nie stać ich było na tak zdecydowaną postawę jak choćby ta prezentowana przez prezydenta Czech Vaclava Klausa – przynajmniej udawali, że starają się „nieuchronnym procesom dziejowym” opierać. Podobnie
było zresztą w stosunkach z Rosją.
Twarda postawa, polegająca po prostu na nieuleganiu szantażom, doprowadziła do faktycznego zamrożenia relacji dyplomatycznych z Moskwą, ale po pierwsze – z samego spotykania się
urzędników raczej nic dobrego nie wyniknie, a po drugie – chcąc nie chcąc, gdy ma się do czynienia z siłą polityczną używającą wyłącznie siły i szantażu, trzeba uciekać się do tych samych środków.
Niestety obecny rząd w zakresie polityki zagranicznej momentalnie wrócił w stare koleiny. W dodatku zrobił to w najgorszym momencie z możliwych i w niezbyt ładnym stylu. Tuż przed podpisaniem kluczowego traktatu unijnego przyjął postawę kapitulancką, wykorzystał
okazję do siedzenia cicho, godząc się nawet na lewacki dzień walki z karą śmierci. Z kolei do Rosji zaczął się przymilać dokładnie w czasie tzw. wyborów, w których opozycja właściwie
nie mogła uczestniczyć, natomiast, by miała jakieś zajęcie, zamykana była po aresztach. Zgodzą się Państwo, że Donald Tusk, polityk było nie było o proweniencji solidarnościowej, mógłby
oddać przynajmniej hołd cnocie i poczekać z wysyłaniem poselstwa do lizania stóp przynajmniej kilka miesięcy – dla uniknięcia robienia złego wrażenia. Tym bardziej że okazanie słabości
wobec Rosji – a tak te gesty zostaną odebrane w Moskwie – na pewno prestiżu Polski wśród ludzi Putina nie poprawi.
Rząd PO stracił swoją szansę i w polityce zagranicznej nic dobrego dla Polski pewnie już nie zrobi. Ma jednak ciągle możliwość przeprowadzenia reform gospodarczych, które obiecywał w kampanii wyborczej i które rzeczywiście mogą postawić kraj na nogi. Ale niestety szanse
te są z dnia na dzień coraz mniejsze. Bo pamiętajmy, że karnawał dla nowego rządu trwa sto dni. I już jedna trzecia tego czasu minęła, a jak na razie nie widać choćby zapowiedzi wprowadzenia którejś z tak potrzebnych reform. Przed nami święta. Potem jeszcze kilka tygodni i zapanuje friedmanowska tyrania status quo.