Stanisław Michalkiewicz: męczeństwo Julii Pitery

REKLAMA

Wojna na górze została zakończona rodzajem rozejmu, jaki został ogłoszony po spotkaniu prezydenta Kaczyńskiego z premierem Tuskiem. Nie jest zresztą wykluczone, a raczej nawet pewne, że rozejm ten będzie krótkotrwały i zaraz po podpisaniu w Lizbonie przez obydwu mężów stanu w imieniu Polski Traktatu Reformującego zostanie zerwany. Wskazuje na to nasilanie się wojny na dole.

Pierwszą jej ofiarą padła posłanka, a właściwie minister Julia Pitera, a ściśle mówiąc – nawet nie ona, tylko jej samochód. Już samo to świadczy o eskalacji wojny, do której wciągane są nawet przedmioty martwe, jeśli można nazwać w ten sposób samochód minister Pitery. Został on mianowicie podpalony na ulicy, a towarzyszące temu okoliczności potwierdziły raz jeszcze trafność spostrzeżenia Aleksandra Fredry, który w „Zemście” włożył w usta Rejenta Milczka uwagę, że „nie brak świadków na tym świecie”. I rzeczywiście – pożar auta minister Pitery został udokumentowany przez świadka przy pomocy kamery video. Czy miało to być potem przedstawione w księgowości, jako podstawa wypłaty, czy też tylko na wieczną rzeczy pamiątkę – tego oczywiście nie wiem, natomiast policja, która już stwierdziła podpalenie, najwyraźniej nie dostała konkretnych wytycznych, co robić dalej, bo waha się między maniakiem-piromanem, a sprawcą motywowanym politycznie.

REKLAMA

Wygląda na to, że premier Tusk jeszcze nie zdecydował, czy z podpalenia samochodu min. Pitery rozkręcić aferę na miarę podpalenia Reichstagu w Niemczech, czy też jeszcze tym razem okazję przepuścić. Jak wiadomo, wybitny przywódca socjalistyczny Adolf Hitler wykorzystał ten pożar do rozprawienia się z opozycją. Premier Tusk w zasadzie nie potrzebuje takiego pretekstu, ale jeśli rozprawa z „faszyzmem” miałaby się nieco zaostrzyć, to czemu nie? Od przybytku głowa nie boli, zwłaszcza, że samochód, to nie to, co Reichstag. Mała szkoda, a korzyści mogą być spore. Sądzę tedy, że decyzja w tej sprawie zapadnie po podpisaniu w Lizbonie Anschlussu, a do tego czasu policja zbierze potrzebne dowody, na wszelki wypadek potwierdzające zarówno wersję maniaka-piromana, jak i mściciela politycznego.

W innym kierunku natomiast zmierzają wysiłki ministra Ćwiąkalskiego. O ile min. Ziobro mógł uchodzić za uosobienie surowości, to min. Cwiąkalski przeciwnie – za uosobienie łagodności, żeby nie powiedzieć – pobłażliwości. Czymże, jak nie pobłażliwością można wytłumaczyć zagadkowe umorzenie postępowania w sprawie wypuszczenia z Polski Edwarda Mazura w sytuacji, gdy był on podejrzewany o zlecenie morderstwa byłego komendanta głównego policji gen. Papały? Tylko pobłażliwością, zwłaszcza, że nawet najbardziej przenikliwi dziennikarze śledczy, którzy wyskrobują najświętsze pieczęcie tajemnicy, w tym przypadku nie potrafili „dotrzeć” do ani jednego słówka uzasadnienia tego postanowienia. No a cofnięcie nakazu zatrzymania Ryszarda Krauzego dowodzi, że i „policmajster powinność swej służby zrozumiał”. Wprawdzie min. Ćwiąkalski surowo kiwa palcem w bucie, że Ryszard Krauze powinien teraz „niezwłocznie” zgłosić się do prokuratury, ale każdy wie, że tylko po pokropienie hyzopem, po którym, jak zapewnia Pismo Święte, każdy staje się „bielszy od śniegu”.

A tu jeszcze ta „ekspertyza” dla Marka Dochnala. Oczywiście miała ona charakter „naukowy”, jakże by inaczej, w każdym razie tak twierdzi pan minister, ale w tej sytuacji wystarcza poszlak by podejrzewać, że kandydatura min. Ćwiąkalskiego mogła być premierowi Tuskowi podsunięta przez razwiedkę, która na tym stanowisku musi mieć w tym momencie człowieka zaufanego, a więc jednego z tych, których starożytni Rzymianie nazywali z łacińska konfidentami. Jeśli tak, to w jakich jeszcze resortach premier Tusk nie ma nic do gadania? Debata na sejmowej komisji kultury, a zwłaszcza wystąpienia posła PO Jerzego Fedorowicza i upiornej stalinówy Iwony Śledzińskiej-Katarasińskiej pokazują, że Sralon też dyktuje swoje warunki. Sądzę, że wkrótce zacznie się to wyjaśniać, a w takim razie premier robi bardzo słusznie podróżując rejsowymi, a nie rządowymi samolotami. Wedle stawu grobla. Skoro może się okazać, że nie ma większej władzy, niż zwykły obywatel, to nie ma też potrzeby wyrzucać pieniędzy na reprezentację, zwłaszcza po Anschlussie. „Premierzy”, a nawet „prezydenci”, co zrzekają się suwerenności swego państwa, a nawet nie ma pewności, czy rządzą własnymi sekretarkami, nie zasługują na żadne prestiżowe względy.

A tu jeszcze „profesor” Władysław Bartoszewski lamentuje, że niemiecka kanclerzyna Aniela Merkel go „zasmuca” swoim poparciem dla Centrum Przeciwko Wypędzeniom Eryki Steinbach. „Patrzcie, jak chleb bodzie!” – natrząsał się pan Zagłoba z Rzędziana. Dotychczas nie wolno było „zasmucać” tylko profesora Geremka, czyli „drogiego Bronisława”, a teraz i Bartoszewski nogę podsuwa? Co wolno wojewodzie, to nie tobie… i tak dalej, a poza tym, gdzież to podziały się sławne „wpływy” w Niemczech? Aniela „zasmuca” jak gdyby nigdy nic? Ano, jak przez tyle lat brało się od Niemców „nagrody”, to teraz nie tylko trzeba będzie trochę się posmucić, a kto wie – może nawet i pośmiać baranim głosem? Swoją drogą, czy nie miał racji prof. Adam Krzyżanowski pisząc do „Tygodnika Powszechnego” że trzeba by znaleźć jakiś sposób na starców? Hinduski obyczaj palenia wdów może nie jest wcale taki głupi, jakby się na pierwszy rzut oka wydawało. A poza tym, powiedzmy sobie szczerze, czy nie lepszy kolejny męczennik, niż blagierski „minister”?

Tymczasem musimy zadowolić się męczeństwem Barbary Blidy, której proces kanonizacyjny właśnie się rozpoczął w sejmowej komisji. Wszelkie bluźnierstwa przeciwko niej mają być piętnowane najpierw przez komisję Etyki Poselskiej, a potem – również przez niezawisłe sądy. Już tam minister Ćwiąkalski wyda stosowne instrukcje, a kto wie – może razwiedka swoimi kanałami załatwi uznanie Barbary Blidy za patronkę Lewicy i Demokratów? Akurat Episkopat uchwalił, żeby nie dawać wiary żadnym pomówieniom ekscelencji o współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa i przegłosował, że nic takiego nie miało miejsca, więc wszystko jest możliwe, bo w przeciwnym razie, gdyby wbrew tym solennym ustaleniom, jakiś oficer prowadzący powyciągał kompromaty, mogłoby, nie daj Boże, dojść do wielkiego zgorszenia. A tu nie ma co się gorszyć, tylko trzeba się lepszyć i nawet Anschluss, skoro już jest taki rozkaz, żeby go robić, trzeba robić po Bożemu. Wszystko zatem jest na dobrej drodze, zwłaszcza, że i o. Stanisław Opiela SJ napisał, iż nawet Karta Praw Podstawowych Kościołowi nie szkodzi. Pewnie, że nie szkodzi, bo powiedzmy sobie szczerze, czy Kościołowi może coś zaszkodzić? Jeśli już – to ewentualnie tylko zablokowanie przez Komisję Europejską dopłat rolniczych, a do takiego męczeństwa COMECE, czyli taki europejski profsojuz biskupów chyba nie dopuści?

________________________________________________________
zachęcam do odwiedzenia internetowej księgarni nczas.com

● szczególnie warto, jeśli się szuka prezentu na Święta!
● tylko wyselekcjonowane pozycje książkowe najlepszych Autorów! Stawiamy na jakość, nie na ilość!
● książki zamówione przed Bożym Narodzeniem wysyłamy dwa razy dziennie (tylko priorytetem)

________________________________________________________
zachęcamy do zamówienia e-prenumeraty Najwyższego Czasu!

● Kupując e-wydanie wspierasz rozwój portalu nczas.com – KAŻDA wpłacona złotówka przekłada się na ilość tekstów na stronie
● 10 kolejnych numerów kosztuje jedynie 30 zł
● To tylko 3 zł za numer – czyli niecałe 10 gr za artykuł!
● W e-prenumeracie numer pojedynczy kosztuje tyle samo co podwójny (zawsze płacisz 3 zł zamiast 5 / 7 zł, które musiałbyś wydać w kiosku!)

Kliknij tutaj aby zamówić e-prenumeratę

REKLAMA