Brytyjska wizja polskiej polityki

REKLAMA

Brytyjskie media, oceniając politykę zagraniczną nowej ekipy rządzącej w Polsce, rozpływały się w komplementach nad jej skutecznością. Na czoło wysunął się tygodnik „The Economist”, który w artykule „Zimowy miesiąc miodowy. Lekcja, jak pozyskiwać przyjaciół i wpływać na ludzi” tendencyjnie przeciwstawił „obfitującą w sukcesy” politykę Donalda Tuska „fatalnej” polityce Jarosława Kaczyńskiego.

„Aż do zmiany rządu, jaka nastąpiła tej jesieni, było nie do pomyślenia, aby polski premier, wykonując przyjacielski telefon do niemieckiej kanclerz Angeli Merkel, rozmawiał z nią nie tylko w jej własnym języku, ale używał przy tym poufałej formy 'ty'” – skomentował „sukcesy” polityków PO „The Economist”. „Największa zmiana nastąpiła w stosunkach z Niemcami, które pośredniczyły w wejściu Polski do struktur unijnych i powinny być jej najsilniejszym sojusznikiem. Pani Merkel i polski premier znają się od lat. Podczas swojego ostatniego spotkania oboje rozluźnili większość napięć, jakie wysunęły się na czoło za rządów poprzednika Tuska, Jarosława Kaczyńskiego” – niemalże z euforią donosi brytyjska gazeta. Dodaje przy tym, że „podstawowe kwestie nie uległy zmianie”. „Niemcy chcą wybudować centrum upamiętniające miliony wysiedlonych po wojnie z historycznie przynależących do Niemiec terenów we wschodniej Europie” (sic!!!) – wyjaśnia pełen optymizmu autor artykułu, najwyraźniej zapominając o kilku podstawowych faktach. W swojej bałwochwalczej wręcz poprawności politycznej i niemcofilstwie zapomniał bowiem o tym, kto rozpętał drugą wojnę światową, w jakich warunkach wróciły do Polski te ziemie oraz że owe „wysiedlenia” były w wielu przypadkach najzwyczajniejszymi ucieczkami determinowanymi obawą przed odpowiedzialnością za zbrodnie dokonane przez Niemców na polskim Narodzie. Nie zadał sobie również pytania, jak tę kwestię postrzega większość Polaków i zaliczył budowę Centrum przeciwko Wypędzeniom do pozytywnych aspektów relacji polsko-niemieckich.

REKLAMA

Brytyjski punkt widzenia

„Wiele ich [Niemców] starych dom ów pozostało w Polsce” – kontynuuje brytyjski dziennikarz, wykazując najwyraźniej wielkie współczucie dla tragicznych losów Niemców w czasie tej najstraszliwszej z wojen poprzedniego stulecia, nie wspominając nawet o hekatombie polskich żołnierzy i ludności cywilnej, którzy nie tylko utracili domy i rodziny, ale ponieśli najwyższą z ofiar – oddali swoje życie za Ojczyznę. Jednocześnie przykrywa kwestię odebranych Polsce ziem wschodnich zasłoną milczenia lub niewiedzy.

Konsekwencje niemieckiego okrucieństwa Polacy ponoszą zresztą do dziś, o czym brytyjska prasa nie pisze. Reprezentowana przez berlińskiego adwokata Stefana Hamburę grupa Polaków, na rodzicach których Niemcy przeprowadzali pseudonaukowe eksperymenty medyczne, do tej pory bezskutecznie usiłuje uzyskać dodatek, który pozwoliłby przynajmniej na częściowe opłacenie leczenia. O tym również brytyjski dziennikarz nie wspomina nawet słowem.
Można żywić uzasadnione obawy, że jeżeli tendencja reprezentowana m.in. przez autora artykułu „Zimowy miesiąc miodowy. Lekcja, jak pozyskiwać przyjaciół i wpływać na ludzi” w „The Economist” się utrzyma, to niedługo „wszechwiedzące media” będą nas uczyły o niemieckiej martyrologii drugiej wojny światowej (polskie obozy koncentracyjne już były, nie wspominając o „wyzwoleniu” przez wojska naszych „przyjaciół” zza wschodniej granicy), anonimowych nazistach i skrajnym polskim nacjonalizmie (o rzekomym antysemityzmie już jest głośno), który doprowadził do wybuchu tego najokrutniejszego z dwudziestowiecznych konfliktów. Gdybyśmy bowiem „z pocałowaniem dłoni” przyjęli niemieckie warunki, zamiast po raz kolejny bronić tak granic narodowych, jak i Europy, w tym Anglii, której obywatelem jest autor tego tendencyjnego artykułu, z pewnością nie musielibyśmy się narażać na tego typu, co najmniej niestosowne, oceny.

Typowa manipulacja
Tymczasem ze zdumieniem czytamy dalej: „Lecz zamiast elokwentnie sprzeciwić się planowanemu centrum, wspieranemu przez lobby niemieckich wysiedlonych, pan Tusk bez emocji załagodził awanturę”. Należy sobie zadać pytanie, jaką awanturę? – Można się jedynie domyślać, że autor miał na myśli nieustępliwą w tej materii postawę poprzedniego premiera Jarosława Kaczyńskiego. W końcu strona polska domagała się jedynie ustosunkowania się niemieckiego rządu z kanclerz Angelą Merkel na czele wobec kwestii niemieckich roszczeń oraz – popieranej przed tak silnych i wpływowych polityków, jak Hans-Gert Poettering – antypolskiej postawy Eriki Steinbach. Notabene, jak dotychczas kanclerz Merkel nie udzieliła jednoznacznej odpowiedzi na pytanie o jej stosunek do szefowej Związku Wypędzonych. Natomiast wizyta premiera Donalda Tuska w Berlinie nie przyniosła w zasadzie żadnych wymiernych efektów oprócz zawsze towarzyszącego prezesowi Rady Ministrów medialnego szumu czynionego przez „jedynie słuszne” audycje m.in. „najlepszej programowo” stacji telewizyjnej TVN i jej podobnych, którym, niczym tuba, wtóruje brytyjski tygodnik. W tym tle jak szyderstwo brzmi cytowana przez „The Economist” wypowiedź premiera Polski w trakcie jego pierwszej w tej kadencji wizyty w Berlinie: „Nie powinno być żadnych tematów tabu. Jesteśmy przyjaciółmi, przyjaciele zaś nie mogą doprowadzić do sytuacji, w której by się do siebie nie odzywali”. Swoją drogą, jeżeli premier Tusk jest gotów rozmawiać na każdy temat z naszymi niemieckimi partnerami, to dlaczego nie zapyta o odszkodowania dla ofiar niemieckich obozów koncentracyjnych i okrutnych eksperymentów, jakie hitlerowscy pseudonaukowcy przeprowadzali na polskich ofiarach? Dlaczego nie poruszy sprawy licznych prywatnych roszczeń majątkowych obywateli niemieckich? Przecież Niemcy uczyniliby tym nie tylko gest rzeczywistej przyjaźni, ale rozliczyli się z ciążącym na ich narodzie brzemieniem odpowiedzialności. Te pytania okazały się jednak zbyt trudne do sformułowania dla brytyjskiego dziennikarza.
Tymczasem „sukcesy” obecnego premiera Polski w polityce zagranicznej względem Niemiec ograniczają się, jak słusznie zauważył w rozmowie z „Naszym Dziennikiem” dr Mieczysław Ryba, adiunkt w Katedrze Historii Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, członek Kolegium IPN, „jedynie do sfery gestów”. – W sferze faktów nic konkretnego się nie wydarzyło – skonstatował historyk.
W brytyjskim artykule czytamy dalej, że Polska ma nadzieję na to, iż Niemcy poprą jej własny historyczny projekt, jakim jest mające powstać w Gdańsku muzeum drugiej wojny światowej. „Nowy polski minister spraw zagranicznych – podaje gazeta – udzielił poparcia również projektowi mającego powstać w Brukseli muzeum totalitaryzmu, które na równej stopie upamiętniłoby najstraszniejsze reżimy dwudziestego stulecia, na jakiej wielu we wschodniej Europie uzna to za właściwe.” Zastanawia, dlaczego autor artykułu nie dostrzegł w powyższych pomysłach próby sprowadzenia reżimów totalitarnych do globalnego problemu, zupełnie niezwiązanego z konkretnymi państwami i konkretnymi osobami?

(źródło)

REKLAMA