Stanisław Michalkiewicz: Święto naszych okupantów

REKLAMA

Jaki uporczywy charakter mają niektóre plamy! Nie tylko opierają się wszelkim próbom wywabienia, przeciwnie – w miarę ponawiania prób występują jeszcze wyraźniej, bo materiał dookoła plamy zużywa się szybciej, niż ona. W rezultacie zniszczy się ubranie, a plama zostaje. Tak bywa również w życiu społecznym. Weźmy takie święto Pierwszego Maja. Nie było go ani w czasach staropolskich, ani w okresie zaborów, ani w Polsce Niepodległej. Jako święto państwowe zostało wprowadzone najpierw w Związku Socjalistycznych Republik Radzieckich, a potem, po dojściu do władzy wybitnego socjalistycznego polityka Adolfa Hitlera – również w Rzeszy Niemieckiej.

Na ziemiach polskich dzień pierwszy maja został dniem świątecznym od roku 1940, kiedy to narzucili nam jego świętowanie nasi okupanci – każdy na obszarze swojej okupacji. Nic się pod tym względem nie zmieniło również po wypędzeniu z Polski Niemców i zajęcia kraju przez Armię Czerwoną – ponieważ pierwszy maja był w Związku Radzieckim dniem świątecznym. Dlatego też w okresie PRL każdego roku w dniu pierwszego maja organizowane były tak zwane „pochody”. Polegały one na spędzeniu ludzi o wyznaczonej porze w okolice najbardziej reprezentacyjnego miejsca miasta, a następnie – na przegonieniu ich przed trybuną, na której stawali lokalni reprezentanci naszego okupanta, tj. Związku Radzieckiego.

REKLAMA

Ciekawe, że w miarę łagodzenia okupacji, nasi okupanci próbowali ugruntowywać swoją władzę przy pomocy zapisów ustawowych. Taki właśnie charakter miała zmiana konstytucji za rządów Edwarda Gierka, kiedy to wpisano do niej „sojusz” ze Związkiem Radzieckim, jak i „przewodnią” rolę Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, która była zbiorowym przedstawicielem interesów sowieckich na terenie Polski.

Po sławnej transformacji ustrojowej, jaka nastąpiła w następstwie umowy okrągłego stołu, zawartej między przedstawicielami wywiadu wojskowego i tzw. „lewicą laicką”, czy dawnymi stalinowcami, którzy w różnych okresach i z różnych powodów sprzeciwili się partii, a nawet zerwali z nią, tworząc jeden z nurtów tzw. „opozycji demokratycznej”, święto Pierwszego Maja zostało utrzymane w charakterze święta państwowego, chociaż, trzeba to przyznać, nowe władze już nikogo na „pochody” nie spędzały. Obecność tego święta, ustanowionego przez naszych okupantów, była i jest nadal żywym dowodem, że Polska nie jest wolna, że nadal jest okupowana, tyle, że zmienił się zarówno okupant, jak i formy okupacji. Teraz okupantem były strony umowy okrągłego stołu, które dokonały tam podziału władzy NAD narodem polskim. W tej sytuacji obecność Pierwszego Maja wśród oficjalnych świąt, wprawdzie budziła sprzeciwy, ale była i jest logiczna.

Tymczasem jeszcze w okresie PRL pojawiła się inna, traumatyczna data – mianowicie 13 grudnia, kiedy to, w roku 1981, związek przestępczy o charakterze zbrojnym, który przybrał nazwę Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego, narzucił krajowi tak zwany „stan wojenny”, a w jego ramach – tak zwane „surowe prawa”, które miały – jak się potem okazało – osłonić rabunek majątku państwowego przez wyższe sfery okupacyjnego aparatu. Nasi okupanci po raz drugi zastosowali wobec społeczeństwa masowy terror – tym razem już nie po to, by przeprowadzić „nacjonalizację”, czyli rabunek własności prywatnej – ale by zawłaszczyć dawne mienie państwowe, czyli przeprowadzić prywatyzację majątku uprzednio „znacjonalizowanego”. Historia zatoczyła koło.

Przedziwnym zrządzeniem losu, 13 grudnia 2003 roku w Kopenhadze podpisany został Traktat Akcesyjny, oznaczający Anschluss Polski do Unii Europejskiej. W imieniu Polski podpisał go ówczesny premier Leszek Miller, dawny członek władz PZPR, a wtedy – przywódca lewicowej frakcji europejsów. Być może przyświecała mu dewiza, sformułowana jeszcze w latach 40-tych przez komunistycznego kondotiera Mieczysława Moczara, który zresztą naprawdę nazywał się Michał Diomko, albo jakoś tak: „dla nas, partyjniaków, prawdziwą ojczyzną jest Związek Radziecki”. Tak jest, z tą wszelako poprawką, że Związek Radziecki zmienia swoje położenie, ale to nic, bo jego dzieci, kierowane nieomylnym tropizmem, zawsze swoją ojczyznę odnajdą, jak nie na Wschodzie, to na Zachodzie. Przedziwna sytuacja, a do tego jeszcze ten 13 grudnia.

Ale wszystko wskazuje na to, że ta data zadomowi się już na wieki w polskiej historii, bo oto 13 grudnia 2007 roku premier Donald Tusk w obecności prezydenta Lecha Kaczyńskiego podpisze w Lizbonie w imieniu Polski Traktat Reformujący, co uruchomi procedurę formalnego włączenia Polski do powstającego właśnie europejskiego imperium pod nazwą Unii Europejskiej, jako jednej z jego prowincji. Efektem tej operacji będzie formalne poddanie Polski władzy tego imperium, a więc otwarcie kolejnego – niestety znów okupacyjnego – etapu naszej narodowej historii. W tej sytuacji mamy chyba już wystarczająco dużo przesłanek do potraktowania 13 grudnia jako drugiego święta naszych okupantów. To nawet zgodne z zasadami symetrii; jedno święto naszych okupantów przypada podczas kalendarzowej wiosny, podczas gdy drugie – pod koniec kalendarzowej jesieni. Cóż można o nim powiedzieć? Niewiele, nawet nie można tego, co Maurycy Mochnacki powiedział o sławnym naszym okupancie, wielkim księciu Konstantym Pawłowiczu: „los swej ironii względem nas dalej posunąć nie chciał. Może też i nie śmiał?” Okazuje się, że od tamtej pory los względem nas znacznie się ośmielił. No ale co miał zrobić, kiedyśmy nie tylko mu na tę poufałość pozwolili, ale nawet do niej zachęcili?

(źródło)

REKLAMA