Paradoksy zagraniczne, ekologiczne i historyczne

REKLAMA

Znane porzekadło głosi, że spoza drzew nie widać lasu. Odnosi się ono do sytuacji, kiedy człowiek tak jest już zaabsorbowany szczegółami, iż zupełnie umyka z jego pola widzenia ogólny sens wydarzeń. Tak bywa w życiu prywatnym a jeszcze częściej – w życiu publicznym. Sprzyjają temu media, których pracownicy, jeśli nawet nie są konfidentami tajnych służb, wykonujących zadania zlecone przez oficerów prowadzących, to stanowią istotny fragment zaplecza politycznego, jak nie tej, to tamtej partii. Z tego tytułu angażują się, nie tylko politycznie, ale również emocjonalnie po stronie wybranej partii, a nawet – poszczególnych polityków. Sprzyja to wywołaniu wrażenia, jakby przekomarzania między partiami, a nawet – między poszczególnymi mężykami stanu, stanowiły sprawę ogromnej wagi.

To wrażenie udziela się medialnej klienteli, doprowadzając ją często do stanu onieprzytomnienia. Adam Grzymała-Siedlecki wspomina w pamiętnikach, jak to w okresie plebiscytu na Śląsku Cieszyńskim, w jakimś zamtuzie doszło do bójki między żołnierzami włoskimi, a francuskimi na tle przynależności którejś gminy do Polski. Kilku żołnierzy zostało w tej bójce zabitych, chociaż pewnie dwa tygodnie wcześniej nie mieli najmniejszego pojęcia o tych konfliktach. Z tego powodu można znienawidzić demokrację nie tylko za uczynienie z politycznej korupcji zasadniczej metody rządzenia, ale właśnie za to nieustanne podjudzanie ludzi przeciwko sobie często tylko po to, by jakieś polityczne mafie mogły spokojnie wymieniać się u steru, łupiąc na zmianę „elektorat”. Warto bowiem zwrócić uwagę, że demokracja oznacza dziś już tylko możliwość wybrania sobie ciemięzcy, ale uwolnienia się spod jarzma – już nie.

REKLAMA

Tymczasem już niewielki dystans pozwala zauważyć z jakimi przedziwnymi paradoksami mamy do czynienia. Oto między prezydentem a premierem rządu rozgorzał spór na temat polityki zagranicznej. Byłby on może i ważny, gdyby nie okoliczność, że jego apogeum przypadło tuz przed podpisaniem 13 grudnia w Lizbonie Traktatu Reformującego, który oprócz włączenia Polski w charakterze części składowej do nowego państwa pod nazwą Unii Europejskiej, przewiduje też utworzenie urzędu ministra spraw zagranicznych Unii, który w jej imieniu będzie politykę zagraniczną prowadził. W tej sytuacji spór pomiędzy prezydentem i premierem byłby tylko śmieszny, gdyby nie to, że przy pomocy tego chwytu socjotechnicznego próbują oni, już w całkowitej zgodzie, odwrócić uwagę opinii publicznej od bezprecedensowego w historii Polski faktu dobrowolnego włączenia jej do jakiegoś imperium. To nie jest śmieszne. Tylko w najwyższym stopniu irytujące, zwłaszcza, że zasługi z tego tytułu przypisuje sobie nie tylko ugrupowanie określane mianem „partii zagranicy”, ale również partia obrony interesu narodowego.

Tego rodzaju paradoksy dotyczą zresztą nie tylko dziedziny ścisłej polityki. Akurat nieszczęście chciało, że kilka miejscowości na północnym Mazowszu zostało dotkniętych epizoocją tzw. „ptasiej grypy”. W rezultacie władze nie tylko zarządziły ścisłą izolację tej enklawy od reszty Polski, ale i eksterminację podejrzanych o chorobę wielotysięcznych stad kur. Są one zabijane, a następnie – „utylizowane”, cokolwiek by to miało znaczyć – właściwie nie bardzo wiadomo dlaczego, bo minister rolnictwa, pan Sawicki zapewnia, że ani jaja ani mięso tych kur nie stanowi dla ludzi najmniejszego zagrożenia. Dlaczego w takim razie Komisja Europejska wprowadza zakaz importu produktów z tych rejonów Mazowsza, a wszyscy traktują to jako rzecz zwyczajną? Trudno zrozumieć sens tych posunięć, chyba, że minister Sawicki kłamie, co chyba jednak jest niepodobieństwem? Wyjaśnić ten paradoks można tylko tak, że za Kaczyńskich „ptasia grypa” szkodziła również ludziom, podczas gdy za Tuska – już nie.

Ale mniejsza o te zagadki medyczne, bo oto mamy do czynienia z sytuacją jeszcze bardziej zaskakującą. Oto ci sami „ekologowie”, którzy w Dolinie Rospudy, pod pretekstem zagrożenia jakiejś sówki, czy wydry, gotowi byli poświęcić życie, na widok masowej zagłady setek tysięcy sióstr-kur, nabrali wody w usta, chociaz właśnie teraz kury potrzebowałyby najbardziej obrony, a przynajmniej dowodów solidarności z ich strony. Tymczasem milczy nawet „Pracownia na Rzecz Wszystkich Istot”, utrzymująca, że zwierzęta są „jak ludzie”. To milczenie jest tyleż zagadkowe, co karygodne, chyba, ze przyjmiemy, iż w takim razie ludzie są jak zwierzęta. Nawiasem mówiąc, przypadek Doliny Rospudy znakomicie ilustruje możliwości Polski w zakresie samodzielnego prowadzenia polityki zagranicznej. Przecież władze polskie bez zezwolenia Komisji Europejskiej nie mogą nawet posadzić tam jakichś drzew, więc skoro tak już wzięto nas za twarz, to cóż tu mówić o jakichś „politykach”?

Tym bardziej, że nawet „profesor” Bartoszewski niewiele może pomóc premierowi Tuskowi w sprawach niemieckich, chociaż podobno na jego imię ugina się tam każde kolano. Tak w każdym razie twierdzili blagierzy-panegiryści. Tymczasem niestrudzony Jerzy Robert Nowak opublikował był właśnie książeczkę, zawierającą kilka zagadkowych momentów, m.in. ten, że były szef warszawskiego „kedywu” Armii Krajowej, płk Józef Rybicki, jakoś nie chciał poddawać się urokowi legendy „profesora” Bartoszewskiego. W tej sytuacji łatwiej nam zrozumieć przyczyny, dla których i Gunter Grass okazał lekceważenie heroicznej walce Donalda Tuska o wolność waszą i naszą. Czyżby cynicznie uznał, że skoro stosowne honorarium zostało już wypłacone, to może oszczędzić sobie zachwytów? Nie da się ukryć, że dobrze to nie wygląda, ale tak to już jest, kiedy nagle spoza drzew zobaczymy las.

(źródło)

REKLAMA