Dowód osobisty czy dowód głupoty?

REKLAMA

Wszystkim, którzy nie złożą do końca roku wniosków o wymianę dowodów osobistych, grożą straszliwe kary: przypalanie żelazem, łamanie kołem, wbijanie na pal, dziewica norymberska (straszliwe męczarnie, umiera się nawet trzy dni), ćwiartowanie. Odrąbane przez urzędników gminnych głowy szczególnie opornych zostaną umieszczone nad wejściami do urzędów, ku przestrodze i postrachowi innych obywateli, którzy by się ośmielili w przyszłości zlekceważyć Nakazy i Polecenia państwa.

Im bliżej ta straszliwa, graniczna data, jawiąca się niczym koniec świata, tym wyraźniej widzę idiotyzm całego przedsięwzięcia i tym bardziej irytuje mnie kolejny przejaw paternalizmu i wścibstwa naszego państwa. Zacząć trzeba od tego, że sama instytucja dowodu osobistego jest podejrzana. Istnieje olbrzymi i znakomicie działający kraj, gdzie dowodów osobistych nie ma i to jest najlepszy dowód na to, że da się bez nich funkcjonować. A już na pewno da się funkcjonować bez takich totalitarnych biurokratycznych wynalazków jak zameldowanie.

REKLAMA

Skoro już jednak dowody mamy, to czy państwo może nakazać ich wymianę i straszyć sankcjami tych, którzy tego nie zrobią? Obowiązek posiadania dowodu osobistego przy sobie istniał w Peerelu, państwie totalitarnym. Dziś go już nie ma i, o ile wiem, nie istnieje obowiązek posiadania dowodu w ogóle (jeśli się mylę, to proszę mi wskazać konkretny przepis). Są wszak ludzie, którzy złożyli wniosek o dowód mając dopiero 20 czy więcej lat, a więc przez kilka lat po osiągnięciu pełnoletniości funkcjonowali bez tego dokumentu i krzywda im się nie działa.

Oczywiście, istnieją w różnych miejscach różne procedury, których bez dowodu przejść się nie da. Ale czy nie jest to wyłącznie sprawa poszczególnych obywateli? Jeżeli komuś to nie przeszkadza i tych procedur przechodzić nie musi, niech sobie żyje bez tego kawałka plastiku. Jeśli przeszkadza – niech wystąpi o dowód. Po co państwo się znowu o nas tak bardzo troszczy? Zresztą innym dokumentem, mogącym potwierdzić tożsamość, jest paszport, a w jakimś zakresie także prawo jazdy.

Kolejna sprawa: za niezłożenie wniosku w terminie mają grozić kary, z grzywną i ograniczeniem wolności włącznie. Nikt się nie zająknął, w którym momencie ta kara ma być wymierzana i jak znaleźć tych, co mają jej podlegać. Skoro nie ma obowiązku posiadania dowodu przy sobie (ani w ogóle), to skąd ktokolwiek ma wiedzieć, że dana osoba nie złożyła wniosku do końca 2007 roku? A jeśli wyjdzie to na przykład w banku, to co – pracownik tegoż będzie wzywał policję do niesfornego obywatela? Bzdura całkiem oczywista. Chciałbym też zobaczyć relacje z procesu, na którym ktoś zostanie skazany na karę ograniczenia wolności za brak dowodu.

Gdybyż jeszcze cała procedura odbywała się tak, jak w cywilizowanym kraju, czyli gdyby wnioski można było składać przez Internet albo przez pełnomocnika. Ale nie – trzeba to robić osobiście, choć nie daje to żadnego zabezpieczenia i nie ma żadnego znaczenia dla ustalenia tożsamości składającego wniosek. Wie to każdy, kto już o nowy dowód występował. Za Ziutka Pipsztyckiego może bez większego problemu złożyć wniosek Zenek Dupała. Urzędniczka w okienku nie jest w stanie zweryfikować jego tożsamości.

Tymczasem, dzięki idiotycznemu obowiązkowi osobistego stawiennictwa, z procedury składania wniosków zostali wyeliminowani ludzie niedołężni, wielu inwalidów, osoby obłożnie chore czy po prostu samotne matki, które nie mają z kim zostawić maleńkich dzieci. Super.

Rekordowym idiotyzmem jest powtarzana w kółko informacja, że „wnioski o nowe dowody można składać tylko do 31 grudnia 2007 roku”. A jeśli ktoś przyjdzie 2 stycznia, to co? Urzędnik podrze jego wniosek i wrzuci do kosza? A może sam petent zostanie na miejscu zdekapitowany?

I wreszcie kwestia utraty ważności starych dowodów. Czy przez to, że jakiś urzędnik wymyślił sobie takie czy owakie rozporządzenie, Jan Kowalski przestaje być Janem Kowalskim? Jeśli jego dowód wydano 30 lat temu, to nagle informacje w nim zawarte przestają być prawdziwe? O 23.59 30 marca 2008 są jeszcze prawdą, a o 00.00 1 kwietnia stają się już żartem? Ciekawe, co by na to powiedział Trybunał Konstytucyjny.

Akcja wymiany dowodów i zgiełk wokół niej to przykład biurokratycznej sklerozy. Urzędas coś pryknie i tak ma być. Bo tak. Najsmutniejsze jest w tym wszystkim to, że nikt nie zadaje oczywistych pytań, a media powtarzają w kółko posłusznie nawet największe bzdury.

(źródło)

REKLAMA